ROZDZIAŁ XXVIII - LEE HUANG

13 4 4
                                    

- Cholera, zemdlał. Jest tutaj jakiś lekarz?! – Ochroniarz rozejrzał się po sali. Nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłem wszystko i przepchałem się w jego stronę. – Pan jest lekarzem?
  - Nie, jego przyjacielem. – Uklęknąłem przy nim. Jego twarz była blada jak u trupa, a czoło mieniło się od potu. – Zdejmijcie mu to, zabieram go do domu.
  - Nie do końca. – Jakiś człowiek stanął nade mną. Łysy i z przeciętą wargą. – Pan Shaheen podpisał dokumenty, że udaje się na leczenie. W ramach naszego projektu, pewnie pan kojarzy.
  - Kojarzę, ale on nigdy by tego nie zrobił – zaprzeczyłem z pewnością w głosie. – Zabiorę go do szpitala.
  - Zwykły szpital to nie miejsce dla niego. Zabieram go. – To brzmiało jak jakieś siłowanie się o zdobycz, a mój przyjaciel nie był jakimś pieprzonym trofeum.  Dał znać swoim ludziom i podnieśli jego nieprzytomne ciało.
  - Zstaw mne – wyjęczał i jego głowa odchyliła się do tyłu. Wyglądał jakby był kompletnie pijany i ochroniarz wynosił go z klubu.
  - Widzi pan? Musimy go zabrać. On jest zupełnie oderwany od rzeczywistości i niebezpieczny. 
  Sytuacja znowu się powtarzała – stałem oniemiały i patrzyłem jak zabierają mojego przyjaciela. Znowu. Znowu nie wiedziałem gdzie i na ile.
  Nie, nie mogłem na to pozwolić!
  Wybiegłem za nimi, ale w chwili, gdy przekroczyłem próg aquarium, drzwi samochodu zamknęły się i odjechał z piskiem opon.
  - Tylko nie to, nie, nie, nie!
  Dlaczego nie zauważyłem, że coś było nie tak? Przecież, kiedy wrócił Lorgan, Karima nie było około godziny. Mogłem się domyślić, że coś mu się stało. Lorgan był niezrównoważony psychicznie i był gotowy zrobić wszystko, by się zemścić, a teraz miało mu to ujść na sucho. Jedynym, co mogłem teraz zrobić była konfrontacja z nim.
  - Lee? – Obróciłem się w stronę źródła głosu. – Możemy porozmawiać?
  - Jojo? Chyba sobie żartujesz! Jesteś pieprzonym zdrajcą! Jak mogłeś mu to zrobić?! – Wskazałem na odjeżdżający van. – Wiesz co? Nie będę tracić na ciebie czasu. Idę do Duface'a.
  - Nie rób tego. – W jego oczach czaiło się przerażenie, jak u zwierzyny łownej. – On jest nieobliczalny. Raz się z nim powiążesz i już nigdy nie rozwiążesz.
  - Czyli zostałeś do tego zmuszony? – zakpiłem. – Biedaczek.
   - Przestań. Brakowało mi pieniędzy, mogłem wylecieć z mieszkania. To była sytuacja kryzysowa – tłumaczył się, ale tylko się pogrążał. Gdyby tylko raczył się do nas odezwać, jakoś byśmy mu pomogli i nie musiałby kontaktować się z Lorganem.
  - Aha, ciekawe. Idę już. – Oddaliłem się dygocząc z furii, bo jeszcze chwila i bym mu przyłożył.
  - Poczekaj! Wiem gdzie on jest. Znam jego plan! – krzyknął w akcie desperacji.
  - Dobra... – westchnąłem litościwie. - Możemy porozmawiać. Ale nie tutaj. Chodź.
  Byłem na niego wściekły i miałem wielką ochotę go udusić, ale jednocześnie musiałem znać jego plan. Dla dobra Karima byłem w stanie zrobić wszystko, bo wiedziałem, że on zrobiłby to samo dla mnie. To nie była jego wina, że pakował się zawsze w kłopoty. Miał tak od najmłodszych lat.
  - Lee, coś tu śmierdzi. – powiedział , gdy milion lat temu weszliśmy do szkolnej toalety. Może nie była ona zbyt zadbana, ale bez przesady.
  - A tam, kibel jak kibel – westchnąłem i wszedłem do kabiny.
  I w tym samym momencie z sąsiednich przedziałów wyszła grupka starszych chłopaków. Duszący zapach nasilił się, a biały dym unosił się w górę.
  - Hejka, młody, chcesz zapalić? – Głos jednego chłopaka.
  - Nie, dzięki. Nie palę. – Karim stanowczo odmówił. Jakoś nie ciągnęło nas do papierosów i raka płuc.
  - Co tu się dzieje?! – Do toalety wparował nauczyciel. Cholera, wice dyrektor O' Connor. – Wy palicie?
  - Nie. – Papieros wleciał znad drzwi i wylądował przed moimi trampkami.
  - Nazwiska! Ale już!
  - Grinn.
  - Cheops.
  - Stuart
  - Ale ja...
  - Ty też!
  - Shaheen.
  Od tych drobnych wydarzeń aż po te ogromne. Ten człowiek był po prostu wielkim pechowcem.
  - To jak to się zaczęło? – zapytałem i cisnąłem kamień w staw. Nigdy nie potrafiłem puszczać kaczek, więc naaet nie probowałem, żeby sie nie poniżyć przed tym dupkiem.
  - Nie przyszedł do mnie osobiście, w sensie Duface. Kilka tygodni wcześniej dostałem SMS'a z prośbą o spotkanie. Zrobiłem to.
  - Kto to był?
  - Przedstawił mi się i muszę przyznać, że oniemiałem i chciałem zrezygnować. – Zapatrzył się w okręgi powstałe na wodzie.
  - No mów, kto to był?
  - Shaheen. Faris.
  Zrobiłem zdziwioną minę. To imię nic mi nie mówiło. Zaraz. Przecież Karim miał dwóch braci, to musiał być ten drugi albo ktos z rodziny.
  - Nie znam go. – Nagle coś do mnie dotarło. - Czy to ty położyłeś ten liścik koło zwłok tych chłopaków?
  Jego ręka z kamieniem w ręku zawisła w powietrzu.
  - Ja nie mam z tym nic wspólnego, Lee. Tylko to tam położyłem – tłumaczył się.
  - To obrzydliwe, jak mogłeś to zrobić?! Wepchnąłeś do ust zwłok tamtych dzieci papier? Ile ci za to zapłacił?!
  - Dziesięć tysięcy. Wiem, to okropne, ale byłem w tragicznej sytuacji...
  - Mów dalej. – wycedziłem przez zaciśnięte zęby i zamknąłem oczy. Nie miałem ochoty patrzeć na tę twarz.
  I opowiedział mi o tym jak dostawał wiadomości z poleceniami, a za wykonane zadania przesyłano mu przelewy. Swoimi poleceniami dzielił się po połowie z Farisem. Na przykład on zamontował kamerkę w gabinecie naszego szefa, a Shaheen zajął się wstawianiem komentarzy. Wszystko działało jak jeden spójny organizm napędzany przez mózg w postaci Lorgana.
  - W zasadzie to Lorgan samodzielnie napisał dopiero dzisiaj. Do tej pory Faris jeździł do niego do więzienia i brał instrukcje, którymi się dzielił. Oczywiście nie działaliśmy sami. Było jeszcze mnóstwo innych płatnych pomocników.  Ale nie pytaj się kim byli, bo nie jestem aż tak wtajemniczony.
  - Jezu... – Nie mogłem uwierzyć, że  tego nie zauważyłem. Przecież widziałem tego faceta codziennie, chodziłem z nim do pracy! – Mówiłeś, że wiesz gdzie go zabrali.
  - A, no tak. – Zamyślił się na dłuższą chwilę. – Nie wiem dokładnie, gdzie to jest, ale to ma związek z tym projektem Zdrowy ty, zdrowa rodzina czy jakoś tak. Wiesz, ten lekarz to jakiś znajomy Duface'a. To on to wszystko pozałatwiał. Podrobił jego podpis i takie tam.
  - To byłoby logiczne, gdyby nie jeden drobny szczegół – zauważyłem. – Jaki to wszystko ma sens? Co przez to chce osiągnąć? Wtedy chodziło o awans, ale teraz... Nic ci nie mówił?
  - Daj mi chwilę. – Trybiki w jego głowie pracowały na przyspieszonych obrotach. Nerwowo skubał sobie skórki wokół paznokci aż do krwi. Nie do końca wiedziałem czy mogłem mu zaufać, ale co miałem do stracenia? Tu chodziło o mojego najlepszego przyjaciela, musiałem jak najszybciej działać. – Wspominał co o jakimś utraconym celu, czymś co już prawie miał, ale w ostatniej chwili mu się wysmyknęło.
  - To jakiś przedmiot? Przywilej?
  - Nie, chodziło o kogoś. O jakąś dziewczynę...
  - Podał jej imię?
  - Poczekaj, muszę się skupić...
  Serce zabiło mi mocniej, wiedziałem już co powie.
  - Takie dziwne imię... Brzmiało jak jakiś samochód...
  - Xsara? – podpowiedziałem.
  - Nie... Wiem! Mercedes!
  Zamrugałem kilka razy.
  I jeszcze raz.
  Czy ja się przesłyszałem? Po co Lorganowi Mecedes? To musiała być pomyłka.
  - To nie była Xsara?
  Skarciłem się w myślach za to, że chciałem, by to była ona zamiast Mercedes. Nie ja powinienem decydować o tym, kto miał żyć, a kto nie. Teraz miałem do wyboru ratować Karima lub Mercedes.
  Czy taki od początku był plan? Doprowadzić do sytuacji, w której nie miałem pojęcia co zrobić?
  - Muszę już iść – powiedziałem i zacząłem się oddalać.
  - Hej, gdzie idziesz?!
  Ratować najlepszego przyjaciela czy ukochaną? Zawsze bałem się, że będę musiał dokonać takiego wyboru. Nie wiedziałem, gdzie przebywał Karim, ale jednego byłem pewien – on się nie da tak szybko złamać. Tego nie mogłem być pewien co do Mercedes. Była delikatna jak płatek róży i obawiałem się, że drobny cios mógł ją zniszczyć.
Czułem się okropnie, gdy skierowałem swój samochód w stronę miejsca pracy dziewczyny zamiast szukać Karima.








W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz