ROZDZIAŁ IX - AMIR SHAHEEN

15 3 0
                                    

Rozciągnąłem się na wygodnym hotelowym łóżku. Od bardzo dawna nie czułem się tak dobrze jak dzisiaj. Dobre kontakty z bratem powoli zaczynały przybierać realnych kształtów. Miałem nadzieję, że on czuł to samo co ja, ale nie byłem pewien. W dzieciństwie byliśmy sobie bardzo bliscy, zwierzaliśmy się sobie z najmniejszych problemów i mogliśmy na sobie polegać. 
  Zupełnie inaczej było z Farisem. Było ode mnie o dwa lata młodszy i kochałem go jak starszy brat może kochać młodszego. Nigdy nie byłem tacy jak inni – nie znęcałem się nad młodszym rodzeństwem i nie wysługiwałem się nim. Traktowałem go jak równemu sobie i znosiłem jego liczne humorki i kłótnie o nic. Ciągle myślał, że otrzymywał mniej w stosunku do mnie, że rodzice go nie kochali, tak jak mnie. Na każdym kroku starał się im zaimponować i pokazać, że zasługuje na ich szacunek, który już miał.
  Sytuacja stała się dramatyczna, gdy matka obwieściła nam, że była w ciąży. Faris wpadł w szał. Zamknął się w swoim pokoju i nie chciał nikogo do niego wpuścić. Siedział tam bardzo długo, ale w końcu wyszedł i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Rodzice nie drążyli tematu, ale nie ja.
  - Faris, co to miało być? – Podszedłem do niego i mocno chwyciłem go za ramię. Jego spojrzenie mogło wtedy zabić. – Zachowałeś się okropnie.
    - Wiem – odpowiedział poważnym tonem. Ba, na jego twarzy malował się chytry uśmieszek, zupełnie niepasujący do czterolatka. – Ale zdałem sobie sprawę, że to że już nie będę najmłodszy w rodzinie nie musi być takie okropne. W końcu będę miał kim rządzić.
  - Co? Nikim nie będziesz rządzić. Masz szanować swoje młodsze rodzeństwo. Rozumiesz? – Lekko nim potrząsnąłem.
  - Jasne, Amir. – I skacząc podbiegł do matki, by ją uściskać.
  Pukanie do drzwi sprawiło, że wróciłem z krainy wspomnień. Szybko wstałem z łóżka i je otworzyłem. Kobieta w schludnym uniformie i wózkiem z zestawem do sprzątania lekko rozchyliła usta na mój widok. O cholera, miałem na sobie tylko spodnie od piżamy.
  - Przepraszam, może ja przyjdę później... – powiedziała zmieszana, a jej wzrok utkwiony był na moim wytrenowanym brzuchu. W moim kraju to byłoby nie do pomyślenia.
  - Proszę poczekać pięć minut, ubiorę się i zaraz wychodzę.
  Tylko gdzie?
  Odpowiedź była oczywista.
  Do mojego brata.

~ × × × ~

  Miałem tak po prostu tam wejść i powiedzieć, że się stęskniłem? A jeżeli był zajęty? A może nie chciał mnie już widzieć? Może mu się zbytnio narzucałem?
  Stałem przed jego domem i rozmyślałem, aż usłyszałem dzwonek mojego telefonu.
  Faris.
  - Cześć – przywitałem się niepewnym głosem. – Przypomniałeś sobie o mnie?
  - Chciałem się po prostu zapytać jak ci mija amerykański sen, bracie? – Jego głos ociekał fałszywą słodyczą. – Znalazłeś już swoją zgubę?
  - Owszem, znalazłem. – Spojrzałem na okna jego domu. – Karim jest wspaniałą osobą, taką jaką zapamiętałem. Też mogłeś przyjechać.
  - Mogłem – odpowiedział lakonicznie. – Czyżby jego osoba znowu zasłoniła ci cały świat?
  - Faris, po prostu staram się naprawić moje stosunki z bratem – westchnąłem. Dlaczego on tego nie potrafił zrozumieć?
   - Nie możesz tego zostawić? Tu jest twoje życie, olej go – próbował mnie nakłonić.
  - Jeżeli tylko po to dzwonisz, to daruj sobie – zirytowałem się.
  - Chciałem ci tylko dać jedną radę. Uważaj na niego.
  - Niby dlaczego? On nie jest terrorystą, każdy o tym wie.
  Na chwilę rozległa się cisza w słuchawce. Myślałem, że przerwało połączenie, ale w tle nadal było słychać szum. Ktoś coś niewyraźnie mówił.
  - ...tu. Musimy.... co dalej... było niezłe.
  - Faris, jesteś tam? – Zmarszczyłem brwi.
  - Tak, jestem, ale muszę już kończyć.
  - Z kim rozmawiałeś?
  - Nie mogę teraz gadać.
  I się rozłączył.
  Dobrze, to było do niego niepodobne. Nigdy nie urywał rozmowy w pół słowa, bo nie pozwalał innym, by sobie przeszkadzać. Musiał być w towarzystwie jakieś ważnej osoby, może naszego ojca?
  No nic, teraz byłem tutaj i nie mogłem się tym przejmować. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i już miałem pchnąć drzwi prowadzące na klatkę schodową, gdy one otworzyły się na mnie.
  - Sorry – wychrypiał mężczyzna i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Jego czarne włosy były idealnie ułożone na zbyt grubą warstwę żelu, co powodowało, że odbijało się w nich słońce. – Idziesz, czy nie?!
  - Idę! – Rozległo się tupanie po schodach i obok ciemnowłosego stanął Karim. – O, cześć.
  - Cześć – przywitałem się. Chyba wpadłem nie w porę. – Idziesz gdzieś?
  Co za głupie pytanie, przecież widzisz, że gdzieś idzie!
  - Zaraz. – Przerwał mężczyzna. – Kto to jest?
  - Jeszcze ja! – Drzwi z impetem otworzyły się i uderzyły wyżelowanego w ramię. – Jezu, przepraszam!
  - Kurde! – jęknął i rozmasował obolałe miejsce.
  - Hej, my się jeszcze nie znamy. – Mężczyzna o skośnych oczach i okrągłej, pogodnej twarzy wyciągnął do mnie rękę. – Jestem Lee Huang, kumpel Karima.
  - Miło mi. – Odwzajemniłem gest i mimowolnie też się uśmiechnąłem, bo ten człowiek miał w sobie coś, co sprawiało, że wszystkie troski odchodziły w cień. – Amir Shaheen.
  - Co, kurwa? – Drugi mężczyzna aż ściągnął okulary przeciwsłoneczne. Raybany. – To jest twój kuzyn?
  - Brat – poprawił go, a ten wybałuszył oczy.
  - Ale... ale... Ty jesteś facetem, to jest mężczyzna. Przystojny, muskularny mężczyzna. – Zlustrował mnie wzrokiem.
  - Czy ty cytujesz Draxa z Avengers? – Karim zaśmiał się. – Ale fakt, nie jesteśmy do siebie zbytnio podobni.
  - No raczej – przyznał.
  - Okej, Louis. – Lee poklepał go po ramieniu. – Rozumiemy, że się zakochałeś, ale starczy.
  - Weź przestań! – Strącił jego rękę. – Nie jestem jakimś pieprzonym gejem, czy coś.
  Musieli być prawdziwymi przyjaciółmi skoro się tak droczyli.
  - Amir, przykro mi, ale dzisiaj nie możemy się spotkać – powiedział ze smutkiem Karim. – Musimy załatwić ważną sprawę.
  - Nie ma problemu, w końcu to ja cię nie uprzedziłem. – Odwróciłem się i zszedłem ze schodów.
  - Dobra, mamy mało czasu, musimy ratować po raz kolejny twoją dupę, - Louis westchnął i skoczył z trzeciego stopnia.
  Zatrzymałem się i gwałtownie odwróciłem. 
  - Coś się stało, Karim? – zapytałem brata. To mogła być szansa na mój chwalebny powrót.
  - Nie, wszystko w porządku – skłamał, jeszcze pamiętałem jak to u niego wyglądało. Zaciskał mocno policzki i starał się mówić normalnie, ale wychodził dziwny sopran.
  - Zapytam wprost: masz kłopoty? – Spojrzałem mu prosto w oczy.
  - Tak. Mam – potwierdził utrzymując kontakt wzrokowy. – Chcesz jechać z nami?
  - Chcę.
  - Naprawdę? – Louis wskazał na czarny samochód stojący przy krawężniku. – Będziemy się tam wszyscy gnieść!
  - Przecież będzie nas tylko czterech, to raczej normalne – zauważył Lee.
  - Chyba dla ciebie – prychnął i wyjął kluczyki. – Wynająłem go, więc nie nabrudźcie.
  - Tak jest, szefie. – Karim stanął przy BMW. – Jak siedzimy?
  - Ja z przodu. – Azjata szybko wpadł na przednie siedzenie.
  - Po dwóch godzinach się zmieniamy, jasne? – Louis zdenerwowanym głosem powiadomił mojego brata i usiadł za kierownicą.
  - Oczywiście. Chodź, Amir, musimy pogadać.
  BWM było całkiem fajne. Skórzane fotele, sporo miejsca i użyteczność na pewno były wielkim walorem tego samochodu, ale nie było porównania do mojego Bugatti. Niedawno kupiłem nowy model – Chiron i z bólem serca się z nim rozstałem. Uwielbiałem ten dźwięk, gdy naciskałem pedał gazu, a maszyna wydawała ryk przyprawiający o dreszcze. Potrafiłem budzić się w nocy i schodzić do garażu, by zobaczyć moje niebieskie cacko.
  - To... Dokąd jedziemy? – zapytałem po chwili.
  - Nie wiem czy wiesz, ale wczoraj z Lee wyjechaliśmy, żeby zrobić wywiad – zaczął Karim powoli. – Ale to jest nieważne, tylko to stało się później. – Wziął głęboki wdech. – Znalazłem chłopców, którzy się zgubili. Martwych. – Sięgnął do kieszeni i podał mi jakąś karteczkę. – Z tym liścikiem.
  Były na nim wydrukowane tylko kilka słów - ,,Kolejna śmierć, znowu z twojej winy. Jak się z tym czujesz? nieWINNY?”
  Nie rozumiałem o co w tym chodziło. Ktoś zabił te dzieci, by zemścić się na Karimie? Sprawić, by poczuł się winny za śmierć tamtej dziewczyny z koncertu?
  - Tylko jedna osoba ciągle wypominała mi moją winę i znała różne inne rzeczy, o których wspominała wcześniej. – Zacisnął pięści tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie. -  Tylko, że on...
  - Siedzi teraz w więzieniu – dopowiedział Louis. – Dlatego jestem zdania, że panikujesz, Shaheen.
  - Gdybyś tyle przeszedł co on, też byś panikował. – Lee obdarzył go nienawistnym spojrzeniem.
  - Obaj wiele przeszliśmy. – Chłopak odpowiedział pustym głosem. – A jaki masz plan? Wpadniesz tam, by go odwiedzić czy co?
  - Właśnie dlatego mam ciebie. Pójdziemy tam razem.
  - Niby dlaczego miałbym ci pomóc? – zapytał podejrzliwie.
   - Ona by tego chciała. Ty pomożesz mi, a ja pomogę tobie się zmienić na lepsze – zaproponował.
  - Ale obiecujesz?
  - Obiecuję.
  Chyba byłem świadkiem jakieś ważnej umowy. Nie wiedziałem o kogo chodziło, ale czułem, że nie powinienem w to wnikać, to nie była moja sprawa i mogliby się źle poczuć, gdybym zaczął się wtrącać.
  - Na pewno chcesz się z nim spotkać, Karim? – Lee przechylił się w naszą stronę.
  - No... chyba, nie wiem – jąkał się.
  - Nie za bardzo orientuję się w sytuacji. O kogo chodzi? – zapytałem wreszcie.
  Wjechaliśmy na autostradę i samochód przyspieszył tak, że wbiło mnie w fotel.
  - Jedziemy do więzienia, gdzie odsiaduje teraz  wyrok Lorgan Duface, człowiek, który prawie mnie zabił – wyjaśnił brat. – Jestem pewien, że on za tym wszystkim stoi, ale nie działa sam. Ma pomocnika i ja się dowiem, kim on jest.

~ × × × ~

  Nie wiedziałem gdzie znajdowało się to więzienie. Jechaliśmy już cztery godziny i rozpoczęła się trzecia zmiana. Dwa razy proponowałem, że mogę objąć stery, ale woleli sami prowadzić. Bardzo tego nie chciałem, ale kiedy zamknąłem oczy głowa opadła mi na szybę i odpłynąłem. Miałem krótki sen o naszej matce. Stała koło mnie i uśmiechała się. Jej czarne włosy do ramion były jak zawsze idealnie ułożone, a suknia do podłogi mieniła się w blasku słońca.
  - Amir, uważaj.
  - Na kogo? Jestem tutaj bezpieczny, jest ze mną Karim – odpowiedziałem zdziwiony.
  - Niech on uważa, nie możemy go znowu stracić – ostrzegła, a jej twarz stężała. – Proszę, obiecaj mi to.
  - Obiecuję. – Dokładnie to samo Karim powiedział na początku naszej podróży. – Ale co nam grozi?
  - Głód. – Jej usta nie poruszały się.
  - Nie rozumiem.
  - Głód!
  Gwałtownie obudziłem się i rozejrzałem zdezorientowany.
  - Głód! Zaraz mnie pożre żywcem! – Lee jęczał obok mnie i wskazał na papierek po batoniku. – Zjadłem go trzy godziny temu i jestem mega głodny!
  - Ale już jesteśmy, nie zatrzymamy się w więziennej stołówce Huang! – warknął Louis i wskazał na ciemny, monumentalny budynek znajdujący się za oknem. Ogrodzenie z drutu kolczastego górowało nad nami, a uzbrojeni strażnicy pilnie strzegli obszar na zewnątrz.
  - Już przejechaliśmy kontrole? – zapytałem zaspanym głosem.
  - Tak, teraz musimy zaparkować. – Karim wykonał manewr i samochód zgrabnie wjechał pomiędzy dwa pachołki. – Jesteśmy. Lee, łap moją kanapkę.
  - Dzięki! – Złapał zdobycz i spojrzał na mnie. – Ustaliliśmy z Karimem, że ja zostaję a on idzie sam z Louisem. Więc ty...
  - Mogę iść z wami? Chociaż kawałek? – Bardzo chciałem być obecny w tej trudnej chwili brata. Nie mogłem być w innych, ale teraz miałem taką szansę. – Proszę.
  Louis zacisnął usta, ale nic nie powiedział. Przez moment panowała cisza, ale po chwili Karim skinął głową.
  - Obiecuję, że później was zostawię. – Wysiadłem z samochodu i ruszyliśmy razem z obstawą do wejścia.
  Nie wiedziałem jak wygląda typowe więzienie, ale tu było bardzo elegancko. Czarne płytki i biało pomalowane ściany sprawiały wrażenie ładu i porządku, ale zapach trudno było zamaskować; środki dezynfekujące drażniły nos.
  - Pan Lorence i Shaheen? – Czarnoskóry, rosły mężczyzna podszedł do nas. U boku miał pałkę, kajdanki i różne dziwne przyrządy służące do uspokajania więźniów.
  - To my. – Louis wysunął się do przodu. Mimo, że byliśmy w pomieszczeniu on nadal miał na nosie okulary przeciwsłoneczne.
  - Proszę za mną. – Odwrócił się w stronę jakiegoś korytarza.
  - Karim! – Chwyciłem brata za ramię. – Pamiętaj, że jesteś wolny i on nad tobą już nie panuje. Nie daj się.
  - Spokojnie, przygotowałem się. – Mrugnął do mnie i udał się za strażnikiem.

























W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz