ROZDZIAŁ XLVI - AMIR SHAHEEN

7 3 0
                                    

  - To na pewno tutaj? Czy on na pewno nie kłamał? – Staliśmy pod drzwiami jakiegoś przyjaciela Karima, który według niego był niezbędny do przedostania się do Kazuara. Podobno kiedyś pracował tam przez długie lata i znał każdy zakamarek tego miejsca. – Czy to na pewno dobry pomysł?
  - Tak, nie panikuj, wszystko będzie dobrze. To bardzo porządny człowiek, któremu ufam i...
  Drzwi otworzyły się i stanął w nich tak wysoki mężczyzna jakiego jeszcze w życiu nie widziałem. Gdy zadarłem głowę ujrzałem jego twarz, na której widniał sumiasty, rudy wąs. Jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu i rozłożył szeroko ramiona.
  - Karim, mój stary druhu! Jak się miewasz? – Gdy to powiedział, zamrugał kilka razy jakby coś sobie uświadomił i zastygł w tej pozycji niczym drzewo. – Zaraz. Czy ty nie powinieneś być w tym zakładzie czy coś w tym stylu?
  - Powinienem, ale nie różnił się on zbytnio od Kazuara. Chcieli doprowadzić mnie do samobójstwa. To długa historia. – Żeby zakończyć krępującą sytuację uścisnął go przyjaźnie. – Pomożesz nam?
  - Nam? – Zerknął za niego i mnie zauważył. – Wielkie nieba! Czy to jest twój brat? Faris?
  - Nie. – Wystąpiłem krok do przodu. – Nazywam się Amir, miło mi. – Podałem mu rękę, a on uścisnął ją mocno. – Nie mamy dużo czasu.
  - Wobec tego zapraszam. – Uchylił drzwi i weszliśmy do środka.
  Od razu w oczy rzucił mi się widok zabawek porozrzucanych po podłodze i ogólny chaos panujący w mieszkaniu. Na ścianach wisiały oprawione w kolorowe ramki zdjęcia rudowłosych dzieci uśmiechniętych od ucha do ucha. Na innych widniał gospodarz u boku z piękną blondynką, która prawdopodobnie była jego partnerką. Wyglądali na szczęśliwą rodzinę pełną miłości i wzajemnego zaufania.
  Teraz bardziej niż zwykle zatęskniłem za swoją.
  - Przepraszam za bałagan. Martha niedawno pojechała z dziewczynkami do sklepu i miałem tutaj ogarnąć, ale przysnąłem. Ciężki dzień w pracy. Usiądźcie. – Wskazał na miejsce na wyłożonej kanapie. – Napijecie się czegoś? Kawy, herbaty?
  - To bardzo miłe, Johann, ale nie mamy czasu. Musimy ci zadać kilka ważnych pytań. – Karim od razu przeszedł do sedna sprawy i mężczyzna skinął głową.
  - Pomogę jak najlepiej potrafię. O co chodzi?
  Karim zaczął opowieść o tym jak Lorgan kazał jemu i Xsarze wypełniać zadania pod groźbą śmierci i że jak się im uda to zostawi ich w spokoju. Nie powiedział co dokładnie musiał zrobić, a on nie naciskał. W końcu doszedł do momentu ostatecznej konfrontacji, która miała się rozegrać w więzieniu i żeby ją wygrać potrzebowaliśmy się do niego dostać pierwsi.
  - I stąd pytanie jak mamy to zrobić? Masz jakąś kartę dostępu czy coś w tym rodzaju? – zapytał z nadzieją w głosie.
  - Och, Karim, oni kazali mi oddać wszystko, nawet mój mundur. Została mi tylko latarka – westchnął smutno. – Jestem też przekonany, że zmienili wszystkie kody dostępu i nie byłbym w stanie tam wejść.
  - A nie ma pan żadnym znajomych, którzy teraz tam pracują i mogliby pomóc? – zapytałem. Przecież musiał się z kimś tam kumplować.
  - Gdyby pan tam pracował, zrozumiałby pan, że znajomość z tamtymi ludźmi sprowadzała na złą drogę. Wolałem się ograniczać tylko do wymiany grzeczności niż numerów telefonu. Jeżeli mogę wam w czymś pomóc to tylko w jednej sprawie. – Chwycił leżący na stoliku blok rysunkowy i czerwoną kredkę. – Jest tylko jedno wejście do Kazuara, którego nikt nie strzeże.
  Karim zacisnął mocno szczękę i nachylił się nad papierem. Może kiedyś próbował stamtąd uciec i dałby wszystko za wiedzę o tajemniczym wyjściu. Było tyle trudnych tematów, których jeszcze nie zdążyliśmy omówić, a już mogliśmy nie mieć szansy. Przecież mogło stać się wszystko, obie strony mogły ponieść stratę.
  - Domyślacie się jakie to wyjście? – Spojrzał na nas wyczekująco, ale nikt się nie odezwał. – Śmieci. Raczej nikt nie byłby zainteresowany ochroną tak brudnych spraw, prawda? Po prostu przyjeżdża ciężarówka, zabiera swoje i tyle. Sęk w tym, że jakoś muszą się one tam znaleźć. Raz na miesiąc każdy ze strażników pełni ten niechlubny zaszczyt i znosi wszystkie worki do tego pomieszczenia i w międzyczasie drzwi stoją otworem przez około piętnaście minut i każdy może się tam przedostać. Jak już znajdziecie się w środku to pójdzie z górki. Tylko musicie zdobyć mundury i odznaki.
  - Powoli, Johann, narysujesz to wyjście? – Karim spojrzał na zegarek ze zniecierpliwieniem. – Proszę?
  - Dobrze, już się sprężam, ale śmieciarka i tak przyjedzie o szóstej wieczorem. Macie jeszcze trzy godziny.
  - Ale musimy jeszcze tam dojechać, co zajmie nam do dwóch godzin. Nawet nie mam pojęcia czy Lorgan już tam nie dotarł. – Chłopak jęknął przeciągle i schował twarz w dłoniach.
  - Hej, spokojnie, zdążymy. – Położył mu przyjacielską dłoń na ramieniu i pocieszająco poklepał. – Pamiętasz to wyjście? Tutaj był spacerniak i... – Zaczął rysować mapę na kartce papieru i zaznaczył kilka strategicznych punktów.
  Mimo że skupiałem się na tym co mówił i tak nie potrafiłem zwizualizować sobie tego miejsca. Przed pierwszym spotkaniem z Karimem próbowałem znaleźć trochę informacji na temat więzienia, ale pokazywały się inne zakłady zamknięte. Zupełnie tak jakby ono nie istniało, dobrze ukryte miejsce widmo.
  Jak my tam dojedziemy? Nawet nie możemy nastawić GPS'a na konkretną lokalizację. Będziemy błądzić do momentu aż się wreszcie poddamy i wszystko przepadnie.
  Chyba że...
  - A może pan pojechać z nami? Będzie szybciej i sprawniej – zaproponowałem, a mężczyzna z wrażenia aż złamał kredkę.
  - Słuchajcie, bardzo bym chciał, ale... No wiecie, mam rodzinę i nie chciałbym ich stracić. Już i tak wiele ryzykuję, że wam pomagam. Lorgan jest niebezpieczny i na pewno chciałby zemsty – tłumaczył się i z zawstydzenia na jego policzki wystąpiły czerwone plamy. – Nie mogę ich stracić. Musicie to zrozumieć.
  - Jest okej, rozumiemy. – Skrzyżowaliśmy z Karimem spojrzenia mówiące, że jego obawy były zbędne. Jutro nie będzie żadnej zemsty z prostego powodu: Lorgan będzie martwy. Albo on, albo my. – I tak nam już bardzo pomogłeś. Powiedz jeszcze tylko jak tam trafić.
  - Och, wbrew pozorom to wcale nie jest takie trudne. Musicie tylko wpisać w GPS'a Zoo Malum i gotowe.
  - Jezu, dzięki, jesteś wielki. – Chłopak wstał z kanapy i pożegnał się z Johannem. Uścisnęliśmy sobie ręce i skierowaliśmy do wyjścia. – To do zobaczenia.
  - Do zobaczenia, Shaheenowie. – Uśmiechnął się smutno i zamknął drzwi.

~ × × × ~

  Myślałem, że to będzie bardzo długa droga podczas, której jedynym dźwiękiem będą piosenki z radio, ale trwało to tylko około dwudziestu minut. Później ta cisza stała się  niezręczna i widać było, że każdy z nas miał na końcu języka coś, by zacząć rozmowę.
  - Dawno nie byliśmy tak długo tylko we dwóch. – Karim zacisnął ręce na kierownicy.
  - Też mi się tak wydaje – przyznałem.  – Albo czekaj. Pamiętasz naszą zabawę w dywany?
  - O Boże! – W jego oczach zaświeciły się radosne iskierki. – Pamiętam! Siadaliśmy na tym starym czerwonym dywanie i udawaliśmy, że lecimy nad miastem. To było niesamowite, bo on leżał na przeciwko tego ogromnego okna.
  - Wow, wiele pamiętasz. – To okno faktycznie było ponadprzeciętnych rozmiarów i dodatkowego czaru dodawało mu to, że nasz apartament znajdował się na samym szczycie drapacza chmur. – Rashid potrafił ciągnąć nas za sobą przez całe mieszkanie.
  - Rashid? – Zmarszczył brwi. No tak, przecież nie odzyskał nagle pamięci jak za dotknięciem magicznej różdżki.
  - To był nasz lokaj. Wiesz, taki Alfred dla Batmana. Uwielbialiśmy go, a on nas. Kiedy tylko miał czas bawił się z nami od rana do nocy. – Na jego wspomnienie ciepło wypełniło moje ciało i żałowałem, że tego samego nie mógł poczuć mój brat. – Zresztą, nasi rodzice też darzyli go wielką sympatią. Był dla nas jak członek rodziny dlatego, gdy umarł pogrążyliśmy się w żałobie i wyprawiliśmy mu piękny pogrzeb.
  - Kiedy to się stało? – zapytał cicho.
  - Niedługo po tym jak... zaginąłeś. Nie wytrzymał całego zamieszania panującego w naszej rodzinie i zmarł na zawał serca.
  - A co się działo, gdy zniknąłem? Też odbyliście po mnie żałobę? – W jego głosie słychać było  nadzieję, co sprawiło, że poczułem jeszcze większe wyrzuty sumienia.
  - Cóż... To ciężka sprawa... Ja miałem nadzieję, że żyjesz, więc to byłoby sprzeczne z tym co myślałem. – Marne wytłumaczenie mające tylko na celu uspokoić moje sumienie. -  Nasza matka tak postradała zmysły, że przez pół roku nie docierały do niej wydarzenia ze świata. Była w głębokiej depresji, a ojciec jej nie pomagał. Kpił z jej cierpienia i kazał je jak najszybciej ukrócić. – Spojrzałem w okno na zielone pola, które otaczały nas z każdej strony. Drzewa i zabudowania dawno już zostały za nami. – Przykro mi, ale tak wygląda prawda. Ojciec jest potworem akceptującym jedynie podobnych sobie. Między innymi Farisa.
  - To on za to wszystko odpowiada, prawda? Połączył siły z Lorganem,  kiedy dowiedział się, że wróciłeś, by się ze mną spotkał. Bał się, że wrócę? – Połączył puzzle w idealny sposób.
  - Tak. Obawiał się, że będziesz domagał się części swojego majątku, który obiecał ci nasz dziadek w swoim testamencie.
  - Dobra, to jest chyba głębsza historia nie na ten moment. Musimy przeżyć, żebyś mógł mi o tym opowiedzieć.
  - A wiesz, że nawet poznałeś Farisa?
  - Co? Kiedy?
  - Pamiętasz nasze spotkanie w parku, kiedy podszedł do nas jakiś dziennikarz i zadawał dziwne pytania? – potwierdził. – No, to to był właśnie nasz kochany brat.
  Pokiwał rytmicznie głową jakby trawił tę informację, a po kilku sekundach ku mojemu zdziwieniu wybuchnął śmiechem.
  - Jakim cudem ty jesteś taki wysoki, męski i w ogóle, ja zupełnie przeciętny, a on wygląda jak czarny charakter podczas, gdy jesteśmy braćmi? Powinniśmy mieć coś wspólnego, a dotychczas zauważyłem tylko same różnice.
  - Serio? – Tym razem to ja zaśmiałem się. – Przecież mamy na przykład takie same ciemne włosy, oczy, dłonie...
  - Dłonie?! Porównywałeś nasze dłonie? Po cholerę? – Skręcił ostro w prawo i wjechaliśmy do ciemnego lasu. Wszystko wskazywało na to, że byliśmy już niedaleko.
  - Hej, dłonie określają człowieka, nie wiedziałeś? Człowiek spokojny ma zadbane dłonie, a inteligentny wręcz przeciwnie. Halo? Słuchasz mnie?
  Chłopak wbił wzrok przed siebie i powoli zwolnił. Podążyłem za jego wzrokiem i zatrzymałem na czarnej ciężarówce stojącej przy drodze.
  Śmieciarka.
  Już czas.






W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz