ROZDZIAŁ XL - KARIM SHAHEEN

10 3 1
                                    

  To nie mogło być takie trudne, przecież  większość ludzi to robiła. Wystarczyło wziąć żyletkę, przyłożyć ją do skóry, przycisnąć, przeciągnąć i gotowe. Tylko cztery ruchy, a tak trudno było je wykonać.
  Siedziałem na łóżku z zimną żyletką między palcami i wyprostowanym nadgarstkiem gotowym na przyjęcie ataku. Dlaczego nie potrafiłem tego zrobić? Przecież nie miałem innego wyboru jeżeli chciałem uratować Xsarę...
  - Zrób to, teraz. – Musiałem rozkazać sobie na głos, by wreszcie się do tego zmusić.
  Ale kiedy ostrze dotknęło mojej ręki i przeszył mnie chłód metalu, przez głowę przetoczyły się wszystkie wspomnienia, w których zostałem uszkodzony.
  - Gdzie jest wasza siedziba?! – Lorgan rozciągnął taśmę bandaża w rękach. – Załatwiłem ci adwokata, masz mi się odwdzięczyć!
  - Nie wiem! – Przyłożył taśmę do mojego przedramienia i zaczął nią pocierać raz w lewo, raz w prawo.
  Skóra paliła mnie niemiłosiernie i miałem wrażenie, że zaraz mi odpadnie, a to była tylko jedna zwielu tortur, którymi potraktował mnie Duface. Inni więźniowie też  zostawili na mnie ślad w postaci kilku długich i głębokich blizn.
  Zacisnąłem mocno powieki, by odpędzić wspomnienia i ponownie przycisnąłem żyletkę do ciała. Xsara mogła być w gorszym niebezpieczeństwie, a ja nie miałem na tyle odwagi, żeby się delikatnie skaleczyć. Nie miałem całej wieczności, tylko czas do południa, bo potem, potem...
  Nie, teraz nie było na to czasu. Później będę się o to martwić.
  Pociągnąłem metal wzdłuż blizny na nadgarstku, ale nie pociekła z niego stróżka krwi. Nawet nie został żaden ślad. Za delikatnie. Powtórzyłem wszystko jeszcze raz tylko mocniej. Tym razem na samym końcu pojawiła się malutka kropelka krwi.
  Niemal słyszałem głos Lorgana w mojej głowie: mocniej.
  I tak zrobiłem. Tym razem rysa zaczęła powoli wypełniać się szkarłatem i spłynęła wzdłuż mojej ręki. Ale to było za mało, by wzbudzić zainteresowanie opiekunów. Tutaj potrzebny był wodospad krwi, w stylu Lorgana, a nie strumyczek według Karima Shaheena.
  Myśl tak jak oni, to nie takie trudne.
  Zacznijmy od początku. Rodzice pozbyli się mnie, bo byłem inny. Nie zrobili tego z powodu, że sprawiałem jakieś problemy wychowawcze i odnosiłem się do nich bez szacunku. Nie, ja po prostu byłem INNY. O ile sześcioletnie dziecko może takie być. Potem zostałem oddany do domu dziecka, gdzie wymieniali mnie jak zepsutą zabawkę, by wreszcie odnaleźć swoje miejsce u boku Kevina i Grace. Ale mimo tego, że byłem wzorowym obywatelem i tak ludzie traktowali mnie jak gówno. A gdy wreszcie kupiłem sobie nowy telefon on wybuchł i wszyscy nagle stwierdzili, że byłem terrorystą! Bo co? Bo byłem Arabem? A może byłem INNY? Może to właśnie była moja klątwa, która ciążyła nade mną do tej pory? Chyba o to cały czas chodziło Lorganowi, że potrafiłem się mu postawić, nie tak jak reszta.
  Ale co mi to dało? Radość, szczęście, wolność?
  Aż zatrząsnąłem się ze śmiechu na szpitalnym łóżku.
  - A więc tak to się robi. – Pogłębiłem nacięcia czerpiąc dziwną satysfakcje z bólu. Nie czułem już go w całym sobie, ale jednym konkretnym miejscu. To faktycznie pomagało.
Z każdym ruchem nacięcia były coraz bardziej pewniejsze i mocniejsze. Po kilku chwilach całe ramię pokrywały głębokie rysy i wyglądało jak krwawe lodowisko.
  Jedna kropla upadła na białe panele zostawiając bordowy ślad.
  Potem druga.
  Trzecia.
  Czwarta.
  Oparłem się o ścianę i zamknąłem oczy. Jeżeli to nie były rany wymagające szybkiej interwencji, to jedynym wyjściem pozostało mi tylko poderżnięcie sobie żył.
  Ale kiedy o tym pomyślałem uświadomiłem sobie, że nie miałem żadnej pewności, że właśnie tego nie zrobiłem. Chyba krew nie powinna lecieć takimi strumieniami, ale lekko się polać i zacząć zasychać.
  Momentalnie zakręciło mi się w głowie, a kremowa poduszka zbliżyła się do mojej twarzy z niewiarygodną prędkością


                                                                     ~ × × × ~
 
  - Co ci się stało?
  Powoli otworzyłem jedno oko.
  - Halo? Nie śpisz już?
  I drugie.
  - Obudź się!
  Mała rączka potrząsnęła moje ramię. Powędrowałem wzrokiem do góry i ujrzałem nad sobą drobną dziewczynkę o burzy czarnych loczków i oczach tak ciemnych, że nie dało się odróżnić tęczówek od źrenic.
  - A może trzeba cię połaskotać? Moja mama zawsze mi tak robi. – I próbowała mnie rozśmieszyć, ale jedynym dźwiękiem jaki się ze mnie wydobył był jęk. To była ona.
  - Już nie śpię... – wyszeptałem cicho. – Kim jesteś?
  - Tata kazał mi siedzieć w gabinecie, ale mi się nudziło. – Uśmiechnęła się łobuzersko, a mi ścisnęło się serce. Córka Jake'a, mój następny cel. – Zobaczyłam, że jesteś smutny i przyszłam cię pocieszyć. Co ci się stało w rękę?
  Spuściłem wzrok w dół i obejrzałem moje przedramię. Rany pokrywał biały bandaż, który był tak mocno ściśnięty, że nie mogłem zgiąć ręki. Poza tym wszystko było jak dawniej – nie miałem podpiętej kroplówki ani innych dziwnych urządzeń. Dziewczynka faktycznie mogła pomyśleć, że zasnąłem.
  - Ugryzł mnie smok, gdy próbowałem ratować księżniczkę – powiedziałem poważnym tonem jakbym był święcie co do tego przekonany.
  - Naprawdę? – Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Skinąłem głową. – A co z tą księżniczką?
  - Nadal tkwi zamknięta w wieży – westchnąłem i zaraz tego pożałowałem, bo dziecko usiadło na krawędzi mojego łóżka zaciekawione.
  Dotknij jej, pokaż, że moje oskarżenia były słuszne, a uwolnię Xsarę. Zrób to, teraz. Głos Lorgana zdawał się świdrować w mojej głowie.
  - Jak ona wygląda? Ma różową sukienkę i piękną koronę? – rozmarzyła się jak to robią małe dziewczynki na myśl o bajkowych postaciach.
  Teraz tak bardzo przypomniała mi moje dzieci z domu dziecka, którymi się opiekowałem. Dziewczynki zawsze siadały wokół Polly i słuchały jak opowiadała im fantastyczne historie wypełnione magicznymi istotami zakończone happy endem. Potem wycinała im kolorowe korony z papieru i szły odgrywać różne sceny. Ja w tym czasie zajmowałem się chłopcami, a konkretnie jednym – Ufoludkiem, moim ulubieńcem, który przed rokiem został zaadoptowany. Przypominał mi mnie, gdy byłem w jego wieku i jeżeli to nie były tylko moje wyobrażenia, to bardzo mu współczułem.
  - Zupełnie inaczej. Nosi jeansy i skórzaną kurtkę. A zamiast pantofelków ma żółte glany. – Tym razem to ja oddaliłem się myślami. Może nie wyglądała jak typowa księżniczka, ale dla mnie nią była. W stu procentach.
  - Podoba mi się. A jak ma na imię? – Dopiero teraz dostrzegłem, że miała w rękach lalkę Barbie wyglądem przypominającą Elsę.
  - Księżniczka Sara. – Nie było mądrze mówić prawdy. Dziecko mogło jeszcze przekazać coś tacie, a on Lorganowi. – A ty jak się nazywasz?
  - Riri. – Jej język śmiesznie uderzył o różowe ustka. – A ty?
  - Lepiej, żebyś nie wiedziała – poradziłem jej i uciekłem wzrokiem. Nie chciałem widzieć jej smutnego wzroku. – Proszę, tak będzie lepiej.
  - Pójdę zapytać taty.
  - Nie, Riri, poczekaj! – Wstałem z łóżka, ale ona już wybiegła z pokoju i zniknęła za ścianą.
  Jeżeli Jake faktycznie nie miał pojęcia o części mojego zadania, musiałem mu natychmiast powiedzieć. Może wtedy zmieniłby do mnie podejście i pomógł sprzeciwić się Lorganowi, przecież to była jego córka. Mógłby czuć się oszukany i chcieć zemsty. Chyba, że był całkowicie świadomy tego co miałem zrobić i przyjął to ze spokojem.
  Nie musiałem długo czekać na odwiedź, bo po chwili w drzwiach pojawił się Jake trzymający dziecko za rękę. Na jego twarzy gościł typowo lekarski uśmiech typu: operacja się nie udała, ale spoko, naprawimy to.
  - Jak tam? Wszystko w porządku? - zapytał radosnym tonem.
  Tak, wszystko gra, właśnie podciąłem sobie żyły. A co u ciebie?
  - Tak – tylko odpowiedziałem cicho. – Możemy porozmawiać?
- Tato! – Riri szarpnęła go za fartuch i stanęła na palcach, by lepiej ją słyszał. – On nie chce powiedzieć jak się nazywa.
  - Naprawdę? Nie znasz tego pana? Przecież tyle razy oglądaliśmy go w telewizji. To jest...
  - Musimy porozmawiać. Teraz – przerwałem mu i mała musiała zostać bez odpowiedzi.
  - Dobrze. Poczekasz na mnie, kochanie, w moim gabinecie? Mam tam twoje kolorowanki.
  - Oki! – Nie trzeba jej było długo namawiać. Grzeczna dziewczynka.
  Kiedy dziecko wyszło, uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny i spojrzał na mnie spode łba.
  - Czego chcesz? Nie możesz już zadzwonić do swojej ukochanej ani przyjaciela. Wykonałeś już swoje zadanie. – Założył ręce na pierś.
  - Nie, to jeszcze nie koniec. – Nie miał o niczym pojęcia. – Jest jeszcze jeden podpunkt w tym zadaniu. Lorgan ci o nim nie powiedział.
  - On mówi mi wszystko. Jesteśmy wspólnikami – zaprzeczył urażony.
  - To chyba wiesz, że wrobił mnie w pedofilię. Pamiętasz? – Zmarszczył brwi. – Teraz chce to powtórzyć.
  - Mów jaśniej.
  - Miałem molestować twoją córkę.
  - Co, kurwa?!
  - Dotykać, Jake, tam gdzie nikomu nie wolno. Twoją Riri.
  - Przestań! – Chwycił się za głowę i odwrócił się ode mnie. – Ale chyba tego nie zrobiłeś, prawda?!
  - Nie!
  - To dobrze. – Podszedł w stronę okna jakby próbował odnaleźć spokój w zieleni drzew.
  Nastała długa cisza trwająca całe godziny. Nie miałem pojęcia jakiej reakcji się spodziewać.
  - Zapłaci mi za to. – Gdy się z powrotem odezwał jego głos był twardy jak stal. Podjął decyzję. – Zbieraj się, musisz wreszcie z nim skończyć.
  - Zaraz. Pozwalasz mi odejść? Tak po prostu? – To było zbyt proste. Nauczony doświadczeniem wiedziałem, że to tak nie działało. Gdzieś był ukryty haczyk. – Skąd mam wiedzieć, że to nie jakaś zasadzka?
  - Nie masz dzieci, więc nie wiesz jak to jest, gdy ktoś wykorzystuje je do niecnych celów. Wszystko ma swoje granice, Karim. – Poklepał mnie po ramieniu i pomógł wstać z łóżka. – Pieniądze nie zawsze są najważniejsze w życiu.  Nie mamy czasu. Teraz albo nigdy.
  - Gdzie mam niby pojechać? Do Tajlandii? I co dalej? Wszyscy mają mnie za wariata, a jak napadnę Lorgana będzie jeszcze gorzej.
  - Przecież chciałeś stąd uciec. Daję ci szansę, a ty jej nie wykorzystujesz? Nie chcesz ratować Xsary? Nie masz pojęcia jakie on ma plany. – Coś w moim sercu drgnęło na tę myśl. On chciał mi pomóc, nie mogłem go odtrącić.
  - Dobrze, jestem gotowy.
  - A, byłbym zapomniał. – Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej białą tabletkę. – Musisz to łyknąć, inaczej w rany może wdać się infekcja.
  - Żartujesz sobie? Nie wezmę od ciebie żadnych leków, przecież przed chwilą jeszcze stałeś po stronie Lorgana. – Odepchnąłem jego rękę, ale on szybko ją zacisnął i pigułka nie zdążyła wypaść.
  - Nie ma problemu, ale wtedy prawdopodobieństwo, że dostaniesz tężec wzrasta do dziewięćdziesięciu trzech procent. – Wzruszył ramionami jakby teraz mój los zupełnie go nie obchodził.
  - Czy przypadkiem przed tężcem nie chroni zastrzyk? – zapytałem podejrzliwie. Nie znałem się na medycynie, ale posiadałem taką podstawową wiedzę.
  - Chroni, ale myślałem, że nie dam rady przekonać cię do zastrzyku, więc wybrałem tabletki. Mogę? – Zaufaj mu, zrób to dla Xsary.
  - Nie, w porządku, możesz to zrobić.
  Po kilku minutach już przemywał mi rękę środkiem dezynfekującym i wbił igłę. Poczułem nieprzyjemne ukłucie, ale było ono niczym w porównaniu do cięcia się. Czy właśnie popełniłem ogromny błąd, czy wszystkich uratowałem? To było dobre pytanie.
  Wyszliśmy na korytarz i skręciliśmy w jakąś alejkę, której nigdy nie widziałem w ciągu tych kilu dni mojego pobytu w klinice. Droga wydawała się niemiłosiernie długa, ale w końcu doszliśmy do metalowych drzwi. Za chwilę mogłem znowu być wolny.
  - Tutaj się rozstajemy. – Przyłożył identyfikator do czytnika i ciche kliknięcie oznajmiło zwolnienie zamków. – Mam nadzieję, że uda ci się znaleźć jakieś rozwiązanie z tej sytuacji.
  - Muszę polecieć do Tajlandii i ich odnaleźć – powiedziałem swoje myśli na głos. – Ale wcześniej zadzwonię na policję i opowiem o wszystkim, co mnie tutaj spotkało.
  - Czyli powiesz też o mnie? – Skrzywił się i westchnął przeciągle. – No tak, mogłem się tego domyśleć. Jak się czujesz?
  Nie zdążyłem zapytać dlaczego o to pyta, gdy podłoga zawirowała i ściany niebezpiecznie zaczęły się zbliżać w moją stronę.
  - Coś ty mi podał? – Oparłem się o ścianę. Na czoło wstąpił mi zimny pot, a oczy zaczęły łzawić. – Co to było?
  - Och, Karim, myślałem, że po tylu cennych doświadczeniach wreszcie coś do ciebie dotarło. Nie idzie się do samochodu obcego człowieka i nie bierze od niego cukierków. – Uśmiechnął się złośliwie i ścisnął moje poranione ramię. Syknąłem z bólu nic nie rozumiejąc. – Serio uwierzyłeś, że to była moja córka? Jesteś aż tak naiwny? Mam ją w dupie, mogłeś ją nawet zgwałcić, a ja chętnie bym na to popatrzył. Pochodzi z patologicznej rodziny i jej mamuśka pozwoliła na wszystko byleby dostać trochę hajsu.  Nigdy nie sprzeciwiłbym się Lorganowi, znam tego skutki. No błagam, są widoczne wszędzie. Ty, Xsara, Oliver, wszyscy są chodzącymi dowodami na twoją głupotę.
  Nagle oddychanie stało się trudne. Łapczywie wziąłem oddech i szybko go wypuściłem. Jego głos dochodził do mnie jak zza pancernej szyby.
  - Cóż, nie będę dużej tego przeciągał. Do zobaczenia, Shaheen.
  I wypchnął mnie na zewnątrz. Blask światła palił mi oczy, ale zacisnąłem zęby i ruszyłem prosto przed siebie. Jakaś siła kazała mi ruszyć biegiem i się nie zatrzymywać.
  - Uwaga, pacjent uciekł! Wszyscy na pozycje! Jest niebezpieczny i agresywny!
  I tak znowu stałem się zbiegiem. Ale nie mogłem się zatrzymać, ona mnie potrzebowała.
  Moja księżniczka.

















W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz