ROZDZIAŁ XLV - OLIVER DUFACE

11 4 0
                                    

  Trzeba wyjaśnić kilka spraw.
  Po pierwsze, co stało się w pokoju Lorgana i Xsary, gdy drzwi się zatrzasnęły, a światła zgasły? Nie chciałem o to pytać aż do momentu, gdy znaleźliśmy się z powrotem na Amerykańskiej ziemi gotowi wyruszyć w ostatnią podróż.
  - Czy wreszcie powiesz mi co się stało? Zrobiliście to? – Chwyciłem ją za ramię. Wiem, brutalne, ale tylko tak mogłem wymóc na niej odpowiedź.
  - Muszę ci mówić teraz? – Uciekła spojrzeniem, a ja skinąłem głową. – Kuźwa, okej. Wiedziałeś, że istnieje coś gorszego niż gwałt?
  - Oczywiście, nie trzeba dotykać ciała ludzi, by zranić ich duszę – odpowiedziałem poetycko.
  - Dokładnie. Wiesz co kazał mi zrobić? – Obrzuciła nienawistnym spojrzeniem Lorgana załatwiającego taksówkę. – Nie? To wyobraź sobie, że wolałabym, żeby mnie ruchał niż to zrobił.
  - Xsara, wyduś to z siebie, proszę... – Zmniejszyłem uścisk. – Ulży ci, gwarantuję.
  - Gdy weszłam do pokoju, on już czekał na mnie na łóżku. Był ubrany i zupełnie nie wyglądał na osobę gotową do uprawiania seksu. Zapytałam czemu się nie rozebrał, ale on tylko spojrzał na mnie z pogardą i powiedział, że to byłaby dla mnie zbyt duża nagroda, a ja przecież na nią nie zasługuję – prychnęła i wywróciła zielonymi oczami. – Zamiast tego kazał mi stanąć na środku pokoju i odpowiadać na swoje pytania. Za każdy błąd musiałam ściągnąć jakąś część ubrania.
  - O co pytał? – No tak, kara w stylu Lorgana. Odkrywał co najbardziej krzywdziłoby daną osobę i to wykorzystywał. Potrafił przejrzeć każdego na wylot choćby miało mu to zająć kilka miesięcy.
  - To chyba oczywiste. Takie, na które udzielałam nieprawidłowych odpowiedzi. Tylko, że nie chodziło o nas, wręcz przeciwnie, uświadamiał mi rzeczy, których nie wiedziałam o swoich ukochanych. Sprawiał, że czułam się jak egoistyczna sterta gówna.  – Zrobiłem zdziwioną minę i chyba to zauważyła, bo od razu zaczęła tłumaczyć. – Na przykład kiedy ostatnio odwiedziłam grób mojej mamy? On znał odpowiedź, bo debil ją sobie zapisał, gdy razem tam poszliśmy. W którym szpitalu Mercedes odbywała praktyki? Dlaczego mój ojciec musiał wcześniej wyjść z moich urodzin? Gdzie czułam się bezpiecznie? On to wszystko wiedział, ponieważ nie potrafił zostawić w więzieniu swojej pracy. Traktował mnie jak swój cel, jak jednego ze swoich więźniów.
   Nie przerywałem jej i nie wtrąciłem, że kompletnie nie miała pojęcia o traktowaniu więźniów. Weszła na tor rozmowy.
  - Wiesz jak się czułam? Stałam tam naga ze świadomością, że nie miałam pojęcia o tym co się działo u mnie w domu. Jakbym była kompletną egoistką skupioną tylko na sobie i na swoich problemach. Inni nie mieli dla mnie żadnego znaczenia. Z każdym jego pytaniem zdawałam sobie z tego sprawę. Ale najgorsze było to, że to była prawda. Każde jego cholerne słowo. Potem wstał i udzielał na nie odpowiedzi podając mi części garderoby ze słowami: widzisz? Beze mnie jesteś niczym. Jak masz zbudować przyszłość skoro nawet nie dbasz o zachowanie wspomnień z przeszłości i pielęgnowanie teraźniejszości? Żaden dom nie wytrwa bez fundamentów.
  Nawet nie miałem pojęcia co na to odpowiedzieć. Zwykłe ,,współczuję ci, to musiało być okropne” raczej by nie wystarczyło. Czasami po prostu wystarczyła cisza i kiwanie głową na znak, że się słuchało.
  Albo tak sobie wmawiałem, bo byłem takim idiotą, który nie potrafił pocieszać innych. Więzienie nie nauczyło mnie tej umiejętności.
  - Jedziemy. – Lorgan krzyknął do nas, a my niczym posłuszne stado owiec skazanych na rzeź weszliśmy do taksówki.
  Może chociaż teraz się nie myliłem i jechaliśmy w stronę, w którą nigdy więcej nie chciałbym wracać.
Kazuar.
  - Wracamy. – Lorgan uśmiechnął się do nas promiennie jakby naprawdę się z tego cieszył. – Patrzcie na słońce, już nigdy go nie zobaczycie.
  - Bo oślepniemy jak tak zrobimy? To się stanie każdemu jak tak zrobi, wiesz? – zakpiłem, żeby pozbawić go swojej wielkiej chwili. – Tym tak straszyłeś swoich więźniów?
  - Czyli sugerujesz, że nimi jesteście? – odgryzł się.
  Czyli nawet tego mu nie potrafiłem odebrać. Chwili triumfu.
  Dobry początek końca.

                                                                    ~ × × × ~

  Jechaliśmy dokładnie tą samą drogą, co wtedy, gdy zostałem uwolniony. Starałem się zapamiętać każdy szczegół z tamtego dnia, by móc go odtwarzać codziennie na nowo w swojej głowie. Wytężając oczy przyglądałem się każdemu drzewu stojącemu wzdłuż drogi i mijanemu znakowi. Ale i tak najbardziej zapamiętałem moment, kiedy nastał czas na moją wolność.
  Siedziałem wtedy w swoim pokoju i ze zdenerwowania targałem jakieś stare papiery. Właśnie powiadomiłem wszystkich więźniów o tym, że Lorgan planował zamordować Karima, a oni zaczęli skandować przeciwko niemu hasła i zastępca naczelnika zamknął mnie. Nie miałem pojęcia, co działo się na zewnątrz, jedynie słyszałem, że hałas nagle ucichł i całe więzienie jakby wstrzymało oddech. Przez następne kilka godzin pozostawałem w tępej nieświadomości i dopiero o szóstej wieczorem (tak, popatrzyłem wtedy na zegarek) wszystko się wyjaśniło. 
  Rozległo się pukanie. Dokładnie trzy razy.
  - To tutaj? – Ktoś zapytał za drzwiami.
  - No, tak powiedział. Cholera, zamknięte – odpowiedział inny. – Co robimy? Szukamy kluczy?
  - Nie ma na to czasu. Odsuń się. – I rozległ się huk wystrzału. Aż podskoczyłem i chciałem schować się za szafą, ale obręcz na kostce uniemożliwiła mi to. – Jest!
  Do środka weszła dwójka uzbrojonych mężczyzn i przez chwilę myślałem, że Lorgan zapragnął się mnie pozbyć poprzez nasłanie jakiś swoich ziomków zabójców, ale oni wyglądali inaczej.
  - Ty jesteś Kabel? – Wyższy powoli podszedł do mnie i uniósł ręce do góry w geście ,,luz, nic ci nie zrobię”. – Nie bój, się już nic ci nie grozi.
  - Czyżby? Kim jesteście? – Nie byłem w ogóle ufny.
  - Jesteśmy z policji.  Karim Shaheen opowiedział nam o panu. – Niższy spojrzał na moje kajdany. – On cię tutaj uwięził? – Skinąłem głową. – Wiesz kto ma klucze?
  - Pewnie on lub jego zastępca. Zaraz. Przyszliście mnie uwolnić? Naprawdę? – nie mogłem uwierzyć.
  - Tak. To już koniec, już jesteś bezpieczny. – Pewnie wypowiadał to milion razy, ale dla mnie zabrzmiało to jak jakieś zaklęcie.
  Gdybym teraz to usłyszał, wybuchnąłbym głośnym śmiechem. Wtedy tylko zacząłem kiwać głową i po około minucie spuściłem ją na pierś, a włosy opadły mi na twarz.
  - Wolny... – wyszeptałem. – Po czternastu latach... Tyle spędziłem w tym miejscu. W niewoli.
  Mężczyźni wymienili ze sobą przerażone spojrzenia. W końcu nie codziennie spotyka się młodego człowieka, który mówi takie rzeczy. Niemal widziałem jak kalkulator w ich głowie pracował.
  - To... To ile masz lat? – Jeden z nich wyszedł na zewnątrz w poszukiwaniu kluczy.
  - A co, na ile wyglądam? Na jakiegoś nastolatka? – Nie dziwiłem mu się. W końcu byłem wychudły, zaniedbany i jakby to powiedzieć? Niedorozwinięty w dziedzinie dorastania. Nie chodziłem na siłownię, nie podrywałem dziewczyn, nie imprezowałem jak wszyscy w moim wieku. – Wie pan ile mam naprawdę lat? Dwadzieścia dwa. Od roku mogę pić legalnie alkohol, ale nigdy nawet nie piłem Coca – Coli.
  Na taki cios w jego amerykańską osobowość nie miał już odpowiedzi. Zapewne na usta cisnęło mu się pytanie: jak to? A burgera? Hot doga? Cokolwiek?! Gdy przyszedł jego partner i mnie rozkuł, wreszcie poczułem, że coś w moim życiu się zmieniało, że zaczynałem nowy rozdział. Mijając cele innych więźniów żałowałem tylko, że oni nie mogli tego zrobić. Większość z nich traktował mnie jak wroga, który cały czas na nich donosił, ale niektórzy byli dla mnie jak rodzina. Znałem ich przez większość swojego życia i nawet nie miałem czasu się z nimi pożegnać. Po prostu zostawiałem ich wspomnienia za sobą jakbym wyrzucał stary pamiętnik do kosza.
  - Mój Boże, to jest on? – Jakaś reporterka wykrzyknęła w moją stronę, lecz ja mogłem skupić się tylko na tym, że przechodziłem przez drzwi, których progu nigdy nie miałem przekroczyć. Drzwi dla wybranych, niewinnych. Były stare i zardzewiałe głównie dlatego, że nikt ich nie używał. – To ten co siedział tyle lat w więzieniu?
  - Tak, to on. – Mój wybawca mocniej ścisnął moje ramię i odsunął innych reporterów. – Ale teraz nie udzieli odpowiedzi na pańskie pytania.
  - Jak tam było?
  - Kiedy ostatni raz był pan na dworze?
  - Co się zmieniło od tego czasu?
  - Torturowali pana?
  - Kabel! Kim dla pana jest Lorgan Duface?
  Zatrzymałem się na to pytanie.
  - Chwila – zwróciłem się do niższego wybawcy po moim lewym boku. – Chcę coś powiedzieć.
  Obróciłem się w stronę dziennikarza, który zadał to pytanie i zrobiłem poważny wyraz twarzy.
  - Nazywam się Oliver. Nie Kabel.
  To go musiało zadowolić, bo potem szybkim krokiem udałem się do karetki, a tam z nadmiaru emocji po prostu zacząłem płakać jak dziecko. Byłem wolny.
  I teraz znowu jechałem tą drogą.
  Deja vu?
  - Proszę skręcić w lewo – polecił Lorgan uprzejmym tonem.
  Albo i nie.
  Tej trasy nie rozpoznawałem. Nie do końca mi się to podobało.
  - Dokąd jedziemy? – zapytałem kierowcę.
  - Tam gdzie powiedział pański ojciec. – Cudowne kłamstwo. Dlaczego on mnie nie rozpoznał i nie zauważył, że on był moim oprawcą, a nie opiekunem?! – Do lasu Downhill.
  Że co?
  Przecież mieliśmy jechać prosto do Kazuara, nie jakiegoś lasu. To wszystko burzyło moje plany i sprawiało, że serce straciło swój normalny, spokojny rytm.
  Zerknąłem na Xsarę, ale nie wyrażała ona żadnych emocji. Jakby swoją duszę zostawiła w Tajlandii, a pusta kukła siedziała teraz koło mnie na fotelu i tępym wzrokiem patrzyła przez okno.
  Przełknąłem cicho ślinę i zebrałem w sobie odwagę, by wykrztusić pytanie:
  - Ekhem, a... po co?
  - Jak to po co? – Lorgan odwrócił się w moją stronę. Mimo że mrużył oczy i tak widziałem w nich szalone ogniki, które zawsze krążyły przed jakimś strasznym wydarzeniem. – Idziemy na grzyby.
  Dlaczego spodziewałem się normalnej odpowiedzi? Kiedy wreszcie przestanę się łudzić, że gdzieś tam głęboko w nim kryje się mój stryj. Morgan. Ale on już nie pokazywał się od dawna i nawet wtedy starał się mnie unikać. Tylko, że w moim wypadku ignorancja była o wiele lepsza niż nękanie.
  Skręciliśmy w ścieżkę wysypaną żwirem i po przejechaniu kilkudziesięciu metrów kierowca zatrzymał się.
  - Dalej nie mogę jechać – powiedział. – Pięćdziesiąt trzy dolary.
  - Już, tylko pójdę do bagażnika po plecak. – Otworzył drzwi i wysiadł z auta. Słyszałem jego kroki i jak otwiera tylną klapę. Wyciągnął to, co chciał i powoli podszedł do szyby mężczyzny i wręczył mu dwie monety.
  - Co to ma być? To nie są... – zdziwił się i obrócił pomiędzy palcami przedmioty.
  - Nie, to nie dolary. To obole – odpowiedział spokojnie Lorgan. Znałem ten ton. – Przydadzą się panu w ostatniej drodze.
  - Co do...
  Nie zdążył dokończyć, bo Lorgan szybko wyciągnął nóż, którym groził małemu chłopcu i wbił go prosto w serce kierowcy. Ale żeby upewnić się czy trafił powtórzył cios jeszcze kilka razy aż jego klatka piersiowa przypominała tarczę strzelniczą jakiegoś amatora łucznictwa. 
  Zapach krwi dotarł do moich nozdrzy i sprawił, że poczułem się jakbym znów znalazł się w swoim gabinecie i opatrywał ranę jakiegoś więźnia. Albo leżał w swojej kałuży krwi w azjatyckim hotelu lub na betonie na spacerniaku lub... Dobra, w swoim życiu miałem więcej kontaktu z krwią niż niejeden lekarz.
  - I tak długo wytrzymałeś – stwierdziłem i wysiadłem z samochodu. – Cały rok w więzieniu i wypad do Tajlandii. Nieźle.
  - Skąd pomysł, że pościłem od morderstw? – Uniósł brew. – Dlaczego nigdy do naszych pokojów nie zawitała żadna sprzątaczka? A boy hotelowy? A może braciszek Shaheena? Albo bracia? W końcu jak mordować cały ród Shaheenów to nie połowicznie!
  Nagle zakręciło mi się w głowie i liście na ziemi niebezpiecznie zawirowały. Jak to możliwe, że nie zauważyłem braku tych osób? I jakim cudem zrobił to tak, że innym też to umknęło? Przecież ślady krwi, ciała i w ogóle...
  Ale w końcu miałem do czynienia z człowiekiem, który przez lata swojej władzy zabijał innych więźniów i uchodziło mu to na sucho. Mordował ich z niewiarygodną szybkością łatwością i rozmachem. Dlaczego więc miało być inaczej w hotelu?
  - Co teraz? – Xsara blada jak ściana stanęła obok mnie i spojrzała na zwłoki. – Jaki masz plan?
  - Idziemy dalej.
  I poszliśmy.
  Gdyby nie wiszący nade mną cień w postaci pazurów Lorgana, zachwycałbym się pięknem zielonych drzew i śpiewem ptaków, ale teraz mogłem się skupić tylko nad tym czy przeżyję następną godzinę. Z ust seryjnych morderców słuchałem opowieści o tym jak zaciągali do lasów swoje ofiary, by tam zakończyć ich żywot i w pobliskim jeziorze pozbyć się ciał. Twardy Todd uraczył mnie raz krwawą opowieścią o swoim bracie, którego pozbył się w pewną ciepłą jesień.
  - Mieliśmy iść na grzyby, znaczy się tak mu powiedziałem, he he – zaśmiał się ochrypłym głosem i poklepał mnie mocno po udzie. – Po przejściu około kilometra zatrzymaliśmy się i prosto z mostu powiedziałem: przeleciałeś moją żonę, giń chuju. I tak po prostu wyjąłem siekierę, którą miałem schowaną w koszyku i się na niego rzuciłem. Na początku odrąbałem mu nogi, żeby nie mógł uciec, potem jego małego fiuta, którego wcisnął w cipę tej dziwki, palce u rąk, którymi robił jej zapewne palcówkę, dłonie klepiące jej dupsko... – rozmarzył się na te wspomnienia, a mnie zrobiło się niedobrze.  – A na koniec chlasnąłem mu głowę. Ile tam było krwi, he he!
Czy wspomniałem, że miałem wtedy dwanaście lat?
  Tak więc nauczony złym doświadczeniem związanym z grzybobraniem, starałem się być czujny tak jak tylko się dało.
  - Jesteśmy. – Lorgan zatrzymał się jak kiedyś Todd.
  Nie było tutaj nic szczególnego. Wysokie drzewa, małe krzaczki i wystające korzenie. Rozejrzałem się jeszcze raz, bo to nie mogło być takie proste. Liście, ściółka leśna, kwiatki, kora, dziupla...
  Dziupla!
  Z ciemnej wnęki wystawała łodyga kwiatu, który w ogóle nie pasował do gatunku drzewa. Podszedłem bliżej i zajrzałem w głąb. Różowa lilia. Tylko jedna osoba jaką znałem uwielbiała ten kwiat.
  - Zobacz jakie piękne! Mogą prezentować się wspaniale w koszu, wazonie lub zwykłej butelce. Nie potrzeba im żadnych dodatkowych ozdobników.
  - Wow, faktycznie fajne – przyznałem stając na palcach, by lepiej przyjrzeć się bukietowi.
  - Zupełnie jak ty, mój mały przyjacielu.
  Zamknąłem oczy, żeby zatamować nagły przypływ łez. 
  - Mamo... – wyszeptałem i położyłem dłoń na korze. – Wreszcie mogę cię odwiedzić.
  Nie byłem na jej pogrzebie i nigdy nie miałem szans spotkać się z nią przy jej grobie. Po jej śmierci od razu przekazano mnie pod opiekę tego potwora. Sprawa sądowa była prosta, bo z nikim nie musiał się o mnie kłócić. Miałem tylko jego. Po kilku miesiącach spokojnego życia na wolności zostałem zamknięty w więzieniu i już nigdy nie wyszedłem na zewnątrz. Jakim trzeba być bezdusznym monstrum, żeby zabrać dziecku możliwość odwiedzin grobu matki i nawet nie powiedzieć, gdzie ją pochowali.
  - Mamo, tak bardzo za tobą tęsknię. – Niesforna łza spłynęła mi po policzku i spadła na ziemię. – Zrobiłbym wszystko, żebyś dalej żyła. Nie zasługiwałaś na taki koniec... Mamo, tak bardzo cierpię, tak bardzo mi cię brak. Jestem taki bezradny...
  - Wiesz co jej obiecałem? – Lorgan stanął za mną. – Że będę cię chronić i zrobię wszystko, byś był bezpieczny. I myślę, że dotrzymałem słowa. Taki byłeś, gdy siedziałeś w zamknięciu. Uciekłeś i sam skazałeś się na ten los. To wszystko twoja wina.
  - Oliver, uważaj! – Xsara krzyknęła tak głośno i piskliwie, że wiedziałem już co się za chwilę wydarzy. Ale nie odwróciłem się. Chciałem widzieć delikatne płatki kwiatu zamiast ohydnej twarzy Lorgana, kiedy... kiedy...
  Poczułem zimno w okolicach klatki piersiowej i uśmiechnąłem się smętnie na to uczucie, bo otoczył mnie dziwny spokój. Brunatna plama krwi poszerzała się na mojej koszulce w błyskawicznym tempie i nic już nie było w stanie jej zahamować. Zresztą, nikt nawet nie próbował.
  - Zawsze będziesz tylko mordercą. Ją też zamordowałeś – wyszeptałem i poczułem w gardle krwawą gulę.
  Szkoda, że nie mogłem zobaczyć wyrazu jego twarzy. Pewnie jego granatowe oczy wybałuszyły się ze zdziwienia, a jego brwi podjechały do góry, do tej łysej jak kolano głowy.
  A potem zapanowała ciemność.


















W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz