ROZDZIAŁ XLVII - XSARA SEEN

14 3 1
                                    

  - Już się tak nie burmusz, słońce, prawie jesteśmy na miejscu.
  Przygryzłam dolną wargę do krwi, by opanować jej drżenie. Metaliczny posmak w ustach był niczym w porównaniu z tym co czułam w sercu.
  On
  Zginął
  Przeze
  Mnie.
  Oliver.
  Był taki młody, a życie tak okropnie go sponiewierało.
  Nobody dies a virgin... Life fucks us all.
  W jego przypadku Kurt Cobain miał cholerną rację. Nieważne jak bardzo w życiu człowiek się starał i tak to nic nie zmieniało. Zawsze pojawiał się jakiś dupek, który obracał twój świat w ruinę, a po wszystkim stawał nad tobą i mówił:
  - To dla twojego dobra. Tak będzie lepiej, uwierz mi.
  Ale wtedy nie wolno się poddać. Trzeba odbić się od dna i z całej siły zamachnąć się na swojego dręczyciela i kopnąć go w jaja, nawet jeżeli ma was boleć po tym noga. Ważne, żeby cios był niespodziewany.
  - Gówno wiesz o mojej dobroci. Zniszczyłeś mi życie i dobrze o tym wiesz. Może powinniśmy je w tej chwili zakończyć?
  Nawet nie zdążył zrobić zdziwionej miny, gdy chwyciłam kierownicę i gwałtownie szarpnęłam w lewą stronę. Samochód wykonał ostry skręt i wypadł z drogi. Turbulencje niczym w samolocie zakończyły się na stojącym nieopodal drzewie. Poczułam jak miękka poduszka powietrzna bombarduje moją twarz.
  Okropny ból w szyi, ale raczej to nie było skręcenie karku. Powoli obróciłam się w stronę kierowcy i z satysfakcją stwierdziłam, że leżał nieprzytomny.
  - Czyżbym cię zabiła? – Nachyliłam się nad nim i uśmiechnęłam szatańsko. – Jak mi przykro.
  Odpięłam pasy i już układałam w głowie plan co zrobić najpierw, kiedy oczy Lorgana otworzyły się i jego ręka z prędkością światła powędrowała do mojego nadgarstka i zacisnęła się na nim niczym imadło.
  - Ty wariatko. – Szarpnął mną tak mocno, że aż przetoczyłam się na jego stronę. – Myślisz, że możesz mnie tak łatwo zabić? Nie wiesz, że aby zabić potwora trzeba się wysilić? Nie wystarczy rozbić mnie w samochodzie.
  - Dawno powinieneś być martwy – syknęłam i próbowałam się wyrwać.
  - A może już jestem? – Wyciągnął mnie z samochodu i pociągnął za sobą jak jakąś szmacianą lalkę. – Dobrze, że wpadłaś na tak genialny pomysł sto metrów przed miejscem docelowym.
  Dlaczego
  On
  Był
  Taki
  Niezniszczalny?
  Wyszedł bez szwanku z wypadku, który powinien spowodować chociaż rozbicie nosa lub stłuczenia, a on tylko stracił przytomność na niecałą minutę. Może on faktycznie nie był człowiekiem? Może sam szatan wysłał go z jakąś misją na ziemię?
  Szłam drogą, którą pewnie niejeden więzień chciałby uciekać przed tym okropnym miejscem. Ile spojrzeń było utkwionych w tym asfalcie, które wyrażały rozpacz, że już nigdy nie postawią na nim stopy? Ile niewinnych osób widziało go jako drogę prowadzącą do ich trumny?
  Byłam pewna, że myślały tak co najmniej dwie osoby.
  Drugą z nich był Karim, który musiał być najmłodszym z więźniów skazanych na celę śmierci. Czy był przygotowany na odejście ze świata w wieku dwudziestu czterech lat? Czy myślał o tym co go w życiu ominęło i wyliczał to czego bał się spróbować?
  Powinnam żałować, że nigdy go o to nie zapytałam, ale tak nie było. Zrobiłam to z prostego powodu.
  Pierwsza osoba.
  Obawiałam się, że Karim odpowie tak samo jak on. Że będą do siebie tak podobni i że zakocham się w nim tylko z powodu ich podobieństw. Wolałam nie poznawać go od tej samej strony co Cheffa, mojego pierwszego klienta.
  Jakieś cztery lata temu, kiedy byłam początkującym prawnikiem i pracowałam w kancelarii jakiegoś idioty, prowadziłam swoją pierwszą poważną sprawę. Dostałam ją tylko dlatego, że nikt nie chciał jej wziąć, bo była z góry przegrana i nie wyglądałaby dobrze w CV. Zwykłej nowicjuszce nie mogłaby tak bardzo zaszkodzić, można zrzucić na trudne początki. A przecież w końcu miałam jakieś doświadczenie: wygrałam sprawę siostry o gwałt.
  Na miękkich nogach przeszłam tę drogę co teraz i zostałam wpuszczona do środka przez napakowanego kolesia. Nauczona doświadczeniem ze studiów spodziewałam się, że nie zostanę potraktowana poważnie i zaraz ktoś krzyknie, że powinnam wracać do kuchni, a nie zajmować się sprawami dla mężczyzn.
Ale tym razem nic się takiego nie stało. Mężczyzna otworzył mi drzwi i doprowadził do windy, gdzie zostałam przejęta przez kogoś innego.
  - Panna Seen?
  Skinęłam głową.
  - Woli pani spotkać się z więźniem w jego celi czy w specjalnym pomieszczeniu z kuloodporną szybą? – zapytał i poczułam się jak w hotelu.
  - Mogę spotkać się w celi. Face to face. – To był ten okres, kiedy ubierałam się na czarno, byłam chamska dla całego świata i obarczałam go winą za moją chorobę. Potrzebowałam adrenaliny, którą mogłam kontrolować.
  Uśmiechnęłam się jak idiotka, gdy znalazłam się pod drzwiami z numerem dwieście osiem (zbieg okoliczności, że Karim był później w tej samej? Na pewno nie)
i serce biło mi jak oszalałe.
  - Dobrze, zostawię drzwi uchylone, bym mógł interweniować w razie konieczności. – Przyłożył identyfikator do czytnika i namagnesowany zamek puścił. – Piętnaście minut.
  - Dwadzieścia? – Uwielbiałam się targować.
  - Naczelnik nie pozwala. – Zacisnął usta jakbym wprawiła go w zakłopotanie.
  - Serio? – Zatrzepotałam rzęsami, by poprawić ten efekt. Jeszcze wtedy nie wiedziałam kto był tym naczelnikiem.
  - Siedemnaście – postawił warunek.
  - Prościej dodać do godziny dwadzieścia minut niż jakieś siedemnaście.
  - Dobrze, ale szybko.
  Z sukcesem na koncie weszłam do celi i stanęłam przy drzwiach.
  - Panie Obright? – zwróciłam się do człowieka siedzącego do mnie tyłem na swojej pryczy. Widziałam tylko burzę jasnych włosów wyraźnie kontrastujących na tle granatowego kombinezonu. – Jestem pana prawnikiem. Porozmawiamy?
  I wtedy się obrócił.
  O
  Mój
  Boże
  W
  Którego
  Nie
  Wierzyłam.
  Mimo że w pokoju było ciemno idealnie widziałam blask jego błękitnych oczu i cudownie zarysowanej szczęki. W dodatku, gdy mnie zobaczył uśmiechnął się ukazując ostre zęby, a jego usta wygięły się w łuk.
  - Pani jest moim prawnikiem? – W dodatku jego głos był jak chłodny aksamit na skórze z poparzeniem trzeciego stopnia. Cholera, to nie było zbytnio romantyczne. Trzeba nad tym popracować. – A myślałem, że w życiu nie spotka mnie już nic dobrego.
  Zdobyłam się na skinięcie głową i od razu przeszłam do konkretów.
  - Zrobiłeś to?
  - Nie.
  To był już sukces. Gorzej by było jakby odpowiedział tak i sprawa by się zakończyła, a ja nigdy więcej bym go już nie spotkała.
  I tak oto zaczęliśmy naszą pierwszą rozmowę. Opowiedział mi jak tutaj trafił i już po pięciu minutach miałam jeden mętlik w głowie.
  - Wziąłem taksówkę razem z takim kolesiem, żeby było taniej i pojechałem w odwiedziny do mojej siostry. Miej więcej w połowie drogi on wysiadł i szybkim krokiem udał się w swoją stronę. Dopiero, kiedy zatrzasnął za sobą drzwi i samochód ruszył zorientowałem się, że zostawił w bagażniku swój plecak. Postanowiłem go zabrać ze sobą i poszukać chłopaka w Internecie, na pewno upomniałby się o zgubę, prawda? – Znowu mechanicznie skinęłam głową. – Kiedy wysiadłem z taksówki i znajdowałem się w odległości około pięciu kroków od niej, przed moimi oczami pojawiła się jasna łuna światła i odrzuciło mnie aż na koniec ulicy. Odzyskałem przytomność dopiero w karetce i wtedy powiadomili mnie, że zostałem oskarżony o podłożenie bomby. A wspominałem już, że w samochodzie siedziała też córka kierowcy? – Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. To nie był drobny szczegół do pominięcia. Zginął ojciec z córką. -  I tak oto trafiłem tutaj.
  - A pamiętasz jak wyglądał tamten mężczyzna? – Inne pytanie nie przychodziło mi do głowy.
  - Oczywiście. Ciemna skóra, czarne włosy do ramion, ciemna bluzka – zaczął wymieniać, ale nie było w tym żadnych konkretów. – W lewym uchu miał złoty kolczyk, a na ramieniu tatuaż ze smokiem.
  No, teraz lepiej.
  Po  tej wizycie miałem cel, żeby znaleźć tego człowieka i dowieźć, że Cheff był niewinny. W dodatku miałam dodatkowy powód, by tutaj wrócić, bo chłopak pożegnał się ze mną ze słowami:
  - Uratuje mnie pani, prawda?
  - Postaram się.
  - Wtedy moglibyśmy się jeszcze spotkać.
  Nie odpowiedziałam nic tylko uśmiechnęłam się tajemniczo, by miał o czym rozmyślać, gdy ja już wyjdę.
  Wyszłam stamtąd cholernie zadowolona, ale nie trwało to długo, bo zauważyłam kogoś, kto na mnie czekał.
  - Witaj, Xsara. – Lorgan skrzyżował ręce na piersi.
  Czy wspominałam już jak go poznałam? Nie? Ups, drobny szczegół podobny do córki taksówkarza. Łączyło nas więcej niż myślałam.
  Kiedy byłam na studiach przyjechali do nas przedstawiciele różnych instytucji: policji, FBI, agencji detektywistycznych i więzienia. Jego wykład tak mnie zainteresował, bo jako jedyny nie czytał ze slajdów, ale opowiadał z własnego doświadczenia.
  - Nie będę kłamać: ta praca jest jak kochanka; daje rozkosz, ale trzeba ją oddzielić od prawdziwego życia, bo inaczej wam je zniszczy. – Po sali przemknęła salwa śmiechu. – Potraktujcie to poważnie. Jako radę na przyszłość i nie tylko.
  Później opowiadał o niej z taką pasją i fascynacją jakby nie liczyło się nic innego. Szkoda, że nie wspomniał o ciemnych stronach takich jak tortury i śmierć więźniów, bo wtedy nie podeszłabym do niego po lekcji i nie powiedziała:
  - Niezły wykład. Nawet mnie pan zaciekawił.
  - Tak? – Zebrał swoje notatki i włożył do torby. – Bo wcale nie miałem takiego zamiaru.
  - To coś panu nie wyszło – zaśmiałam się kpiąco. – A dlaczego pan nie chciał?
  - Bo nikomu nie życzę takiej pracy. Ale pani ma przed sobą świetlaną przyszłość: prawnik, który uratuje miliony – wywróżył optymistycznie.
  - Mam nadzieję, że uratuję je przed panem. – Gdybym wtedy wiedziała, że to był mój plan na najbliższą przyszłość pewnie odwróciłabym się na pięcie i odeszła szybkim krokiem.
  - Pewnie. – Pokiwał głową jakby na prawdę rozważał moje słowa, a potem dodał tak niespodziewanie, że aż musiała poprosić o powtórzenie. – Robisz coś dzisiaj wieczorem?
  - Że co? – Zamrugałam kilka razy zanim to do mnie dotarło. Czy ten napakowany Jason Statham chciał się ze mną umówić? Ze zwykłą studentką prawa? Tak jakby ze swoim wrogiem? Ten posmak nielegalności nagle mnie zachęcił i sprawił, że odpowiedziałam tak, jak śni mi się to teraz w koszmarach. – Znaczy, nie. Jestem wolna panie...
  - Morgan. A ty?
  - Xsara – odpowiedziałam szybko i zanim zdążył zapytać o historię tego imienia dodałam: Jeżeli ci zależy to na liście obecności są moje dane. Poszukaj i zadzwoń do mnie.
  Nie musiałam czekać długo. Już po godzinie mój telefon zawibrował i ukazała się na nim wiadomość o miejscu spotkania i godzinie. Czyżby wersja demo tego co robił teraz?
  Ale to spotkanie nie było jedynym tak jak przypuszczałam na początku. Pojawiły się kolejne i zaczęliśmy się coraz bardziej do siebie zbliżać. Wszystko układało się dobrze i bardzo obiecująco pomimo dużej różnicy wieku i po kilku miesiącach usłyszałam te długo oczekiwane przez wszystkie kobiety świata dwa słowa.
  - Kocham cię.
  W tamtej chwili czułam to samo i byłam gotowa nawet przypieczętować to związkiem małżeńskim. Tak, taka byłam młoda i głupia. Chodziliśmy ze sobą dobre trzy lata aż pojawiła się między nami sprzeczka o jego chorobę. Nie chciał brać leków, ponieważ twierdził, że czuł się po nich nieswojo i otępiale. Ciekawe jak miał się czuć skoro pomagały mu utrzymać jego rozdwojoną osobowość w ryzach? W każdym razie doprowadziło to do tego, że postanowiliśmy zrobić sobie przerwę od siebie.
  I właśnie wtedy pojawił się Cheff. Moja druga miłość życia.
  Jak mógł na to zareagować człowiek, który był jego naczelnikiem i poczuł się zdradzony przeze mnie? Oczywiście zapragnął się go pozbyć. 
  Tak więc stanęliśmy do wyścigu o życie Cheffa. Ja znajdowałam poszlaki, które mogły mnie nakierować na drogę tajemniczego zamachowcy i z radością dzieliłam się nimi z chłopakiem, a Lorgan postanowił wymyślać fikcyjne dowody świadczące o jego winie. Ciągnęło się to wszystko przez przeszło dwa lata i nasza miłość była gorąca niczym wulkan (bardziej romantycznie? Chociaż troszkę?) i po prostu musiałam go uratować.
  A dobry Morgan, który powoli stawał się demonicznym Loganem musiał go zamordować.
  Dlatego pewnego dnia omal nie eksplodowałam z zachwytu i emocji, gdy dostałam telefon z informacją o tym, że znaleźli zamachowcę, który przyznał się do winy. Ledwo panując nad sobą wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę Kazuara, by przekazać radosną nowinę i zabrać miłość swojego życia do domu. Pieprzenie, o mało co nie spowodowałam wypadku i cudem dojechałam na miejsce w jednym kawałku.
  Korytarz do jego celi pokonałam biegiem i jakie było moje zdziwienie, gdy nie zastałam w niej nikogo, a to nie była pora na wyjście na wybieg. Może wdał się w bójkę i siedział w gabinecie lekarskim?, pomyślałam i skierowałam się w tamtą stronę, ale zatrzymał mnie ten sam strażnik, który po raz pierwszy mnie tutaj zaprowadził.
  - Gdzie on jest? – Siliłam się na spokój, ale głos mi drżał.
  - To panna nie wie? Zabrali go na dół, na... No wiadomo co... – wyjąkał i nie musiał kończyć. Wiedziałam o co chodziło.
  - Kiedy?
  - Godzinę temu.
  Oboje wiedzieliśmy co to oznacza, ale nikt nie chciał tego powiedzieć na głos.
  - Idę tam.
  - Nie może pani...
  Ale już byłam zbyt daleko, by mógł mnie powstrzymać. Zbiegłam na dół prosto do oszklonego pokoju, który był wystawiony na widok wszystkich więźniów i stanęłam jak wryta przed jedną ze ścian. Dopiero teraz dotarły do mnie radosne okrzyki więźniów, który oznaczały jedno.
  Ktoś właśnie został skazany na śmierć.
  Samotna łza spłynęła mi po policzku. Na metalowym urządzeniu podobnym do krzesła siedział, a raczej leżał, mój Cheff. Jego głowa opadła na lewy bok, a ręce luźno zwisały. Błękitne oczy były szeroko otwarte.
  Dawniej błyszczące i pełne życia.
  A teraz martwe.
  Nad nim ze spokojną miną jak gdyby nigdy nic stał Lorgan w triumfującym geście unosząc ręce w górę. Niczym gladiator pokonujący jakiegos potwora. Nie obchodziło go, że zabił niewinnego człowieka.
  - Tak będzie lepiej. – Wyczytałam z jego ust tak często powtarzane zdanie.
  Tym razem nie mogłam pozwolić na to, by po raz drugi spróbował zniszczyć osobę, którą kochałam.
  Teraz będzie inaczej. Nikt już nie zginie.
  Bez problemów weszliśmy na teren Kazuara. Wystarczyło tylko, że Lorgan zdjął czapkę z daszkiem i wszyscy go rozpoznali. Salutowali mu jak jakiemuś hitlerowskiemu dowódcy i oddawali cześć jak greckiemu bogu. Czy na prawdę wszyscy cieszyli się z jego powrotu? Władze nie zwolnili jego zwolenników i nie zastąpili ich kimś normalnym? To chyba byłoby logiczne.
  - Już za moment wielki finał. – Jego głos ociekał podekscytowaniem, kiedy prowadził mnie więziennym korytarzem. – Wszystko się wyjaśni, skarbie.
  Już nawet nie siliłam się na to, by syknąć na niego za takie nazywanie mnie. Rozpoznawałam tę drogę, bo za każdym razem musiałam odwiedzać to miejsce, gdy tutaj przychodziłam.
  Jego gabinet.
  Teoretycznie powinien być teraz zajęty przez kogoś innego. Ale w tym więzieniu nic nie było takie jakie powinno.
  Lorgan otworzył drzwi tak jak zawsze, ale zatrzymał dłoń nieco dłużej na klamce jakby delektował się jej strukturą i kształtem. W końcu pociągnął za nią i kazał mi wejść pierwszej.
  Ku mojemu zdziwieniu w fotelu siedział jakiś mężczyzna i wprowadzał jakieś dane do komputera. Na nasz widok wytrzeszczył oczy ze zdziwienia i podniósł się gwałtownie.
  Może jednak nie wszystkich dało się przekupić i zaraz zostanę uratowana?
  - Lorgan?! – krzyknął zdumiony. – Co tak wcześnie? Myślałem, że zajmie ci to trochę dłużej. Ale trudno, i tak już wszystko gotowe.
  Kurwa.
  Z uśmiechem potulnego sługi lekko się skłonił i wyszedł z gabinetu. Lorgan nawet nie uraczył go jakiś słowem podziękowania. Dla niego po prostu koleś był narzędziem do wykonania brudnej roboty. Nie zdziwiłabym się nawet, gdyby po wszystkim go zastrzelił.
  - Usiądź przy biurku – polecił mi, a ja wykonałam rozkaz. Uległa idiotka. – I co, kogo widzisz?
  Zmrużyłam oczy, bo blask bijący od ekranu był niesamowity. Białe ściany, podłoga, sufit i jasne lampy robiły swoje. A gdzieś tam w kącie siedziała skulona drobna postać. Nie widziałam dokładnie jej twarzy, bo miała spuszczoną głowę, ale jej ciemne włosy odcinały się na tym tle.
  - Karim – wyszeptałam i zakryłam usta dłonią.
  Nie nie nie nie nie nie
  - Dokładnie. – Lorgan nachylił się nad komputerem. – A teraz czas na finał. Wiem, że mnie słyszysz Shaheen. Czas podjąć wybór.
  - Jaki wybór? O co ci chodzi? – wyjąkałam spanikowana. Co on mu chciał zrobić?
  - Do kogo pójdzie ostatni punkt? Czy słynny ze swojego miłosierdzia i dobroci Shaheen poświęci swoje życie, by uratować ukochaną? Podetnie sobie żyły i dokończy swojego niedawnego dzieła i tym samym da nam szansę na wspólne życie bez tego śmiecia? A może Xsara postanowi go uratować i połączyć się ze mną na zawsze?
  - C – co? – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić.
  - Popełnisz ze mną samobójstwo, byśmy mogli odejść razem z tego cholernego świata jak przystało na prawdziwych kochanków? Razem aż do śmierci?






To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 24, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz