ROZDZIAŁ XXIV - KARIM SHAHEEN

12 5 2
                                    

- Co kurwa? – wyszeptałem na widok tłumu dziennikarzy zmierzających w moją stronę. Pudełko z reportażem, które miałem przejrzeć podczas mojego przymusowego urlopu prawie wypadło mi z rąk. Ostatnio widziałem takie zbiorowisko tuż po moim uniewinnieniu.
  Wszyscy krzyczeli do mnie jakieś dziwne pytania i z trudem udało mi się skupić tylko na jednym z nich.
  - Spotka się pan z nim? – Kobieta wbiła we mnie zaciekawiony wzrok.
  - Z kim? – Zwróciłem się w jej stronę zmieszany.
  - Z Lorganem Duface'm. – Jej słowa przeszyły mnie jak sztylet. – Dzisiaj został zwolniony za kaucją i prosi pana o zgodę na spotkanie. Nie wie pan?
Zwolniony
Za
Kaucją
On był wolny.
  - Nie, pierwsze słyszę – odpowiedziałem siląc się na spokój. – Muszę przemyśleć sprawę.
  - Czy czegoś się pan obawia? – zapytał ktoś inny.
  - Nie, nie obawiam się niczego. Nie boję się Lorgana Duface'a. – Czy aby na pewno? To dlaczego szumi ci w głowie, a serce skacze jak szalone?
  - To dlaczego zwleka pan z decyzją? – naciskał. – A może po prostu nie chce się pan z nim spotkać?
  - A czy pan chciałby spotkać się z człowiekiem, który pana torturował? Człowiekiem, który przez cały rok, dzień i w nocy, bez przerwy wywoływał u pana paniczne uczucie strachu? – Jego uśmieszek powoli gasł. On tego nie doświadczył i nigdy mnie nie zrozumie.
  - Pan się już z nim spotkał. Odwiedził go pan całkiem niedawno w więzieniu. – Mężczyzna obok dziennikarza podłożył mi mikrofon pod usta.
  Skąd on to wiedział? Przecież tamta wizyta miała pozostać w tajemnicy. Dopiero teraz dotarło do mnie jaki byłem głupi. Przecież sprawy związane z tym człowiekiem nigdy nie zostawały w tajemnicy, zawsze obracały się przeciwko mnie.
  - To prawda, odwiedziłem go, bo miałem ku temu powody. I od razu wyprzedzam pytanie: nie zdradzę jakie. – Bo wtedy wszyscy uznaliby mnie za jeszcze większego wariata.  – Proszę mi powiedzieć po co miałbym się z nim spotkać.
  - Przeprosiny. – Zajrzał w swoje notatki. – On chce pana przeprosić.
  Przeprosić? On tego nie potrafił. To słowo nie przejdzie mu przez gardło. W tym musiał czaić się jakiś haczyk. Chciał mnie na niego złapać i byłem pewien, że myślał że odmówię. Wtedy wyszedłbym na zgorzkniałego człowieka, który nie chciał umożliwić mu odkupienia swoich grzechów. Stałbym się równie okropny, co on.
  - Dobrze, spotkam się z nim – postanowiłem i sam zdziwiłem się swoją nagłą decyzją. – Ale na moich zasadach. Za dwa dni, o dziesiątej rano. Bez obecności kamer.
  - Panie Shaheen!
  - Jeszcze jedno pytanie...
  - Dlaczego akurat w czwartek?
  - Czemu chce pan być sam?
  Tajemniczość była kluczem do sukcesu. Nie odpowiedziałem na kolejne pytania, niech sobie sami na nie odpowiedzą, w końcu to potrafili robić najlepiej. Rozsiewać plotki.
  Zgrabnie ominąłem tłum i skierowałem się w stronę parkingu, gdzie zaparkowałem swój samochód, gdy znajomy głos krzyknął w moją stronę.
  - Oksymoronie, mamy problem!
  - Istotnie, Kabel, istotnie. – Schowałem się za filarem obok Olivera. – Czy możesz mi powiedzieć, że to tylko zły sen?
  - Niestety nie. – Uśmiechnął się smętnie. – Lorgan chce przeprosić? Dobry żart.
  - Przezabawny – mruknąłem.
  - Ale dlaczego zgodziłeś się na to spotkanie, przecież on tego właśnie chce. - Przeczesał dłonią swoje mysie włosy.
  - Właśnie on chce, bym się z nim nie spotkał. Bym wyszedł na tchórza.
  - Nie.
  - Co nie?
  - On chce, żebyś przyszedł. Wtedy cię zgnoi jeszcze bardziej i spieprzy życie do reszty.
  Nie powinienem się z nim spierać. W końcu ja spędziłem z Lorganem tylko rok, a on całe swoje życie. Znałem tylko ułamek jego złożonej osobowości i moja wiedza na jej temat nie mogła się równać z jego. Jezu, dlaczego ja zawsze najpierw mówiłem, a potem myślałem? Teraz tego cholernie żałowałem.
  - Już tego nie odwołam – jęknąłem wściekły na siebie.
  - Ale możesz coś zmienić. Ostatnio stałeś się strasznie nerwowy i łatwo wpadasz w złość. Nie możesz taki być, gdy się z nim spotkasz.
  - Co sugerujesz? – zapytałem z nadzieją, bo ten ton głosu u Olivera oznaczał jakiś dobry pomysł.
  - On też jest człowiekiem i ma swoje słabości, do których posiadam klucz. Pomogę ci zachować wewnętrzną nirwanę i wyjść zwycięsko z tego pojedynku.
  - Wchodzę w to. – Uścisnęliśmy sobie dłonie i ruszyliśmy na terapię.

~ × × × ~

  - Cześć, jestem Lorgan, dla przyjaciół Logan. – Oliver mrugnął do mnie, a ja prawie zakrztusiłem się czekoladowym shake’m. Słowo przyjaciel pasowało tutaj jak Lee do konkursu piękności. Tym pseudonimem posługiwał się tylko wtedy, gdy chciał komuś sprawić ból, a tego nie robiło się przyjaciołom. – Śmiejesz się ze mnie? Zaraz zjem twoją rękę!
  Rzucił się na mój nadgarstek i udał, że go obgryza. Mogłoby się to wydać dziwne, ale kiedyś zmasakrował mi poparzoną rękę poprzez tarcie jej bandażem aż do krwi.
  - Przestań, przestań. – Uderzyłem go delikatnie menu. – Lepiej powiedz mi co mam zrobić. Gdy go zobaczę, to znowu spanikuję. Jak ty zachowujesz przy nim spokój?
  - Cóż... – Zamyślił się. – Jest jedna taka rzecz. Ale to głupie...
  - Dajesz – nacisnąłem na niego. Musiałem poznać ten sekret. – Na pewno nie jest głupie.
  - No dobra... – Wziął łyka swojego waniliowego napoju. – Po prostu patrzę mu w oczy.
  Nie oceniaj. Każdy ma prawo uspokajać się jak mu się podoba, ale u mnie te oczy budziły tylko przerażenie. Ich kolor przypominał wzburzone morze podczas sztormu, który zatopił setki ludzi. Bezlitosny żywioł niosący tylko i wyłącznie śmierć.
  - Dlaczego? – zapytałem tylko.
  - Głupio mi o tym mówić, ale takie same miała moja mama. Identyczny kształt, troszkę jaśniejszy kolor, iskierki, gdy się uśmiechała... – Jego spojrzenie powędrowało daleko w przeszłość. Musiała być wspaniałą osobą i na pewno nie zasługiwała na tak okropną śmierć. – Więc tak, to mi pomaga. Ale zakładam, że tobie to by tylko zaszkodziło.
  - Przykro mi – przyznałem. – Co wobec tego proponujesz?
  - Może znaleźć coś co cię w nim nie przeraża?
  - On mnie nie przeraża!
  - To go wyśmiej. – Szybko wyjął telefon i coś na nim wyszukał. Po chwili pokazał mi uśmiechnięte zdjęcie mojego wroga. – Śmiało, zhejtuj go od góry do dołu.
  To było trudne. Po roku czasu nadal czułem się źle w jego towarzystwie (tak, przy zdjęciu też). Nie miałem pojęcia jak wytrzymałem podczas spotkania w więzieniu. To chyba przez adrenalinę.
  - Proste – zaśmiałem się, ale nerwowo ścisnąłem nóżkę od pucharka. Od czego by tu zacząć? – Eee... ma duże czoło, pewnie przez to, że nie ma włosów.
  - Gorzej, jest łysy jak kolano. Właśnie to powoduje, że nie można się zorientować gdzie kończy się jego czoło, a zaczyna głowa.
  Parsknąłem śmiechem. Gdy to powiedział zobaczyłem, że jego głowa faktycznie wyglądała jak kolano.
  - A jego okulary są tak ogromne, że nie widać mu brwi. W ogóle nie ma gustu. Gdyby nie były pomarańczowe wyglądałby jak mucha – oceniłem i Oliver z uznaniem pokiwał głową.
– Coraz lepiej. A jak ocenisz to zdjęcie?
  - Uuu, koszmarne. Wygląda jakby miał się za chwilę przewrócić.
  Wbrew pozorom też zaczęło mnie to śmieszyć. Po chwili naśmiewaliśmy się z jego twarzy, ubrań, zmarszczek i wszystkiego z czego się składał. Dziwne, ale poczułem się oczyszczony, gdy to wszystko powiedziałem. Tak jakbym oswoił swój strach, nadał mu ludzki kształt, a nie jakiś nadprzyrodzony. Stał się człowiekiem ze słabościami, wadami, tajemnicami. Był jak każdy z nas tylko ze spaczonym umysłem.
  To my trzymamy długopis i dorysowujemy swoim potworom wyolbrzymione kształty; kły, pazury, straszne oczy...
  A przecież możemy obrysować im czoło tak, by wyglądało jak kolano.





















W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz