ROZDZIAŁ XVI - OLIVER DUFACE

23 6 6
                                    

  Czekałem aż ktokolwiek wróci do domu. Najlepiej by było gdyby to był Karim, tylko on mnie zrozumie. Przed chwilą wydarzyła się dziwna sytuacja i musiałem komuś o tym jak najszybciej opowiedzieć. Zostałem poproszony o pokazanie psów jakiemuś panu z synem i otwierałem po kolei wszystkie kojce z puchatymi przyjaciółmi.
  - Może tego? – Dziecko wskazało na małego kundelka przyjaźnie machającego ogonem.
  - Nie. – Chwycił go za ramię i spojrzał mi prosto w oczy. – Szukamy psa obronnego. Silnego.
  No spoko, pewnie mieszkali w jakimś domu na przedmieściach i chcieli czuć się bezpiecznie.
  - W takim razie Buggy będzie dla państwa. – Poprowadziłem ich do klatki, gdzie wielki, kudłaty pies, zupełnie jak z reklamy Duluxa, spał na zwiniętym kocyku. – Tadaa!
  Mężczyzna zmierzył go wzrokiem, a potem nachylił się do syna.
  - I jak, podoba ci się?
  - Jasne! – Mały aż podskoczył w górę z radości. – Jest super, super, super!
  - Będziesz mógł nim straszyć kolegów – zaproponował. – Że jak znowu będą ci dokuczać to wbija swoje kły w ich łydkę i nie puści dopóki nie przeproszą. A jeżeli to się powtórzy to rozszarpie im gardło. – Jak gdyby nie powiedział tak mrocznej rzeczy uśmiechnął się szeroko.
  Zaraz. Ja już to kiedyś słyszałem. Wspomnienia próbowały przebić mi się przez głowę.
  - A nazwiemy go Hitchcock.
  O cholera! Przecież dokładnie to samo, w dokładnie takiej samej sytuacji usłyszałem od Lorgana. Mieliśmy psa ze schroniska, którego kochałem całym sercem aż do końca jego dni. Kiedy moja mama została zamordowana, on stwierdził, że nic nie będzie już takie samo. Przywiązał go do budy i zastrzelił. Tak po prostu. Następnego dnia zaczęliśmy pakować swoje rzeczy, by przeprowadzić się do nowego miejsca. Miało być fajne, mieliśmy rozpocząć nowe życie. Ja i mój wujek, męska kompania. A pojechaliśmy do więzienia, do piekła.
  Trzęsąco się ręką nalałem sobie soku do szklanki i wylałem połowę.
  - Kurde. – Urwałem papierowy ręcznik i wytarłem blat stołu.
  - Może ci pomóc?
  Stanąłem jak wryty. Nienawidziłem być zaskakiwany.
  - Karim – warknąłem. – Nigdy więcej. Chcesz, żebym zszedł na zawał?
  - Przepraszam. – Wyrzucił mokry ręcznik do kosza i też nalał sobie napoju do szklanki. – Nie ma Xsary? To dobrze...
  Też się cieszyłem, że chwilowo jej nie było. Mieliśmy czas na obgadanie paru ważnych spraw, a sądząc po strapionej minie chłopaka mieliśmy ich wiele. Jedyną pozytywną rzeczą jaką wyciągnąłem od Lorgana była lekcja odczytywania mimiki twarzy.
  - Widzę, że przydałoby się coś mocniejszego niż sok malinowy. – Wskazałem na barek pełen rozmaitych alkoholi.
  Zacisnął mocno wargi, a potem policzki. Pewnie odliczał w myślach, kiedy może przyjść jego dziewczyna. Niesamowite jak szybko stał się jej uległy. No dalej, pokaż swoją męską stronę, chłopie!
  - Widzę tylko jeden problem. – Podszedł do półki. – Nie wiem czy preferujesz wódkę, whiskey, brendy, wino...
  Pierwszy raz w życiu upiłem się w Europie, w pięknej Francji. Po dwóch lampkach wina poczułem, że już więcej nie dam rady i musiałem wrócić do hotelu. Teraz chciałem spróbować czegoś innego.
  - Wybierz coś takiego, co nie powali mnie od razu z nóg.
  - Dobra. – Nachylił się nad barkiem i wyciągnął jakąś butelkę. – Kobiece martini będzie idealne.
  - Zawsze wiedziałem, że mam w sobie coś z kobiety. – Usiadłem na kanapie i założyłem nogę na nogę. – Mów kochana, coś cię gryzie?
  - Widzę, że nie tylko mnie złotko. – Rozlał alkohol do kieliszków. Po mnie też to było widać? – Zrobimy tak: jeżeli ty uważasz, że mój problem jest straszny, pijesz. Jak ja, to ja piję.
  - Zgoda. – Wszedłem w grę. Ciekawe kto miał gorzej. – Zaczynasz.
  Uśmiechnął się jak jakiś pokerzysta i rozciągnął na kanapie.
  - Widziałeś moje dzisiejsze wiadomości? – Skinąłem głową. Zawsze oglądałem wiadomości o dwunastej, nawet w więzieniu. – To pewnie słyszałeś moje błyskotliwe pytanie do tego polityka.
  - Było interesujące – parsknąłem. – Pytać się o zdanie pomysłodawcy akcji o jego opinię, spoko pomysł.
  Już chciałem chwycić kieliszek, ale Karim krzyknął:
  - Poczekaj, to nie koniec historii. – Wyprostował się. – Muszę ci wytłumaczyć dlaczego to zrobiłem. Rozproszyła mnie ta kobieta co przede mną mówiła. Jestem pewny, że jej słowa były skierowane do mnie. Zabójca, który nie chce się do tego przyznać i osoba, która uważa, że potwory z przeszłości cały czas ją śledzą, to ja.
  - Potwory z przeszłości?
  - Tak. Mam wrażenie, że Lorgan ze mną nie skończył. To on ją nasłał i chce mnie zastraszyć. – W jego ciemnych oczach widać było powagę.
  Teraz już mnie nie powstrzymywał; opróżniłem szklankę do połowy i poczułem pieczenie w gardle. Khee!
  - To mamy problem, stary. Ja też mam pewną historię. – I opowiedziałem mu o spotkaniu z ojcem dziecka. Słuchał z uwagą, a jego pięść raz się mocno zaciskała później rozluźniała. Na koniec ścisnął nią nóżkę szklanki i wypił do dnia swoją whiskey.
  - Są jeszcze dwie sprawy, o których musisz wiedzieć - powiedział po dłuższej chwili. – Jedna jest gorsza dla ciebie, druga dla mnie. Którą wolisz?
  - Złą dla ciebie. – Chciałem mieć czas, by się przygotować psychicznie.
  - Kiedy odnalazłem zwłoki tamtych chłopców, znalazłem jeszcze coś. – Gwałtownie wstał i pobiegł do pokoju. Wrócił z jakimś świstkiem w ręce. – Przeczytaj.
Kolejna śmierć, znowu z twojej winy. Jak się z tym czujesz? nieWINNY?
PS Ostrzegałem, że się zemszczę.
  Prześledziłem tekst jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz.
  - T - tak – wyjąkałem. – To jest w jego stylu. Myślisz, że on ich zabił?
  - Myślę, że nie on, bo siedzi w więzieniu.
  - Skąd wiesz? – Mógł w każdej chwili uciec albo zostać zwolnionym za mydlenie oczu strażnikom. – On jest nieprzewidywalny.
  - Bo go odwiedziłem.
  - Co kuźwa?
  - To ta druga wiadomość – wymamrotał. – Musiałem go zobaczyć, żeby wiedzieć, czy nadal tam gnije. Zapytałem się też czy to on, ale nic nie odpowiedział. Stwierdził tylko, że niebawem do niego wrócę.
  - To było mocne. – Dopiłem swojego drinka. – Kto jeszcze o tym wie?
  - Lee, Louis i Amir.
  Dolałem sobie i szybko wypiłem. Oni wiedzieli, a ja nie?! Świetnie.
  - Lee i Louis twierdzą, że za tym wszystkim może stać Amir. Bo niby dlaczego tak nagle się pojawił, razem z tym wszystkim?
  - Żeby cię zniszczyć. Może rodzice chcieli cię z powrotem wprowadzić w swoje życie, a on tego nie chciał i chce się ciebie pozbyć?
  Wydął wargi w zamyśleniu. Chyba nie wpadł na ten pomysł, bo wychylił kolejną kolejkę. Z zazdrości człowiek jest w stanie zrobić różne dziwne rzeczy.  
  - Nie wiem już komu mogę ufać. Lee ma rację, chyba popadam w paranoję – zaśmiał się nerwowo, a ja mimowolnie też się uśmiechnąłem.
  - Nad nami chyba krąży jakieś fatum. – Próbowałem zebrać myśli, by przytoczyć jakiś przykład, ale nic nie mogłem sobie przypomnieć. – Wiesz, takie wielkie fatum, którego nie zesłał na nas taki Apollo ani Hermes, ale gromowładny Zeus.
  - Masz racje, masz rację. – Nagle, jak poparzony wstał i nabazgrał coś na kartce. – Zbieraj się, prawdziwi mężczyźnie nie piją w domu. Idziemy do baru.
  Nie trzeba było dwa razy powtarzać.
  - Okej.

~ × × × ~

Nie interesował mnie wygląd baru Blue Laguna; jego wystrój i goszczący się tam ludzie. Dla mnie ważny był tylko blat stołu i barman mieszający drinki. Byłem już nieźle wstawiony i gotowy na rozmowy dosłownie o wszystkim.
  - Obaj mieliśmy przejebane dzieciństwo – stwierdził smętnie Karim nad kieliszkiem wódki. – Ja w sierocińcu, a ty w więzieniu. I nas obu prześladuje ten sam typ.
  - Jesteśmy jak dwie krople wody. Albo takie feng – shui: ty jesteś czarny, a ja biały. – To porównanie okropnie mnie rozbawiło i zacząłem chichotać.
  Barman postawił przed nami nowe kieliszki i szybko je opróżniliśmy.
  - Ale ty miałeś o wiele gorzej. Ja miałem jakiś przyjaciół, a ty?
  - Przed wyjazdem miałem takiego... Wojtek się nazywał. Bardzo się lubiliśmy – westchnąłem. – Ale w więzieniu kumplowałem się tylko z moim nauczycielem od etyki. Ale potem Lorgan go zabił.
   - To smuuutne! – jęknął tak głośno, że jeden facet aż się obrócił. – Nienawidzę jak umierają przyjaciele. Pamiętasz Polly? Na jej pogrzebie nie uroniłem ani jednej łzy, ale w domu ryczałem jak bóbr.
  - To u mnie było zupełnie na odwrót – zadumałem się. – Gdy zamordowali mi matkę, nie mogłem się pozbierać i na pogrzebie dostałem ataku histerii. Jestem zbyt wrażliwy.
  Nagle, moje dotąd niewidzące spojrzenie spoczęło na mężczyźnie siedzącym po przeciwnej stronie. Miał na sobie szarą bluzę i patrzył prosto w naszą stronę. Kiedy zorientował się, że go zobaczyłem, uniósł kufel piwa w górę i mrugnął jednym okiem.
  - Karim. – Chwyciłem go za ramię i próbowałem skupić na nim wzrok, ale wypity alkohol mi na to nie pozwalał. – Karim, to on.
  - Kto? – Ściągnął brwi i spojrzał tam gdzie ja.
  - No ten, tamten bez włosów, w sensie łysy – nie umiałem dobrać słów. – Ten w rogu.
  Zmrużył oczy i wychylił głowę do przodu, ale nadal nic nie widział. No tak, przecież ostatnio pogorszył mu się wzrok. Niesamowite jak rok w więzieniu i czytanie książek przy co chwila wyłączającej się żarówce może popsuć oczy.
  - Nie widzę. Kto to niby ma być?
  - Lorgan – wyszeptałem.
  Mój przyjaciel jakby momentalnie wytrzeźwiał. Wypił do końca swoją kolejkę i wygrzebał z kieszeni portfel.
  - Co robisz? – zapytałem nerwowo.
  - Idziemy się przywitać.
  - Że co?
  - No chodź, skończymy to raz na zawsze. Gdzie on miał być?
  - Tuta... – Zniknął. Przecież jeszcze minutę temu tutaj był! Musiał uciec! – Jest na zewnątrz na pewno.
  Wybiegliśmy z baru na letnią noc. Był piątek wieczór, więc na ulicach krążyło jeszcze mnóstwo imprezowiczów, ale wszędzie poznałbym tę twarz.
  - Tam jest!
  Nie było czasu na rozmyślanie nad taktyką. To trzeba było skończyć raz na zawsze. Mężczyzna stał w miejscu tak jakby na nas czekał. Mieszanka alkoholi stanęła mi w gardle i domagała się zwrotu wolności.
  Dziesięć metrów.
  Sześć.
  Cztery.
  Dwa.
  Jeden.
  Kiedy mężczyzna odwrócił się w naszą stronę dotarło do mnie, że to nie była jego twarz. Tylko maska. Maska Lorgana.
  - Co do... – zaczął Karim, ale zamilkł, gdy ręce nieznajomego zaczęły ją ściągać.
  Nie był w ogóle podobny do Lorgana. Miał chyba orli nos, chyba zrośnięte brwi i chyba kwadratową szczękę. Dlaczego tyle chyba? Ponieważ nie potrafiłem rozróżnić gdzie poszczególne części twarzy znajdowały się na jego zakrwawionej facjacie. Wyglądał jakby ktoś go mocno skopał.
  Nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy wyciągnął telefon i przyłożył go do ucha.
  - Halo, policja? Właśnie zostałem, ekhe, pobity przez dwóch mężczyzn – rozkaszlał się. – Jeden to jakiś Arab, a drugi...to taki nikt.
  Bardziej dotarły do mnie jego ostatnie słowa niż sens zdania.
  Taki nikt.
  - Niestety uciekli – stwierdził zrozpaczony i pokiwał głową. – Dobrze, będę czekał. – Rozłączył się. – Pozdrowienia od Lorgana dla Shaheena i Kabla. Gra się rozpoczęła i tym razem ją przegracie.







































W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz