ROZDZIAŁ V - AMIR SHAHEEN

30 8 4
                                    

  Nic nie pamiętał, kompletnie. Obiecałem, że nie będę robił sobie złudnych nadziei, ale źle się z tym czułem. Myślałem, że jak mnie zobaczy, to jakieś wspomnienia w nim odżyją, próbowałem nawet sprawdzić, czy pomoże nasz narodowy język. Moja narzeczona, Safija, radziła mi, bym dał mu czas i się nie zrażał. Taki też miałem zamiar.
  W przeciwieństwie do mojego brata, gdy go ujrzałem, od razu przypominałem sobie nasze dzieciństwo. Z dawnego Karima zostały mu tylko oczy – brązowe z zieloną obwódką, ale teraz jakby straciły swój blask. Ostatni raz błyszczały całą swoją mocą w dzień, kiedy ostatni raz się widzieliśmy. Chwycił mnie wtedy za szyję i z naiwnością dziecka czekał na nasz powrót.
  Ja z rodzicami i bratem wsiedliśmy do limuzyny podstawionej pod nasz hotel. Miałem wtedy dwanaście lat i nie byłem przyzwyczajony do noszenia garniturów, ale Faris, mój młdszy brat, czuł się wspaniale w tej roli.
  - Tato, ta limuzyna jest wspaniała! – zachwycał się rozglądając się po pojeździe. – A ten smoking...
  - Wiem. - Ojciec zaśmiał się i poklepał syna po plecach. – A tobie jak się podoba, Amirze?
  - Cudownie – wymamrotałem cicho. Karim został sam w domu, a my jechaliśmy na bal. Tak nie powinien zachowywać się starszy brat, a zwłaszcza jego rodzina.
  - Amir – matka fuknęła i posłała mi mordercze spojrzenie. – Uspokój się.
  - Jak mam być spokojny? – Spojrzałem na ojca. – Zostawiliśmy małego chłopca samego w hotelu. Bez jedzenia. My zaraz będziemy jeść jakieś krewetki, homary i kawior, a mu nie zostawiliśmy zwykłej kanapki! A to przecież mnóstwo godzin!
  - Zwykłej kanapki – powtórzył spokojnie. – O to tu właśnie chodzi synu. Jemu zawsze wystarczy to co najgorsze, gardzi dobrociami. Nie szanuje się i poniża nasz ród. Nie pasuje do nas.
  - On ma tylko sześć lat, nie oczekuj od niego zbyt wiele – błagałem go. – To tylko dziecko.
  - My tacy nie byliśmy – wtrącił Faris. W oczach matki dostrzegłem łzy i ugryzłem się w język, miałem ochotę się pokłócić, ale nie chciałem  znowu sprawiać jej przykrości, i tak już cierpiała. W końcu musiała zostawić swoje dziecko. – Jak trochę posiedzi sam, to może coś do niego dotrze.
  Gdy dotarliśmy na bal, musiałem sztucznie szczerzyć się do fotografów i udawać szczęśliwego syna bogatego właściciela ogromnej firmy, Omara Shaheena. Byłem obecny tam tylko ciałem, a umysłem wciąż trwałem przy bracie. Co robił?  Czy był bezpieczny i nic mu się nie stało? Może się nudził...
  Następnego dnia wszystko się zmieniło. Obudziłem się w wygodnym hotelowym łóżku i usłyszałem głośny krzyk matki, który sprawił, że zerwałem się na równe nogi. Pobiegłem do sypialni rodziców i ujrzałem widok, który do tej pory miałem w pamięci.
  - Zapomnij o nim! Nie widzisz co się stało? – Ojciec wskazał na telewizor, a matka zaszlochała.
  - Błagam, wracajmy tam! Proszę!
  Byłem zdezorientowany do momentu, gdy zobaczyłem co pokazywał ekran. Wysoki budynek był pozbawiony dwóch ścian, tak jakby coś wyrwało je z ogromną siłą. Wokół niego migotały światła syren wozów strażackich i policji. Reporterka stojąca za żółtą taśmą próbowała opisać zniszczenia, ale dotarło do mnie tylko jedno zdanie – hotel Paradise. Przecież wczoraj właśnie w takim hotelu się zatrzymaliśmy.
  - Co się dzieje, tato? – Faris przetarł oczy i stanął obok mnie. – Dlaczego mama płacze?
  - W naszym hotelu wybuchła bomba? – wyszeptałem a panika powoli zaczęła mnie ogarniać. – Przecież tam jest Karim!
  - Musimy jechać! –  Kobieta powtórzyła  bardziej natarczywie.
  - Nie. – Ojciec był nieugięty. Jego ciemne oczy zwęziły się jak u dzikiego zwierzęcia gotowego do ataku. – Allah dał nam szansę i grzechem byłoby jej nie zmarnować.
  - Jeżeli Allah daje takie propozycje, to lepiej go nie słuchać – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
  - Jak śmiesz tak mówić! – Wymierzył jej tak mocny siarczysty policzek, że aż upadła na podłogę i chwyciła się za twarz. – Deprawujesz dzieci!
  Chciał ją jeszcze raz uderzyć, ale zrobiłem krok w ich stronę.
  - Tato! Mama jest po prostu w szoku i nie wie co mówi. Prawda?
  Prawie niezauważalnie skinęła głową.
  - Dobrze – westchnął. – Spójrzcie za ten budynek. Nie ma szans, żeby to dziecko przeżyło. Uznamy je za zmarłe.
  I to tyle z miłości ojca. Uznajmy je za zmarłe. Te cztery słowa przekreśliły istnienie Karima już na zawsze.
  Dolna warga zaczęła mi się trząść, ale zebrałem się w sobie i potaknąłem. Nie zniósłbym kolejnego widoku przemocy rodzinnej.
  - Problem polega na tym, że miało go tu nie być. Trzeba coś wymyślić. – Zaczął krążyć po pokoju. – Wiem. Powiemy, że dostaliśmy informację, że Karim został stratowany przez jednego z naszych koni. Gdy będą się nas pytać o tamtą tragedię w hotelu czy nam się nic nie stało i takie tam, przejdziemy od razu do śmierci naszego syna. Jasne?
  - Jak słońce, tato. Karim został stratowany przez konia – powtórzył Faris, a ja miałem ochotę go udusić. Dlaczego tak nienawidził brata? Przecież nic mu nie zrobił poza swoimi narodzinami.
  Kiedy wyszliśmy z hotelu, zostaliśmy zasypani gradem pytań dziennikarzami o wybuch bomby w Paradise. Mój ojciec potrafił wspaniale udawać rozpacz, nawet uronił łzę, która okazała się jedyną na jego cześć. Nie płakał nawet na pogrzebie.
  - To mógł być zamach na nas, ale w tej chwili to jest nieważne. Dostaliśmy informację, że nasz najmłodszy syn udał się na przejażdżkę konną. Okrutny los sprawił, że spadł z konia, a to opętane stworzenie pozbawiło go życia. – Ukrył twarz w dłoniach prawdopodobnie po to, by zakryć uśmiech zadowolenia.
  Ale ja wiedziałem, że to nie mogła być prawda, on nie mógł zginąć, nie mój braciszek. On by się nie dał tak łatwo pokonać.
  Dopiero następnego dnia moje cierpienie zostało skrócone. Uzyskałem odpowiedź na gnębiące mnie pytanie tuż przed tym jak wsiadaliśmy do samolotu. Ojciec odebrał telefon i jego mina wskazywała na to, że coś nie poszło po jego myśli. Marszczył wtedy brwi i wkładał ręce do kieszeni.
  - Nasz syn nie żyje. To jakaś pomyłka. Jakieś inne dziecko musi się za niego podawać.
  To był on. Wiedziałem to i wierzyłem, że kiedyś znowu się spotkamy.
A teraz ten dzień znowu nadszedł. Zapukałem do drzwi Karima i czekałem.

W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz