ROZDZIAŁ XXXI - OLIVER DUFACE

15 5 0
                                    

W TYM SAMYM CZASIE

  Rozciągnąłem się na kanapie i cicho jęknąłem. Promienie słońca oświetlały skrawek mojej poduszki i padały prosto na moje oczy. Otworzyłem je leniwie i spojrzałem na zegarek. Byłem przygotowany na ósmą rano, wtedy pomógłbym Karimowi w ostatnich przygotowaniach przed spotkaniem z Lorganem, ale ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu była jedenasta! Cholera!
  Zerwałem się na równe nogi i szybko włączyłem telewizor. Musieli coś o tym mówić. Nerwowo przerzuciłem na kanał informacyjny, ale nie znalazłem nic na interesującego mnie tematu. Średnio fajnie. Jeszcze lepkimi od snu rękami wybrałem numer do Karima i czekałem na radosną odpowiedź: pokonałem drania, błahaha! Ale odpowiedziała mi tylko kobieta głosem robota – przepraszamy, wybrany numer jest w tej chwili niedostępny... bla, bla, bla. Spróbowałem jeszcze raz, tym razem do Xsary. To samo, szlag. W tej chwili żałowałem, że nie zebrałem się w sobie i nie poprosiłem nikogo innego numer telefonu (poza jednym kolesiem ze schroniska). Przecież miałem tyle okazji, by zapytać o to Lee'go, Louis'a, Mercedes...
  Z chwilą, gdy to pomyślałem uświadomiłem sobie, że nie znałem nikogo innego oprócz przyjaciół moich przyjaciół. Przez pewien czas podróżowałem po świecie, ale z nikim nie starałem się utrzymać kontaktu. Pogadałem sobie przez parę minut, a potem uciekałem do swojego hotelowego pokoju. Prawdopodobnie potrzebowałem czasu, ale moim zdaniem zabrano mi go aż nadto. Może to był właśnie ten moment, by coś zmienić?
  Chyba nie pozostało mi nic innego jak poczekać na jego powrót i w międzyczasie zjeść śniadanie. Wyciągnąłem z szafki miskę i paczkę płatków. Naprawdę musiałem się wyprowadzić, bo to był skandal, że mieli tylko jedną paczkę. Celem śniadania jest najedzenie się i zdobycie energii na resztę dnia i jedno opakowanie chrupek mi tego nie załatwiało. Takie cuda były możliwe tylko z użyciem co najmniej pięciu. Niby byli tacy bogaci po tym odszkodowaniu, a nie załatwili porządnego śniadania.
  Zalałem miskę mlekiem i wsypałem do niej zawartość marnego opakowania. Chociaż tyle dobrze, że były czekoladowe. Rozkoszowałem się rozpływającymi się kostkami, gdy moją przyjemność przerwał dzwonek do drzwi.
  Zerwałem się z krzesła z łyżką w buzi i podbiegłem do drzwi z zamiarem powitania Karima i pogratulowania mu sukcesu.
  - Dokopałeś mu? – Otworzyłem je szybkim ruchem i serce stanęło mi na moment.
  O nie.
  - Jak zawsze, Kabel, jak zawsze.
  Zatrzasnąłem z hukiem drzwi przed wyszczerzoną gębą Lorgana i zasunąłem w nich zasuwę w nadziei, że powstrzyma go chociaż na chwilę. Jak stąd uciec?
  Wyjście ewakuacyjne.
  Rzuciłem się do okna i otworzyłem je zamaszystym ruchem. W momencie, gdy przewieszałem nogi przez framugę usłyszałem jak drzwi zostały otwarte mocnym kopniakiem. Nie wahałem się dłużej i wyskoczyłem na kratkę. Skakałem po metalowych schodach co kilka stopni z bijącym sercem. Kiedy nie odnalazłem kolejnej drabiny, a dwumetrowy uskok, o mały włos nie spadłem.
  - Nie tym razem, dupku! – krzyknąłem i zeskoczyłem, bo nad sobą już widziałem jego nogi. Wylądowałbym prawie idealnie, gdyby nie jeden drobny szczegół – moja kostka. Wykręciła się jak w marnym filmie akcji u głównego bohatera, którego ściga zbir. – Serio?
  Poczułem jak wygięła mi się pod dziwnym kątem i mocno zapiekła. Mimo bólu nie poddałem się i wbiegłem na chodnik wypełniony ludźmi zmierzającymi na lunch. Popychałem ich i przeskakiwałem nad plastikowymi torbami pełnymi śmieci. Spojrzałem w tył – nadal mnie gonił. Może był szybszy i wytrzymalszy ode mnie, ale to ja sprawniej manewrowałem pomiędzy ulicznymi przeszkodami.
  Po kilku minutach szaleńczego pościgu, jedynym czego pragnąłem był odpoczynek, ale adrenalina nie pozwalała mi stanąć. Nie teraz, jeszcze nie byłem odpowiednio daleko.
  Nagle, ujrzałem przed sobą radiowóz i dwójkę policjantów siedzących na klapie i w spokoju popijających kawę. To była moja szansa.
  - Pomocy! – wydyszałem i chwyciłem się pod boki. – On... On mnie goni! Musicie go powstrzymać!
  - Spokojni. – Jeden z nich położył mi rękę na ramieniu. – Kto pana goni?
  - Jezu... – syknąłem z bólu i rozejrzałem się w poszukiwaniu tej znajomej twarzy, ale nigdzie nie mogłem jej dostrzec. – Ściga mnie Lorgan Duface.
  Konsternacja na jego twarzy. Niedowierzanie.
  - Jestem Oliver Duface, jego siostrzeniec... Ten więziony w więzieniu przez osiemnaście lat. – Powiedzenie tego na głos było bardzo trudne i wcale nie wyzwalające. – Proszę, pomóżcie mi.
  - Naprawdę to pan? – Drugi przyglądał mi się jak jakiemuś rzadkiemu zwierzęciu w zoo. – Nie powinien pan być teraz w...
  - Australii? Owszem, ale zmieniłem plany. – Po swoim uwolnieniu ogłosiłem, że wybieram się na wycieczkę dokoła świata, by nadgonić stracone lata. – To teraz nieważne. Możecie mi pomóc czy nie?!
  Spojrzeli po sobie jakby nadal nie byli pewni co do mojej tożsamości.
  - Proszę! To ja! Czemu mnie nie poznajecie? – jęknąłem. – Żyję na zewnątrz, dlatego wyglądam inaczej niż rok temu, okej?!
  - Tutaj jesteś!
  Obejrzałem się za siebie do źródła głosu.
  - Alex! Szukam cię od dobrej godziny! – I wtedy go zobaczyłem. Lorgan w okularach w czerwonych oprawkach i rastafariańskiej czapce wyglądał jak nie on. W dodatku założył na siebie jakąś hawajską koszulę. – Znowu mi uciekłeś, haha!
  Policjant zmarszczył brwi jakby zupełnie pogubił się w całej sprawie. Ale ja dobrze wiedziałem o co chodziło.
  - Kuźwa, serio?! – Oddaliłem się od niego na bezpieczną odległość. – Chcesz ich nabrać na swoją marną opowieść. Powodzenia.
  Kącik jego ust lekko drgnął. Dobrze się bawił.
  - Prosimy o wyjaśnienia – wtrącił drugi i stanął obok nas.
  - To. – Lorgan wskazał na mnie jakbym był obrzydliwym pająkiem. – Jest mój siostrzeniec, który tak zafascynował się Oliverem Duface'm, że zapragnął się im stać. Zmienił zupełnie swój wygląd na jego podobieństwo. Niby nic strasznego, ale ubzdurał sobie, że jestem Lorganem, tym potworem. Od tamtego czasu przede mną ucieka.
  - Ha! – wybuchłem śmiechem. – Zabawna historyjka. Chcą panowie dowodu, że ja to Oliver? Proszę bardzo! – Sięgnąłem do kieszeni, ale nie znalazłem swojego dowodu. W końcu wyskoczyłem przez okno i nie zdążyłem się spakować. – No tak, nie mam przy sobie dowodu.
  - Za to ja mam. – Lorgan pokazał im płaską kartkę z moim zdjęciem i podpisem: Alex Mandsword. – Trzymam go ze sobą, bo biedak zawsze go gubi. Cóż, chyba nie będziemy państwu dłużej zawracać głowy. Chodź, Alex.
  - Wal się! – Odskoczyłem od jego wyciągniętej ręki. – Może ich nabrałeś, ale mnie w to nie wciągniesz.
  Odwróciłem się i wyciągnąłem nogi, żeby wznowić ucieczkę, ale moja kostka dotknęła bruku. Cholernie dziwne wrażenie.
  - O Boże... – jęknąłem i przewróciłem się na ziemię. Ucieczka nie była możliwa.
  To jakie miałem opcje? Musiałem jak najszybciej pozbyć się Lorgana, by przestał nas wszystkich nękać. Rozwiązaniem nie było uciekanie przed zagrożeniem, ale jego zlikwidowanie. Na zawsze.
  Zatrzymałem wzrok na pistolecie przy boku jednego z policjantów. Czy byłbym w stanie to zrobić? Wyrwać im broń i wycelować ją prosto w tę głupią głowę Lorgana? Pewnie tak. Wysłuchałem mnóstwa opowieści od morderców jak zabijali z zimną krwią swoich bliskich i osoby zupełnie im obce. Od tak, pociągnęli za spust i przecięli ich nić życia. Inni robili to bardziej spektakularnie – za pomocą siekiery, karabinu, własnych pięści... Jako dziecko bałem się tych historii, ale z czasem zacząłem czerpać z nich naukę.
  Czy to był czas, żeby ją wykorzystać?
  - O nie, Alex wstawaj! – Zobaczyłem jego stopy idące w moim kierunku? Dam radę? Stać się mordercą tak jak on? Upodobnić się do niego? Stać się nim? – Chodź, idziemy do domu.
   - Moment. – Przyciągnąłem do siebie kolana. – Proszę, niech państwo wpiszą w Internecie Oliver Duface i mnie z nim porównają.
  - Oni nie mają na to czasu. – Jego głos lekko zadrżał. – I tak już państwu zawracamy głowę...
  - No dobrze. – Policjant wyjął telefon i wpisał moje imię. Przez chwilę patrzył na ekran, a potem na mnie. – Rzeczywiście, jest pan bardzo podobny.
  - Bo to ja! – ucieszyłem się, może mi się uda. – Czy już wreszcie mi panowie wierzą?
  Jeszcze sekunda i skinęliby głowami, ale wtedy Lorgan stanął pomiędzy nami ze spokojną miną jakby i tak wiedział, że wygra i nie musiał się o to zbytnio starać.
  - Tak mi przykro, że muszę to zrobić, ale nie pozostawiłeś mi wyboru Alex. Wstawaj, powiem ci coś. – Wyciągnął do mnie rękę, a ja głupi ją ująłem przez lata przyzwyczajenia. W międzyczasie zastawił widok policjantom na mnie i kiedy jego lewa ręka podnosiła mnie do góry, prawa sięgnęła do kieszeni i szybkim ruchem zapięła mi coś na nadgarstku. – Proszę spojrzeć. Wczoraj wróciliśmy z zakładu psychiatrycznego.  Jeszcze nie zdjął bransoletki. – Uniósł moją dłoń i mogłem się przyjrzeć napisowi na białym pasku: Alex Mandsword. Skąd on wiedział?... – Dzisiaj nie wziął swoich leków. Naprawdę, musimy już iść.
  - O cholera, dobrze. Niech panowie już idą. – Zmieszał się i z powrotem usiadł na masce.
  - Przepraszam za zamieszanie. Do widzenia! – Jego paznokcie wbiły się w moją dłoń i pociągnął mnie w przeciwną stronę. – Zawsze uważałem, że Alex to dużo lepsze imię niż Oliver. Oliver można dać na imię psu albo jakiemuś nędznemu dachowcowi.
  - To lepiej mieć trzy imiona? – zakpiłem. – Logan, Morgan, a nie! Może to połączyć? Wiem, Lorgan brzmi spoko.
  - Wiesz co brzmi spoko? To. – Kopnął mnie w opuchniętą kostkę i aż krzyknąłem z bólu. – Ten dźwięk napawa moje uszy. Ale moja dusza będzie spokojniejsza, gdy będę ubezpieczony.
  Tym razem na moim nadgarstku pojawiła się opaska zaciskowa, którą połączył z drugą i ją chwycił. Praktyczne, nikt nie zobaczy, że trzyma mnie na uwięzi.
  - Gdzie jest Karim? – zapytałem zaciskając wargi.
  - Tam gdzie jego miejsce. – Pociągnął za moją bransoletkę. – W psychiatryku. Nie będzie nam już przeszkadzał.
  - Życia krąg... – zanuciłem. Ta cała sytuacja powoli zaczynała stawać się cholernie zabawna. No błagam, ile można powtarzać w kółko to samo? – Jesteś nudny... I to tak obrzydliwie.
  - Ja jestem nudny? Jeszcze będziesz tęsknić za tą nudą – zagroził, ale nie potraktowałem tego poważnie, chociaż na pewno on to tak traktował.
  - Jeszcze zatęsknisz za tą nudą – przedrzeźniłem go czym przypłaciłem kolejnym kopniakiem. – Jeezu! Weź przestań, bo nie dojdę tam gdzie mnie ciągniesz. A właściwie to gdzie idziemy? Bo wiesz, jakbyś się nie zorientował chyba skręciłem kostkę, znam się na tym, w końcu tym się zajmowałem przez...
  - Zamknij się! Dawniej nie byłeś taki gadatliwy. Chcesz wiedzieć gdzie idziemy?
  - Dajesz.
  - Po moją kolejną zdobycz.
  - Mianowicie?
  - Skoro mówisz, że życie zatacza krąg, to czego mi jeszcze brakuje?
  - No nie wiem, posady w więzieni? Pracy? Ała!
  - Jedynej osoby, do której kiedykolwiek coś czułem. Muszę ją odzyskać i ty mi w tym pomożesz.
  Zatrzymałem się gwałtownie. Wydawało mi się, że mówił o osobie, która już dawno nie stąpała po tej okrutnej ziemi. Momentalnie odebrało mi mowę i zdolność do żartów, ale wiedziałem, że to nie mogła być prawda. On o niej nie wspominał zbyt często, tylko wtedy, kiedy musiał.
  - Chodzi mi po głowie jedna taka osoba – wyjąkałem, a on obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem. – Chodzi ci o... – mamę, chciałbym, żeby tak było, ale gdybym wypowiedział to słowo głośno, nie wyszedłbym z tego cały. – Twoje odbicie w lustrze?
  - Cholera, nie! Chodziło mi o Xsarę, idioto! – Trzepnął mnie w głowę. Mocno. Aż gałka oczna dziwnie mi się zatrzęsła.
  Poczułem się prawie tak głupio jak wtedy, gdy musiałem wypolerować buty własną koszulą jakiemuś kontrolerowi czystości w więzieniu za karę, że nie siedziałem cicho w swojej celi, tak jak mi kazał. Miałem tylko dziewięć lat i nie jadłem od czterech dni, bo o mnie zapomniał. Każdy zacząłby krzyczeć o pomoc i jedzenie.
  - Niby jak mam ci w tym pomóc? Nie mam takiego zamiaru! – Wznowiliśmy spacer. Ja z trudem, on z radością stawiał wesołe, sprężyste kroki.
  - Ale będziesz musiał. Przecież wiesz, że mam sposoby, których chyba zapomniałeś przez rok mojej nieobecności. Skręcaj, idziemy do sklepu. – Zaciągnął mnie do najzwyklejszego marketu.
  - Nie boisz się, że zacznę krzyczeć? Wszyscy się obrócą, a wtedy ja pokażę swoje pseudo kajdanki. Będzie fajnie, co?
  - Zajebiście. Zapomniałeś tylko, że znam cię za wylot i tak nie zrobisz. – Skręciliśmy w alejkę i na pułkach zaczęły się pojawiać sprzęty elektroniczne. Prostownice, lokówki, golarki, telefony, smartfony, tablety... – Teraz jest fajnie, co?
  - Acha, super. Możemy już wyjść? – Serce zaczęło mi szybciej bić. Tyle elektryczności, tyle nowoczesności. Kiedy miałem osiem lat, telefony były na klawiaturę, a o tabletach nawet jeszcze nie myślano. Telewizory miały zaplecze większe od sióstr Kardashian i nie było w nich Internetu. Przez ten rok starałem się przyzwyczaić do tego, ale potrafiłem jedynie kupić sobie dotykowy telefon. To wszystko mnie przerastało. – Słyszysz mnie?
  - Słyszę. Przepraszam pana. – Postukał jakiegoś kolesia z obsługi w ramię. - Może nam pan pokazać najnowszego iPhone'a?
  - Jasne. – Mężczyzna oddalił się z uśmiechem na twarzy jakby już myślał o naszym wysokim wydatku.
  - Co ty robisz? – Ściana płaskich ekranów otaczała mnie z każdej strony. – Nie chcę tego oglądać, wyjdźmy już, okej?
  - Proszę, oto on. – Wrócił sprzedawca i wręczył nam telefon. – Ma najnowsze opcje...
  Nie słuchałem go. Powoli odliczałem od jednego do dziesięciu na uspokojenie. Wyluzuj, to tylko komórka, płaska jak kartka papieru i działający prawie jak twój mózg. Może nawet od niego mądrzejsza. Ale nic ci nie może zrobić, prawda?
  - Genialny – przyznał Lorgan. – A ten telewizor? Ten z zakrzywionym ekranem? Może pan puścić na nim krótki filmik w 3D?
  - Nie ma problemu! – Biedak, najwyraźniej myślał, że to wszystko kupimy. – Proszę włożyć okulary.
  Chciałem wyrwać mu rękę, ale trzymał mnie mocno.
  - Nie chcę... – jęknąłem, ale okulary już wylądowały na moim nosie. Chciałem je ściągnąć, ale on stanął za mną i ścisnął mi ramię blokując ruch.
  - Proszę, a tak ci było do śmiechu – szepnął mi do ucha tak, że aż mnie przeszył dreszcz. – Ach, jaki wspaniały ten koliber! Prawie w nas wleciał.
  - Przestań, nie mogę na to patrzeć. – Kręciło mi się w głowie, a w gardle czułem gromadzącą się gulę. – To za dużo...
  - Uwielbiam nowoczesność! – Zachwycał się na głos podczas, gdy ptak omal nie potrącił nas skrzydłem. To było zbyt realistyczne. – Słyszałem, że mają państwo okulary do wirtualnej rzeczywistości, prawda?
  - Oczywiście! Proszę za mną. – Mężczyzna zabrał nas do stanowiska, gdzie stał fotel i ciemne okulary położone na przezroczystym stoliku. Całość była zamknięta w szklanym pomieszczeniu, by wrażenia były jeszcze bardziej rzeczywiste.  – To który z panów chce je przetestować?
  - Ten młody dżentelmen! – Posadził mnie na krześle i nałożył gogle. Szarpnąłem głową, ale zostały solidnie zamocowane.– Proszę o włączenie trybu kolejki górskiej. – Kliknął kilka przycisków na urządzeniu i przeniosłem się do wagonika osadzonego na wysokości kilku pięter. Nienawidziłem takich atrakcji. Nie bałem się wysokości, ale nigdy nie byłem fanem tego typu rzeczy.
  - Wyłącz to! Wyłącz! – Wbiłem ręce w oparcie fotela i zdałem sobie sprawę, że byłem do niego przykuty do każdej ręki, nie mogłem  tego z siebie ściągnąć. – Pomocy!
  Byłem sam, zamknięty, nikt mnie nie słyszał. Zostałem skazany na tą piekielną przejażdżkę. Pocieszanie się, że to nie działo się naprawdę wcale mi nie pomagało, wręcz przeciwnie, pogarszało sprawę. Zamknąłem oczy, ale blask światła przebijał się przez powieki, a dźwięk ranił uszy.
Ta sama trasa powtarzała się chyba z pięć razy zanim drzwi otworzyły się i poczułem rękę na swoim ramieniu.
  - Jak tam, Kabel? Podoba się ta nowoczesność? Życie w dwa tysiące dziewiętnastym roku?
  - Zdejmij to. – Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić.
  - A magiczne słowo? – drażnił się ze mną.
  - Proszę, zdejmij to ze mnie!  - Skarciłem się za swój błagalny ton. Byłem taki słaby.
  - Proszę, kogo? – Jego palce bębniły o moją szyję w okropnym rytmie.
  - Cholera, proszę pana, zdejmij to ze mnie! – Więzienne zasady. Nie byliśmy ze sobą spokrewnieni. To był mój pan, a ja byłem jego niewolnikiem. 
  - Dobry chłopak. – Ściągnął mi okulary do wirtualnej rzeczywistości i kilka razy musiałem zamrugać, by przyzwyczaić się do normalnego świata, nie złożonego z pikseli. – A teraz dzwoń do Xsary i powiedz, żeby tu przyjechała. Szybko i zwięźle.
  Ująłem telefon i wykręciłem numer.
  Czekałem tylko dwa sygnały nim odebrała.
  - Błagam, przyjedź tu. Sklep Market Light. On tu jest, zakończ to. – Miałem nadzieję, że przyjedzie tu z policją i wszystko się zakończy raz na zawsze.
  - Halo?! Oliver? Co ci jest? Powiedz, proszę!
  - Przepraszam... – wyszeptałem, ale Lorgan wyrwał mi telefon.
  - Chyba nie tak się umawialiśmy. Ale przyjedzie, to dobrze. – Poklepał mnie po plecach. – Nie powiedziałeś, żeby się pospieszyła, twój błąd.
  I naciągnął mi gogle na oczy a zabawa zaczęła się na nowo.
 


 


 
















W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz