ROZDZIAŁ XVIII - LOUIS LORENCE

14 5 0
                                    

Zmiany, zmiany, zmiany!
Obiecałem sobie, że zmienię coś w swoim życiu i obudzę się z tego okropnego, błędnego koła imprez i pracy. W tym celu miał mi pomóc Karim, ale z racji tego, że był zajęty wyręczył go Lee. Jezu, nigdy bym nie pomyślał, że tych dwóch szkolnych przegrywów będzie udzielać mi jakiś życiowych rad. Ale nic to, pozbieram się i znowu będę górą!
Wyciągnąłem iPhona i napisałem do Huanga.
Co mam robić?
Po kilku sekundach nadeszła odpowiedź:
Bo ja wiem? Może poczuję się potrzebny i pomóż jakimś staruszkom i bezdomnym? Podobno pomaga. Oglądałem raz taki filmik na YouTubie, gdzie koleś dzięki temu poznał swój cel w życiu.
Pomaganie biednym? To zdecydowanie nie moja działka. Wtedy zbytnio bym się upodobnił do Shaheena i Huanga, a ja przecież byłem Louisem Lorencem!
A coś bardziej moi - podobnego?
Nie wiem. Przebiegnij maraton, jak to ci nie pasuje XD
Maraton! Tak, zdecydowanie powinienem wrócić do biegania! Nie robiłem tego od... śmierci Polly.
Odrzuciłem od siebie okropne wspomnienia i choć początkowo miałem obawy, ubrałem się w sportowe ubrania. Wyszedłem na zewnątrz nabierając w płuca ohydnego powietrza przesyconego spalinami. Zawsze lepsze takie niż klubowy zapach spoconych ciał i dymu tytoniowego. Słońce wychyliło się zza szarych chmur, jakby samo nie wierzyło w to, że tak po prostu poszedłem pobiegać i musiało to zobaczyć na własne oczy.
Cholera, dawno nie uprawiałem żadnej aktywności fizycznej (poza tą konkretną, jeżeli wiecie o co chodzi). Tak więc przebiegnięcie około półtora kilometra, szybko pozbawiło mnie tchu i musiałem odpocząć. Stanąłem między chodnikiem a wysokim budynkiem i wsłuchując się w dźwięki łapałem każdy drogocenny haust miejskiego powietrza. Czułem się zupełnie jak Polly, gdy kazałem jej biegać. Nie obchodziło mnie to, że dziewczyna okropnie się męczyła i nie dawała sobie rady. Owszem, nie chciałem źle, ale do końca życia sobie tego nie wybaczę, że wtedy nic nie zrobiłem.
Powinienem pochwalić ją za włożony trud w przebiegnięcie tak wielkiego dla niej dystansu. A najlepiej odwieść jak najdalej od pomysłu kariery modelki.
- Świetnie kochanie - pochwaliłbym ją, gdybym był mądrzejszy. - Jesteś niesamowita.
- Ta, dzięki - wydyszałaby zmęczona. - Nie dam rady.
- Dasz, ale jeszcze nie dzisiaj. Mamy mnóstwo czasu - Machnąłbym ręką. - Walić to. Jesteś piękna taka jaka jesteś. Proszę nie zmieniaj się. Kocham cię za twoje pomysły, kreatywność, które przekładasz na skrawki materiału i tworzysz te cudne rzeczy - zaśmiałbym się. - Pamiętasz ten sweter z kołnierzykiem, który mi zrobiłaś? Za miesiąc był modny. Jesteś do tego stworzona!
- Ta...Tak myślisz? - zapytałaby niepewna.
- Oczywiście! Wolisz być zwykłym wieszakiem chodzącym po wybiegu czy elegancką projektantką mody, którą wszyscy pragną poznać i nosić jej niesamowite ubrania?
I w tym momencie bym ją przekonał i stałaby teraz obok mnie. Szczęśliwa, tryskająca energią.
Żywa. Z całym czasem jaki mogłem jej wtedy obiecać.
Ale ja zrobiłem coś zupełnie na odwrót. Odebrałem jej go. Każdą sekundę.
- Może miałaś rację, że dziesięć kilometrów, to zbyt dużo jak na pierwszy raz... - stwierdziłem po chamsku. - No nic, wrócimy taksówką do mojego domu, zjemy coś i zabieram cię na zakupy. Albo czekaj. Mam lepszy pomysł! Zamówię przewóz specjalnie dla ciebie i pojedziesz do domu, a ja załatwię jeszcze parę spraw i zaraz będę przy tobie - Wolałem ją zostawić samą w tym stanie. Wezwać taksówkę i mieć to zupełnie z głowy. Cały ja.
Po krótkiej przerwie postanowiłem rozciągnąć mięśnie opierając się o ścianę budynku. Spokojnie stary, nie zmienisz przeszłości, więc skup się na przyszłości. Zrobiłem kilka wymachów rąk w lewo, a potem w prawo. Następnie skłony i znowu wymachy w jedną. W drugą... nagle poczułem opór.
- Ała!
- Kuźwa, przepraszam! - byłoby zupełnie jak w filmie. Tylko, że ona powinna na mnie wpaść, a ja jako gentelman pozbierałbym jej notatki. - Nie chciałem!
- Ale to zrobiłeś! - Tak. Uderzyłem ją z całej siły w głowę. Brawo ja.
- Naprawdę nie chciałem - jęknąłem żałośnie. - Dawno nie biegałem i pomyślałem, że się porozciągam, ale widzę, że nawet tego nie potrafię zrobić - westchnąłem. - Do dupy to wszystko...
Obróciłem się w przeciwną stronę i skierowałem do domu z nadzieją, że nikt inny nie widział tego upokarzającego zdarzenia. Ma-sa-kra.
- Poczekaj! - Zatrzymałem się. - Nawet nie postawisz mi kawy na przeprosiny?
Obróciłem się powoli patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem. Miała błękitne oczy otoczone ciemną obwódką i burze blond włosów. W dodatku jej usta przy wypowiadaniu słowa kawa ułożyły się w piękny dzióbek.
- J - jasne - wyjąkałem. - Starbuck?
- O niee - zaśmiała się. Miała bardzo ładny śmiech. Mimo, że już nie biegłem moje serce przyspieszyło. - Preferuję kawę u wujka Paula.
- Co? - Miałem ją zabrać do jej wujka?
- To taka kawiarnia - zachichotała i zakryła ręką usta. Szkoda, bo teraz nie mogłem podziwiać jej białych zębów. Za to miałem widok na jej smukłe, jasne palce i doskonały wręcz maniciure. Czerwone paznokcie błysnęły w słońcu. - Chodź, panie nieudolny biegaczu, zaprowadzę pana.

W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz