Szedłem prosto przed siebie bez swoich rzeczy, dokumentów i planu na to gdzie się udać. W głowie cały czas miałem obraz Louisa gotowego przyjąć na siebie moje cierpienie i uśmiech, kiedy dostał ode mnie ostatni cios.
- Trzeba dać ci narkotyki, żebyś nie bił się jak ciota?
- Zamknij się.
Tak naprawdę pierwszy raz pobiłem kogoś z pełną świadomością. Dotychczas byłem tylko informowany o tym co zrobiłem i z szokiem wypisanym na twarzy mogłem tylko obejrzeć to na YouTubie. Mimo, że starałem się uderzać go delikatnie, cały czas miałem wrażenie, że zrobię mu coś poważniejszego.
Obejrzałem się na oddalający się budynek Domu Spokoju i zacząłem odczuwać coraz większe wyrzuty sumienia. Cholera, przecież zostawiłem tam zupełnie samego Louisa na pastwę Jake'a, który miał już ustalony plan co do mojej osoby.
Dobra, koniec z tym rozmyślaniem, trzeba wziąć się w garść i zacząć działać. Wykonałem już dwa ze swoich zadań, zostało mi tylko jedno. Jeżeli Lorgan pragnął podróży do przyszłości, gdzie chciałby to rozegrać? Ja miałem siedzieć spokojnie w zakładzie psychiatrycznym, a on z Xsarą i Oliverem gdzie? W Tajlandii? Czy może już wrócił do kraju, by popatrzeć na swoje dzieło?
Jedno było pewne: musiałem wrócić do przyjaciół i jak najszybciej powiadomić ich o wszystkim czego się dowiedziałem. Tylko, że też nie miałem pojęcia gdzie oni byli.
- Kuźwa! – Z bezradności kopnąłem mały niewinny kamyk leżący na mojej drodze. – Co mam teraz zrobić?!
Oczywiście, nikt mi nie odpowiedział. Przyspieszyłem kroku w nadziei, że to coś pomoże. Należałem do grona osób, którym ruch pomagał w myśleniu i dlatego moja cela miała wydreptaną ścieżkę wokół ścian. Był środek dnia i szansę na to, że dzisiaj dojdę do centrum jakiegoś miasta, by móc wykonać telefon do Leego lub Amira drastycznie malały. Teoretycznie mogłem poprosić o to panią na recepcji, ale wtedy mogłaby mi się przyjrzeć i mnie rozpoznać. Wtedy liczyło się tylko, by stamtąd uciec.
Teraz powinienem załatwić wszystko tak szybko, jak to tylko możliwe, żeby Lorgan się o niczym nie zorientował i nie skrzywdził moich przyjaciół.
Tylko jak to zrobić w środku jakiegoś pustkowia?!
Nagle, jak na zawołanie, w oddali pojawił się czarny samochód. Istniały dwa rozwiązania tej sytuacji.
A) W samochodzie jechał ktoś z kliniki i mnie rozpozna po czym z powrotem zamknie w izolatce bym czekał na ostatnią rozgrywkę.
B) W samochodzie jechała jakaś przyjazna dusza, która po prostu wybrała się na przejażdżkę po okolicy i pomoże mi się stąd wyrwać.
- Proszę, bądź opcją B, bądź opcją B, bądź opcją B – modliłem się w duchu wpatrując się w okna samochodu.
Dzieliło nas już raptem dziesięć metrów i już byłem pewien, że to jednak opcja A i moja ucieczka skończy się tak szybko jak się zaczęła, gdy auto zatrzymało się i wysiadła z niego osoba, której w tej chwili najbardziej potrzebowałem.
Tym razem mnie nie zostawił.
Zupełnie tak jak obiecywał.
- Amir – wyszeptałem i wskoczyłem do samochodu. – Wróciłeś po mnie.
- Tak powinni robić bracia. – Uśmiechnął się smutno i jego wzrok zatrzymał się na ranach na mojej twarzy. – Co oni ci zrobili?
- Wszystko ci opowiem, ale proszę, jedźmy już stąd. – Zamknąłem oczy i oparłem głowę o zagłówek. Ta gra się jeszcze nie skończyła. Na planszy wciąż znajdują się pionki.
- Dobrze – odpowiedział spokojnie i zawrócił. – Zacznij, jak będziesz gotowy.
Jechaliśmy w ciszy przez jakieś pół godziny i dopiero po upływie tego czasu udało mi się wydobyć z siebie głos. Trzymanie Amira w niepewności było okropne z mojej strony skoro tak ryzykował, żeby do mnie przyjechać.
- Wczoraj otrzymałem od Lorgana kolejne zadanie. Miałem molestować córkę kierownika. – Zacisnąłem mocno ręce w pięści. Amir nic nie powiedział tylko uważnie słuchał. – Oczywiście się nie zgodziłem i powiedziałem o wszystkim Jake’owi. Wściekł się na swojego szefa i z zemsty postanowił mi pomóc stamtąd uciec. A ja byłem takim idiotą, że postanowiłem mu zaufać i pozwoliłem sobie zrobić zastrzyk przeciw tężcowi.
Nie miałem zamiaru mówić mu o tym, że pociąłem się tak mocno, że trafiłem na oddział ratunkowy. Może wtedy traktował by mnie jak zupełnego debila, którym dało się tak łatwo manipulować i wystarczyło jedno słowo i odebrałbym sobie życie.
- Ale nie było w nim lekarstwa, prawda? – zgadł trafnie.
- Tak. – Skinąłem głową. – Znowu jakieś narkotyki. Prawdopodobnie te co skazały mnie na Dom Spokoju. Otworzył mi drzwi i kazał uciekać. I tak zrobiłem, ale mój mózg nie funkcjonował dobrze. Złapali mnie, a ja w przypływie narkotykowego szału rzuciłem się na nich z pięściami. Nie mogli mnie opanować i sam też nieźle dostałem.
Wytarłem twarz w mokrą chusteczkę i jęknąłem z bólu. Zapiekło jak cholera.
- A potem umieścili mnie na najniższym piętrze, zamknęli w ciemnym pokoju i ubrali w kaftan bezpieczeństwa, żebym już nic więcej nie zrobił. – Ścisnęli go mocno, tak, że prawie straciłem czucie w rękach. Mimo że miałem już na sobie kajdanki, które znacząco ograniczały ruch, on był o wiele gorszy. Czułem się jak w potrzasku i przez chwilę panika tak mnie ogarnęła, że miotałem się bezsensownie po podłodze wyzywając świat. – Cóż, później zrobiło się jeszcze dziwniej.
- Mianowicie? – Wyjechaliśmy z lasu i wreszcie wjechaliśmy na autostradę.
- Przyszedł do mnie Louis i przyjął za mnie moją karę. Wziął ode mnie kaftan i kazał się pobić. Zrobiłem to. Zostawiłem go i tak i po prostu uciekłem. Amir, on może tam zginąć! – Warga zaczęła mi drżeć z emocji. – I to wszystko przeze mnie!
- Nic mu się nie stanie, załatwimy to wszystko szybko i sprawnie. Wiem gdzie rozgrywa się akcja przyszłości. Oliver mi powiedział.
- Widziałeś się z Oliverem? Jak? – Najwidoczniej nie tylko ja doświadczyłem wielu przygód przez te kilka dni.
- Wszystko ustaliliśmy z Louisem i Lee. Każdy z nas miał inną misję; ja miałem pojechać do Tajlandii, żeby śledzić Lorgana, Louis do kliniki, by pilnować ciebie, a Lee udał się w pościg za naszym bratem Farisem. Niestety, nie udało mi się osiągnąć celu i wróciłem, by jakoś ci pomóc. – Zabębnił palcami o kierownicę. – Teraz dotarło do mnie, że osobno go nie pokonamy. Musimy to zrobić z mocą, jak bracia.
- Masz jakiś plan? – Nie było czasu na rozmyślanie nad tym co powiedział. W prawdzie nie rozumiałem ich pomysłu na rozdzielenie się, który najwyraźniej nie wypalił, ale trudno. Nie chodziło już tylko o Xsarę i Olivera, ale także o Louisa i Lee. Lorgan wplątał w ten burdel wszystkich, których kochałem. Moje serce nie wytrzymałby utraty jedynych bliskich mi osób i wolałbym do nich dołączyć niż żyć sam na tym świecie.
- Powiedzmy. – Odsłonił pasek swoich spodni, przy których wisiała 38. Wytrzeszczyłem na nią oczy i zamrugałem z niedowierzania. – Karim, nie ma innego sposobu.
- W – wiem, ale nie wiem czy dam radę...
- Nie musisz. Od tego jest mój genialny plan. I tak po za tym, mam jeszcze asa w rękawie.
~ × × × ~
- Niesamowite – przyznałem szczerze zdumiony i położyłem kubek z kawą na stoliku. Zatrzymaliśmy się na chwilę na stacji benzynowej, by uzupełnić zapasy i spokojnie przeanalizować kolejne kroki działania. – Chcecie go doprowadzić do tego samego, co on mnie.
- On chce, żebyś popełnił samobójstwo?! – krzyknął trochę za głośno i jakaś kobieta siedząca przed nami obejrzała się z przerażoną miną. – Cholera, przepraszam. Dlaczego miałbyś się zabić? – dodał przyciszonym głosem.
- To proste i na swój sposób genialne. – Tak, wiem, brzmiałem jak idiota. Kto normalny pochwalał swojego oprawcę? – Nie może mnie tak po prostu zabić, ale pragnie się mnie pozbyć. To wszytko było zaplanowane od momentu, gdy dostałem od niego wiadomość ukrytą w zwłokach tamtych chłopców. Dla mediów powoli zaczynałem wariować, a momentem zwrotnym był atak na bezbronnego człowieka w akwarium. To właśnie przez to trafiłem do kliniki, gdzie w pewnym momencie miałem zrobić coś, co było podłożem do popełnienia samobójstwa.
- Podłożem? Co zrobiłeś? – Zmarszczył brwi i wsypał cukier do swojej kawy.
- Nie, nic. – Nie chciałem mu mówić, nie teraz. Ale on domyślił się, że kłamałem. – No dobra, tylko nie panikuj. Nie możesz się teraz nade mną rozczulać.
Podwinąłem rękaw prawej ręki i pokazałem mu bandaże. W życiu odczuwałem już wiele rodzajów bólu i myślałem, że już się do niego przyzwyczaiłem, ale kiedy wyprostowałem przedramię, poczułem pieczenie i ciągnięcie jakby ktoś rozciągał mi kawałki skóry i przykładał do nich rozżarzone węgle. Czy mogło to dawać komuś satysfakcję? Na pewno.
- Pociąłem się. Cholernie mocno. – Przejechałem dłonią po opatrunku. – Teraz wszyscy mają mnie za przyszłego samobójcę, który pragnie uciec od świata zła i ciągłego niezrozumienia. A my? Co mamy na Lorgana? Dlaczego chciałby się zabić?
- Żeby nie wracać do więzienia i uniknąć kary – odpowiedział szybko.
Pudło.
- To dlaczego tego nie zrobił, gdy wsadzili go pierwszy raz do pierdla? Czekał na zemstę na mnie?
- Tak. Oliver mi doradził, że to jedyny sposób na pokonanie go – wymamrotał mniej pewnym siebie głosem.
- Lorgan i samobójstwo to dwa słowa, które nigdy nie stoją obok siebie. Jeżeli chcemy się go pozbyć, musimy go po prostu zabić.
Tym razem biedna kobieta nie wytrzymała; gwałtownie wstała od stolika i szybkim krokiem wyszła na zewnątrz. Zareagowałbym tak samo jakby ktoś z boku planował morderstwo. A może zamach? W końcu przy stoliku siedziało dwóch Arabów i coś planowało.
- Tylko, że wtedy pójdziemy siedzieć. Nie możemy tego tak po prostu zrobić, Karim. Nie jesteśmy jak on.
- Racja, nie jesteśmy. Jesteśmy od niego mądrzejsi i doprowadzimy do samoobrony. On nas zaatakuje, a my tylko będziemy się bronić i go... zabijemy.
Od kiedy wypowiedzenie takiego zdania przestało mi sprawiać trudność? Dlaczego na myśl o takim strasznym czynie nie przechodziły mnie ciarki? Czy tak bardzo pragnąłem pozbyć się tego człowieka, że musiałem posuwać się do morderstwa?
Wsadziłem go do więzienia, ale potrafił się ze mną porozumiewać zza krat i wysyłać mi groźby. Później wyszedł za kaucją i znowu zrujnował moje życie. Czy wobec tego ponowne skazanie go przyniosłoby lepszy efekt? Czy przestałby mnie dręczyć, gdyby poniósł po raz drugi porażkę?
A może powinienem zrobić coś też z mężczyzną, który mu pomógł?
Faris też odpowiadał za dużą część mojego nieszczęścia.
- Chcesz mu się podłożyć? – Amir wyrwał mnie z przemyśleń. – Zastawimy na niego zasadzkę?
- Dokładnie. Jak to się mówi? Będę mięsem na pożarcie.
- Chyba tak się nie mówi – zaśmiał się na widok mojej powagi wypisanej na twarzy. – Będziesz jak Daphne w Scooby Doo.
- I mam nadzieję, że nie zginę i się uratuje tak jak zawsze ona. – Uśmiechnąłem się na myśl o tym, że oglądaliśmy tą samą bajkę w dzieciństwie. Na dwóch różnych kontynentach. – Powiedz mi tylko gdzie odbędzie się finał tej popieprzonej rozgrywki?
- A gdzie dla ciebie wszystko się zaczęło?
Nie musiałem długo się nad tym zastanawiać.
- W Kazuarze. Myślisz, że tam zabierze Xsarę i Olivera?
- Tak przynajmniej sądzi Oliver.
Wbrew pozorom w tamtym miejscu czułem się pewnie, bo spędziłem w nim długi rok i miałem coś czego Lorgan nie zdołał osiągnąć przez swoje lata panowania. Bo kto może chcieć zemsty bardziej ode mnie niż inni więźniowie?
- Chyba mam plan. – Uniosłem wzrok znad kubka i spojrzałem na mojego brata. Skinął głową jako znak, że mi ufał. To dobrze, bo bez jego pomocy nie dałbym rady.
CZYTASZ
W KADRZE MROKU
Mystery / Thriller,,Człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności. To najgorsza udręka, najcięższa tortura." ~ Paulo Coelho Karim Shaheen już nie tkwi w więziennej celi. Ale to wcal...