- Że co? – Lee wybałuszył na mnie swoje skośne oczy z niedowierzania.
- Że, kuźwa, co?! – Louis omal nie upuścił cennej wazy, którą oglądał z każdej strony przez dobre pięć minut. – To ja lecę prosto z konferencji z Waszyngtonu, żeby usłyszeć takie coś? A myślałem, że ty jesteś najmądrzejszy z tej trójki.
- Spokojnie, to ma sens. Posłuchajcie. – Nachyliłem się w ich stronę nad zakreśloną kartką papieru i jeszcze raz wskazałem na pierwszy punkt. – Karim jest teraz w zakładzie psychiatrycznym i wstawił o tym posta na Facebooku. Przecież tam nie wolno mieć telefonu! To wszystko jest idealnie przygotowane. Teraz wszyscy wiedzą, gdzie jest i zaraz zjadą się tam dziennikarze.
- Pokaż to zdjęcie jeszcze raz. – Lee spojrzał na telefon i setny raz wlepił wzrok w ekran. Był na nim mój brat leżący na łóżku z jakimś pudełeczkiem z tabletkami. Miał podkrążone oczy, które były jakby dziwnie nieobecne. Uśmiech był ewidentnie sztuczny, nieszczery. Obejrzałem każdy cal tego zdjęcia i nie potrafiłem znaleźć w nim nic pomocnego. Jakaś wskazówka, tajny kod czy cokolwiek innego. – Hmm, no nie wiem. Jest tutaj jakiś dziwny, jakby Karim myślami był gdzieś indziej, a jego ciało zostało uchwycone na zdjęciu.
- Pieprzenie, dajcie mi w końcu zobaczyć tego posta. – Louis wyrwał iPhona z ręki Lee'go i bacznie mu się przyjrzał. – Wy jesteście ślepi czy co? Nie widzieliście znacznika miejsca?
Tajemniczy Land
- To jakaś podpowiedź od niego. Dajcie mi minutę, jestem prawnikiem i zaraz to rozgryzę. – Jego gałki oczne latały od prawej do lewej, a palce rytmicznie bębniły po blacie. Nie wiedziałem o nim wiele, ale sama informacja, że wstawił się za moim bratem pomagała mi mu zaufać. Nie miałem pojęcia co mu się przytrafiło w przeszłości, ale wyglądał na doświadczonego. Miał suche usta, drżące dłonie i przekrwawione oczy. Na pewno przechodził teraz jakiś kryzys i próbował sobie pomóc w jakiś łatwy sposób. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pomogę mu, bo chyba wszyscy go zawsze pomijali. – Dobra mam.
- Co? Niemożliwe! Nie jesteś Sherlockiem Holmesem, raczej Watsonem – zadrwił Lee, ale po chwili dotarło do niego, że chodzi o naszego przyjaciela. – Przepraszam, mów.
- Ja wcale nie muszę wam pomagać, wiecie... – zawahał się. Chciał, żeby go poprosić o odpowiedź, znałem ten rodzaj ludzi.
- Louis, proszę, zależy mi na tym – wykonałem jego niewypowiedzianą prośbę.
- Okej, przedstawię wam dowód mojego geniuszu. Skupcie się, bo możecie za mną nie nadążyć. – Odchrząknął i wskazał na miejscowość. – Tajemniczy to logiczne słowo, ale land? No proszę, nie jesteśmy w Niemczech. Trzeba myśleć o tym jako o miejscu, a taki kretyński zlepek słów nie tworzy sensownej lokalizacji, nie pasuje nawet do Shaheena. Myślcie! TAJemniczy LAND. Tajland, Tajlandia! Ale przecież on jest w Ameryce, to o co, do cholery, chodzi? – Cisza. – A kto nagle zniknął?
No tak, próbowałem się dodzwonić do Xsary i Olivera, ale nie odbierali telefonu. Dlaczego nie wpadłem na to, że coś mogło im się stać? Pochłonęły mnie próby uratowania brata i nie zauważyłem, że coś się właśnie sypało. I to tak mocno.
Lorgan porwał Xsarę i Olivera, a ja do tego dopuściłem! Powinienem się nimi opiekować i ich bronić, a tymczasem zupełnie ich zostawiłem na pastwę tego potwora. Karim by do tego nie zrobił, zawiodłem go po raz – nie – liczę – już – który.
- Xsara i Oliver. – Widocznie Lee też do nich dzwonił. – Wywiózł ich aż taki szmat drogi? Ale po co?
- Nie wiem. Ale to nie wróży nic dobrego i musimy działać. Oni są w jeszcze większym niebezpieczeństwie niż Karim. Musimy się na razie na nich skupić.
- Racja – przyznałem zaciskając mocno usta. – Zmiana planu. – Zgniotłem papier i rzuciłem go za siebie. – Trzeba ich jak najszybciej znaleźć i uwolnić. To jest nasz priorytet.
Lee w ciszy skinął głową, a Louis zamknął oczy. Nikt nie wspomniał o powiadomieniu policji, bo to przyniosłoby odwrotny skutek od pożądanego. Jeżeli trzech dorosłych mężczyzn myślało tak samo i było gotowych zrobić wszystko, by naprawić tę spapraną sytuację i domknąć dawno niezamknięty rozdział, sytuacja była poważna.
Ja chciałem wreszcie odpłacić Karimowi za stracone lata i na coś się przydać. Od początku miałem w życiu łatwiej, bo moi rodzice mnie akceptowali i dawali mi wszystko czego zapragnąłem. Ale dlaczego ojciec gnębił Karim, a nie mnie? Odpowiedź była prosta i oczywista – bo był inny, lepszy niż my i nie przejawiał skłonności do agresji. Nie chwalił się tym, że był bogatszy od innych tak jak my w jego wieku (co było chore, bo miał dopoero pięć lat, a dzieci powinny mieć dzieciństwo wypełnione zabawkami i rodzicami, nie markowymi ubraniami i plikami banknotów służących jako klocki). To straszne, ale swoją duchową przemianę przeszedłem dopiero po jego zniknięciu. Wcześniej byłem jak Faris.
A czego chciał Lee? Przyjaźnili się od zawsze, byli sobie bliżsi niż bracia (a coś wiedziałem na ten temat) i prawdopodobnie nieraz pomagali sobie nawzajem. Pakowali się i wyciągali z tarapatów... Robił dokładnie to co powinienem ja. Chciał go ratować ze zwykłej miłości, nie z powodu spłaty długu.
Wielką zagadkę stanowił Louis. Dlaczego chciał nam pomóc? Tacy jak oni nie działali z miłości i nie miewali prawdziwych przyjaciół. To okropne, ale niestety prawdziwe.
- Ktoś musi pojechać do Tajlandii. Teraz. – Spojrzałem po nich. – Ja muszę zostać i pilnować brata.
- A ja myślę, że to zły pomysł. – Louis gwałtownie wstał z krzesła. Był taki nerwowy i pobudzony, ewidentnie coś wcześniej wziął.
- Dlaczego? – Lee obrócił się w jego stronę. – W końcu to jego brat.
- No właśnie. I czy Lorgan nie spodziewa się, że tak właśnie postanowimy? Zostawić Shaheena pod opieką, bo on jest najważniejszy? Tutaj trzeba zadziałać zaskakująco.
- Co wobec tego proponujesz? – zapytałem gotowy na wysłuchanie mężczyzny.
- Ty pojedziesz do Tajlandii. – Jego słowa przebiły mnie jak ostrze tylko dlatego, że były prawdą, a ja nie potrafiłem pogodzić się z faktem, żeby zostawić brata. – Ktoś inny go popilnuje. Ale raczej nikt go nie zamorduje, jest w szpitalu.
- Lorgan na pewno ma tam swoich. On nie jest tam tak bezpieczny jak myślisz – zauważył sceptycznie Huang. – Powinniśmy pozwolić...
- On ma rację – przerwałem mu. – Muszę tam pojechać. – Gdy wypowiedziałem to na głos, czułem, że tak właśnie powinno się stać. Z naszej trójki tylko ja byłem w stanie uciec się do ostateczności, gdy przyjdzie taka chwila. – I... zrobić to, co powinno dawno się stać.
- Co masz na myśli? – Lee zmarszczył ciemne brwi. Na rawdę się nie domyślał?
- A jak myślisz? – Louis stanął obok niego. – Jak nie uda mu się ich odbić, to trzeba będzie załatwić to inaczej. – Zrobił zdziwioną minę. – Zabić go, idioto!
Nie zareagował tak jak myślałem. Nie wytrzeszczył oczu ze strachu i nie krzyknął przerażony. Przyjął to profesjonalnie. Nawet trochę za bardzo.
- Zadzwonię do Merc, może wie, w którym hotelu przebywała Xsara. Jeżeli będziemy mieć odrobinę szczęścia, to tam wrócili. – Wyciągnął telefon i wybrał numer.
Przez chwilę myślałem, że nie odbierze, ale po trzech sygnałach odezwał się zaspany głos:
- Lee? Czy ty wiesz, która jest godzina? Druga w nocy... – ziewnęła i mimowolnie zrobiłem to samo. – Coś się stało?
- Przepraszam, kochanie, ale mam pilną sprawę.
- Coś się stało Xsarze? – Z jej głosu momentalnie wyparował sen.
- Nie, wszystko w porządku. – Przesłał nam niepewne spojrzenie. – Tylko mam jedno pytanie: czy pamiętasz, żeby Xsara kiedykolwiek była na wycieczce w Tajlandii?
Cisza trwająca całą godzinę.
- Tak, pod koniec studiów. Pamiętam, bo nie było nas wtedy na to stać, ale ona powiedziała, żebym się nie martwiła. Nie chciała powiedzieć z kim jedzie i od tamtej pory nie poruszałyśmy tego tematu. – Więc musiała jechać z nim.
- A mówiła ci może gdzie się zatrzymała?
- Skarbie, to było tak dawno... – zamyśliła się. Nieźle, jak na środek nocy. – Kiedyś wysłała mi swoje zdjęcie sprzed hotelu. Zaraz ci je podeślę, jak chcesz.
- Byłoby świetnie, Merc. Jesteś genialna!
- Powiedz mi tylko po co ci to? Dlaczego akurat Tajlandia?
- Bo, yyy... – Trybiki w jego głowie pracowały na pełnych obrotach. – Nie będę kłamał. Lepiej żebyś nie wiedziała. Nie po to wywieźliśmy cię aż do Chin, by teraz narażać cię na niebezpieczeństwo. Musisz mi po prostu zaufać. Jesteś w stanie to zrobić? Dla mnie?
- Och, Lee... Nie wiem co tam kombinujesz, ale proszę cię tylko o to, byś był ostrożny. Nie przydasz mi się na nic w kawałkach. Kto mnie wtedy okryje kocem, gdy zmęczona padnę na kanapę po pracy?
Czułem się jakbym wkraczał ze swoimi butami w ich intymną przestrzeń. Nie powinienem tego słuchać.
- Wtedy zmuszę swoją rękę, żeby przyszła do ciebie na palcach i cię przykryła, abyś przypadkiem się nie przeziębiła, Merc. – Pociągnął cicho nosem. – Kocham cię.
- Ja ciebie też. Ale chcę cię żywego.
- Jasne.
I się rozłączył. Na tym polegała prawdziwa miłość – na ufaniu sobie pomimo wszystko, nawet jeżeli decyzje drugiej osoby mogły przekraczać skalę głupoty.
- Twoja laska nie preferuje nekrofilii? – zadrwił Louis, a Lee zmiażdżył go spojrzeniem. – Okay, nic już nie mówię.
Plusk. Przyszło zdjęcie.
Xsara miała na sobie krótki czarny top i jeansowe spodenki, które kontrastowały na tle białego hotelu. Jej żółte włosy falowały na wietrze, a rękami wskazywała na fontannę jakby mówiła: hej, to mój hotel, niesamowity, co? Zazdrościcie? Wiem, że tak!
A nad jej głową widniał napis: Paradise Beach.
- To już wiemy gdzie jechać. – W myślach dzwoniłem już po swojego pilota, który mógłby zawieźć mnie tak daleko.
- No, ja też wiem. – Louis wlepił we mnie swoje przekrwione oczy. – Ja jadę do Karima. Do szpitala. Załatwię to, na luzie.
Kolejne zaskoczenie tego dnia. Nawet nie wiedziałem co miałbym na to odpowiedzieć. Może miał jednak serce.
- To w takim razie ja powinienem załatwić jego wspólnika, tego co wysyłał te wszystkie wiadomości. Szkoda tylko, że nie wiemy kto to – jęknął zmartwiony Lee.
- Wiemy – powiedziałem szybko. Tak, czas im to powiedzieć. – Ale wtedy zaatakujesz najgorszego z nich wszystkich. Mojego brata. Farisa.
CZYTASZ
W KADRZE MROKU
Mystery / Thriller,,Człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności. To najgorsza udręka, najcięższa tortura." ~ Paulo Coelho Karim Shaheen już nie tkwi w więziennej celi. Ale to wcal...