ROZDZIAŁ X - KARIM SHAHEEN

16 5 1
                                    

  Wcale nie byłem przygotowany.
  Co ja sobie myślałem? Że wejdę do jednego pokoju z tym potworem i tak po prostu zapytam się czy nie miał z tym nic wspólnego? Jaki ja byłem głupi...
  Kiedy stanęliśmy pod drzwiami do sali widzeń, serce zaczęło mi galopować. Boże, przecież ja nie dam rady, nie zniosę jego widoku, to jeszcze nie ten czas.
  Musisz dać radę, dla tych chłopców, próbowałem przekonać samego siebie. Jak go nie powstrzymasz, to może być jeszcze gorzej.
  - Może nam pan dać sekundkę? – Louis wyszczerzył do strażnika swoje śnieżnobiałe zęby. – Dziękuję.
  Mężczyzna odwrócił się do nas tyłem i z ogromnym zaciekawieniem przyglądał się pęknięciu na ścianie.
  - Słuchaj. – Chłopak zwrócił się w moją stronę i ściszył głos. – Potraktuj go tak jak on ciebie i nie miej litości. Nie odpowiadaj na jego pytania, to ty je masz zadawać.
  - Cały ja – odpowiedziałem nienaturalnie piskliwym głosem i od razu się tym zawstydziłem. 
  - Cholera, nie zachowuj się jak ciota. – Wywrócił oczami. – Jeżeli masz zamiar podejść tak do swojego największego wroga, to może lepiej tam nie wchodź, tylko zrobisz z siebie pośmiewisko.
  On miał rację. Jeżeli nie okażę siły to on znowu mnie zdominuje.
  - Kuźwa, jestem zajebisty i dam radę – odpowiedziałem w jego stylu.
  - Przypuśćmy, że ci wierzę. – Uśmiechnął się i skinął do strażnika. – Już skończyliśmy.
  - W takim razie proszę. – Otworzył drzwi i wprowadził mnie do środka.
  Byłem przekonany, że Lorgan, którego znałem już nie istnieje. Że jego pewną siebie twarz zastąpi zmęczona więziennym życiem, pozbawiona wyrazu gęba błagająca o litość.
  Ale tak nie było.
  - Kto to przyszedł mnie odwiedzić? – Na jego nienaznaczonej ani jedną blizną twarzy rozciągnął się niewymuszony uśmiech. – Usiądź, mamy mnóstwo zaległości do omówienia.
  - Ładne bransoletki – zakpiłem wskazując brodą na kajdanki na jego nadgarstkach. – A tematów faktycznie się nazbierało.
  - Jakbyś przyszedł wcześniej to nie nazbierało by się ich tyle. – Jego granatowe oczy patrzyły prosto w moje. – Dlaczego jesteś tutaj teraz?
  - Wydaje mi się, że ja jestem po tej stronie biurka, co zadaje pytania. – Odparłem cierpko. – Role się odwróciły, Duface.
  - Ooo, po nazwisku to po pysku, Karim.
  O cholera, nigdy do mnie nie powiedział po imieniu i to bolało jeszcze gorzej, jakbym stał się nim, a on mną, niewinną ofiarą.
  - Zmieniłem się. – Uciąłem. – Ale ty chyba nie do końca. Masz mi coś do powiedzenia zanim zmienię twój wyrok w jeszcze gorsze piekło?
  - O nie! – Zasłonił usta dłonią w udawanym geście przerażenia. – Moje życie będzie piekłem! Ciekawe jak to zrobisz, Karim. Człowiek, który spędził całe życie w więzieniu czuje się tu jak ryba w wodzie. Nieważne czy jestem rekinem czy zwykłą płotką.
  - Ciekawa idea, dzieliłeś się nią już z kimś innym? – Położyłem dłonie na kolanach by ukryć ich drżenie. Mimo tego, że byłem wolny, jedno jego spojrzenie wystarczyło bym poczuł się tak jak rok temu.
  - Pytasz się czy z kimś się widziałem?
  - Tak. – Miałem nie odpowiadać na pytania, ale poczułem, że jak tego nie zrobię to spotka mnie jakaś kara.
  Usta Lorgana wykrzywił uśmiech. Punkt dla niego.
  - Ty raczej dobrze znasz definicję słowa izolatka. Ale tutaj jest tak spokojnie, że nawet nie mogę liczyć na  strumień wody, który wyrzucił mnie na chwilę z celi.
  - Co powiedziałeś? – Miałem wrażenie, że się przesłyszałem.
  - Strumień wody – powtórzył dokładnie to co chciałem usłyszeć. – Przecież ty boisz się wody, Karim, prawda?
  Nie odpowiedziałem.
  - Coś nie tak? – W jego głosie słychać było udawaną troskę.
  - Z kim się widziałeś? – Odzyskałem głos. Tym razem to on milczał. – Mów!
  - Spokojnie, chciałem ci tylko pokazać, że wydobywanie informacji z więźnia jest cholernie trudne i niezwykle irytujące. Chciałbyś mnie teraz uderzyć, co?
  - Nie, nie chciałbym. Nie jestem taki jak ty. – Westchnąłem. – Ktoś z tobą rozmawiał? Tak jak ja w tej chwili?
  - Oczywiście. Mam teraz takie małe deja vu.
  Małe deja vu sprzed ponad roku.
  Ciała martwych dzieci stanęły mi przed oczami. Ich małe rączki powyginane w nienaturalne strony, a nadgarstki związane. Na twarzach wyryte przerażenie.
  - Z kim współpracujesz? Kto ich zabił? – Cisza. Zamrugał kilka razy, jakby ktoś go spoliczkował. – Kto ich zabił?! Mów! Ogłuchłeś czy jak?!
  - Kogo miałem zabić? – zapytał spokojnie, co jeszcze bardziej mnie rozjuszyło. – Czyżbyś znowu przyczynił się do czyjeś śmierci?
  - Cytujesz treści SMS'ów. Wiesz o wszystkim! – Uderzyłem pięścią o blat stołu.
  -  Czyli problem z telefonem powrócił? Może powinieneś wrócić do epoki pisania listów i wysyłania ich gołębiami? Tak będzie dla nas wszystkich bezpieczniej – zadrwił. – Pomyśl logicznie, jak miałem kogoś zabić? Przecież siedzę  w więzieniu.
  - Nie ty, twój wspólnik – nie odpuszczałem.
  - Masz rację. Mój wspólnik to... – Nachylił się w moją stronę tak, że prawie zderzaliśmy się nosami. – Ty. Przecież dzięki tobie wszystko mi się udaje.
  Tym razem to ja zrobiłem zszokowaną minę.
  - Dowiesz się w swoim czasie. A teraz spadaj, mam już cię dość na dzisiaj.
  - To ja decyduję, kiedy odejść.
  - Czyżby? – Wskazał na strażnika w drzwiach. – Nie bój się, nie zdążysz się stęsknić. – Mrugnął i rozłożył się na fotelu. – Będziemy w kontakcie.
 
~ × × × ~

  - No wyduś coś z siebie wreszcie! – Louis dźgnął mnie widelcem w rękę, gdy zatrzymaliśmy się na przerwę na jedzenie. – Miałeś nam opowiedzieć, kiedy będziemy czekać na żarcie. Czekamy, a ty nic nie mówisz.
  - No dajesz, stary, chyba nie było aż tak źle, nie? – Lee próbował coś ze mnie wydusić, ale milczałem.
  - Powiedz coś, bo inaczej to wszystko było na marne. Nie pomścisz chłopców. – Amir stwierdził trafnie.
  - Powiedział, że ja jestem jego wspólnikiem i że dowiem się w swoim czasie, co to oznacza. – Spuściłem wzrok. – Chyba nie wiedział, że oni zginęli.
  - Pytałem się strażnika czy się z kimś widział. – Louis z podekscytowanie w głosie opowiedział swoją historię jak próbował przyprzeć mężczyznę do muru. – I wiecie co? Z nikim się nie widział.
  - Musiał – upierałem się. – Specjalnie słowo w słowo przywoływał treść tych SMS'ów. Nikt inny tego nie wiedział. Strażnik został przekupiony.
  - A może tak tylko powiedział, a ktoś chciał ci zrobić po prostu na złość? – zasugerował Lee. – Może powinniśmy go sobie odpuścić?
  - Powiedział też, że będzie ze mną w kontakcie – odparłem. – Niby jak? Przecież siedzi w więzieniu!
  - Wobec tego napisze do ciebie jeszcze raz. – Twarz Amira była poważna. – Przypuśćmy, że ma wspólnika i ten ktoś zabije jeszcze raz zostawiając ci wiadomość, a ty zdesperowany znowu do niego wrócisz.
  - Jezu, bez przesady – Lee jęknął. – On, lub ona, nie musiał zabijać tamtych dzieci tylko podszyć się pod tę zbrodnię.
  - Pomyślmy logicznie – zaczął Louis. – Kto chciałby mu pomóc? Jakich masz jeszcze wrogów Shaheen?
  - No, chyba wielu. – Zamyśliłem się. Raczej ludzie obrzucający mnie na ulicy wyzwiskami by tego nie zrobili. Tu była potrzebna silna nienawiść podobna do tej jaką darzył mnie Lorgan. 
  - Przepraszam na moment. – Amir wstał od stołu i skierował się w stronę łazienki.
  Podążyłem za nim wzrokiem i zanim zniknął w drzwiach przyłożył do ucha telefon. Nie słyszałem żadnego dzwonka, więc to on musiał do kogoś dzwonić albo miał wyciszony. Tylko dlaczego teraz?
  - Słuchajcie. – Louis nachylił się w naszą stronę. – Nie chcę nic insynuować, ale czy to nie dziwne, że twój brat zjawia się akurat wtedy, gdy dzieje się coś takiego? I niby dlaczego teraz wyszedł? By się nie zdradzić?
  - Chyba do kogoś dzwonił. – Zagryzłem ze zdenerwowania wewnętrzną stronę policzka.
  - Może do Lorgana – zasugerował chłopak. – Chciał go powiadomić o naszych przemyśleniach. Tylko dlaczego nie poczekał aż wróci do hotelu?
  - Może miał taką umowę. – Lee wciągnął się w teorię spiskową. – Wiemy jaki jest Lorgan, chce wszystko mieć na już.
   - Musimy szybko opracować plan działania. – Louis był w swoim żywiole, ale ja nie chciałem tak szybko osądzać brata, zresztą powinienem wiedzieć najwięcej o szybkim osądzie. – Kontroluj go gdzie chodzi i z kim się kontaktuje. Najlepiej by było przejrzeć jego telefon i sprawdzić czy nie wysłał tych SMS'ów, ale z drugiej strony mógł użyć innego...
  - Louis.
  - Przecież może cię nienawidzić i chcieć zemsty, dlatego wrócił – kontynuował niezrażony.
  - Louis, błagam! – krzyknąłem cicho. – To jest mój brat!
  - Wiem, tylko...
  Amir wyszedł z toalety z twarzą bladą jak ściana. To nie wróżyło nic dobrego. Nie mogłem po raz drugi dać się wplątać w jakąś zbrodnię. Co by było, gdyby policja pomyślała, że to ja jakimś sposobem przyczyniłem się do ich śmierci jak pisał anonim? Czułem, że więź z bratem zaczynała się coraz bardziej zacieśniać, ale puzzle do siebie pasowały. Nie chciałem go o to podejrzewać, ale powinienem pozostać czujny.
  - Będę go kontrolować – wyszeptałem, co spowodowało uśmiech Louisa i zaciśnięcie ust Lee'go.

W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz