ROZDZIAŁ VI - LEE HUANG

25 6 1
                                    

  - Stary, zabierz go... no nie wiem, może na lody? – zaproponowałem, gdy Karim do mnie zadzwonił, bo był w kropce.  Jego brat zjawił się trzy dni temu, a ten już czuł się zobowiązany, by pokazać mu całe miasto. – Może powinniście po prostu usiąść i porozmawiać? Objaśnić sobie co dalej.
  - Ale ja nie mam pojęcia co dalej... – jęknął. – Chyba dobrze się dogadujemy, nawet bardzo dobrze i właśnie w tym problem. Boję się, że go rozczaruje, no wiesz, mógł sobie wyobrażać zupełnie innego brata a tu nagle taki ja i...
  - Karim – przerwałem mu. – Jesteś świetny i on to wie. Właśnie ciebie oczekiwał. – Spojrzałem na zegarek. – A teraz spadaj i leć do brata, bo zaraz Mercedes wyjdzie z pracy.
  - Jasne, dzięki. Do zobaczenia jutro w pracy. – Rozłączył się, a ja wyjrzałem przez okno. Odkąd cała nasza czwórka przeniosła się do Bostonu wszytko stało się lepsze. Nawet Merc zarabiała więcej.
  Po przesłuchaniu trzech piosenek trwających ponad cztery minuty zacząłem się zastanawiać dlaczego jeszcze nie wyszła. Zawsze była punktualna. Może powinienem do niej zadzwonić? Czy wyjdę wtedy na jakiegoś natrętnego kolesia, czy opiekuńczego chłopaka?
  Miałem nadzieję, że to drugie, bo zależało mi na tej dziewczynie i nie chciałem tego sknocić. Najwyżej udam, że boli mnie brzuch i jestem pacjentem.
   Popchnąłem oszklone drzwi i od razu poczułem ten typowy szpitalny zapach. Ostatni raz czułem go w dniu, gdy rozpętało się piekło na koncercie. Byłem lekko poobijany i doznałem powierzchownych oparzeń, ale nic złego mi się nie stało. Byłem wtedy w takim szoku, że nie czułem bólu, który dotarł do mnie dopiero następnego dnia ze zdwojoną siłą.
  - Przepraszam, gdzie mogę znaleźć panią Mercedes Seen? – zapytałem recepcjonistkę.
  - Może być wszędzie. Dzisiaj miała obchodzić wszystkie sale – odpowiedziała niezbyt pomocnie, ale za to z uśmiechem na ustach. Widocznie myśl o Merc wywoływała u każdego uśmiech.
- Dobrze, dziękuję.
  No, to zaczynamy. Cały czas dzwoniąc, szukałem drobnej dziewczyny z średniej długości brązowym kucykiem. Zaglądałem do każdej sali i szukałem mojej zguby. Kilka osób, których się pytałem myślało, że Mercedes poszła już do domu, a jeszcze inni twierdzili, że wyjechała na jakiś kurs. Powoli zacząłem się niepokoić. A jeżeli coś jej się stało?
  Nagle, usłyszałem Dua Lipę. Śpiewała wesoło ,,Electicity” z jakiegoś zamkniętego pomieszczenia. Drzwi były uchylone, więc postanowiłem wejść do środka.
  - Mercedes? – zawołałem cicho. – Jesteś tu?
  Na metalowych półkach znajdował się cały ogrom ksiąg. Wypełniały każdą wolną przestrzeń razem z powietrzem. Teraz pachniało starym papierem, co sprawiło, że mój nos nie wytrzymał i głośno kichnąłem.
  - Na zdrowie! – Kobiecy głos krzyknął głośno. Tak, to była Mercedes.
  Udałem się za źródłem dźwięku i dotarłem do dziewczyny siedzącej na podłodze. Wokół niej walały się księgi grubości co najmniej trzydziestu centymetrów. Jej zawsze pieknie ułożone włosy były teraz w nieładzie, a fartuch ubrudzony czymś czarnym.
  - Kochanie – jęknęła, gdy mnie zobaczyła. – Zgubiłam się!
  - Jejku, co się stało? – Uklęknąłem przy niej i wytarłem jej łzę bezradności z policzka. – Nie płacz, pomogę ci.
  - Nie dasz rady. Siedzę tu od trzech godzin i nadal nie mogę tego znaleźć. – Wskazała na otaczający ją chaos.
  - Nie wierzysz w moją moc? Jak Chińczycy się do czegoś zabierają to na poważnie! – Zaśmiałem się i przeczesałem dłonią włosy.  Z dziarską miną spojrzałem na bałagan, nie było źle. – To czego szukamy?
  - Wczoraj włożyłam do takiej wielkiej, czerwonej księgi prześwietlenie kręgosłupa jednego z naszych pacjentów, a jak dzisiaj przyszłam do pracy to już jej nie było. Okazało się, że jedna z pielęgniarek ją wyniosła właśnie tutaj. Niestety nie sprecyzowała, gdzie ją odłożyła, a do godziny szóstej muszę je oddać lekarzowi prowadzącemu. Szukam jej i szukam, ale nigdzie jej nie ma!
  - Spokojnie, znajdziemy ją – próbowałem ją uspokoić i wskazałem na leżące na podłodze książki. – W tych tego nie ma, tak?
  - Nie ma – potwierdziła. – Pozostałe trzysta trzydzieści osiem jest niesprawdzone. Mamy godzinę.
  - Tak dużo? Co my zrobimy z tym dodatkowym czasem? – Chwyciłem jedną z nich i ją otworzyłem, pusto.
  - Myślę, że wtedy przyjdzie czas na nagrodę. – Uniosła znacząco brew, a ja dostałem energii jak po energetyku.
  Przeszukane książki kładliśmy na lewą stronę i szybko sprawdzaliśmy kolejne. Czas mijał, a te przeklęte tomiska się nie kończyły! Otarłem strużkę potu ściekającą po czole i otrzepałem dłonie z kurzu.
  - Mam pomysł. – Oparłem się o ścianę. – Dasz inne prześwietlenie. Chyba nikt się nie zorientuje, nie?
  - Oj, skarbie, jak ty mało wiesz o medycynie – zaśmiała się i przerzuciła stronę. – Ten pacjent miał kręgosłup powykrzywiany na wszystkie strony, nie znajdę podobnego prześwietlenia. Zresztą, to byłoby nieetyczne. 
  - Nieetyczne, nieetyczne – westchnąłem i zrobiłem krok w jej stronę. Nagle, pod nogami pojawiła mi się gruba księga i nie zdążyłem zareagować obronnie na takiego drapieżnika. Runąłem na podłogę jaki długi, a półki aż się zatrzęsły. Niestety, nie zmieściłem się w wąskim przejściu i uderzyłem czołem o metalowy kant. Przed oczami stanęły mi wszystkie gwiazdy świata, a potem ujrzałem czarną dziurę.
  - Boże, Lee. – Poczułem jej delikatne dłonie na mojej twarzy. - Krew ci leci, chodź, opatrzę cię.
  - A twój kręgosłup? – jęknąłem. – Zostało nam piętnaście minut, damy radę.
  - Ty teraz jesteś najważniejszy. – Pomogła mi wstać i zaprowadziła mnie do pokoju pielęgniarek.
  - Czy... Czy ja umieram? – zapytałem drżącym głosem. Na widok wacika maczanego w jakimś dziwnym płynie zrobiło mi się słabo.
  - Nie na mojej warcie. Wiesz, jak Amerykanki za coś się zabiorą, to robią to porządnie. – Przyłożyła go do skóry i cholernie mocno zaszczypało. – Założę ci teraz szwy, bo przeciąłeś się mega mocno, nie wierć się.
  - Czekaj! – Jej ręka zawisła nad moim czołem. – Daj mi chwilę! Muszę nastawić się na to psychicznie.
  - Posłuchaj. Jak teraz będziesz grzecznym pacjentem, to później ja będę niegrzeczną pielęgniarką.
  To mnie przekonało. Zacisnąłem mocno zęby i dałem się uratować. Całe szczęście, że technologia poszła tak szybko do przodu i nie trzeba było szyć, bo tego bym nie zniósł. Po kilku minutach za mojej głowie pojawił się zgrabny szlaczek, a rana mniej bolała.
  - Dziękuję, mój bohaterze. – Powoli wstałem z krzesła. Objąłem wzrokiem cały pokój, a mój wzrok zatrzymał się na jednym z biurek. – Merc, co tam leży?
  - Gdzie? – Spojrzała za moim palcem. – Na biurku mojej koleżanki? Jakaś książka.
Nagle jej oczy rozszerzyły się. Szybko podbiegliśmy do blatu i zatrzymaliśmy się nad znaleziskiem.
   - Otwórz ją – poleciła mi, a ja posłusznie wykonałem jej polecenie. Powoli podniosłem okładkę i naszym oczom ukazało się zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa powykrzywianego na wszystkie możliwe strony.
   - To ono! – Uniosła prześwietlenie w triumfalnym geście. – Dziwne, mówiła, że odniosła na miejsce... Dobra, nieważne. Jest dwadzieścia minut po czasie, ale może jeszcze zdążę. Nie ruszaj się stąd.
   Wybiegła z pomieszczenia i zostawiła mnie samego. Czy Mercedes będzie wolała, żeby ją zawieść do siebie do mieszkania, czy może do mnie? Nie była tak otwarta jak jej starsza siostra i na razie wolała mieszkać sama. Wiedziałem, że w przeszłości miała problemy ze swoim wujkiem i nigdy na nią nie naciskałem, że chcę czegoś więcej. Owszem, gdy ona wychodziła z inicjatywą nie odmawiałem, jak normalny facet. Sam nie byłem do końca doświadczony w tych sprawach, dziewczyny za mną nie przepadały, nie tak jak za Louisem, który w liceum był istnym kasanową.
  Gdy jego twarz pojawiła się w mojej obolałej głowie, automatycznie pojawiło się w niej też wspomnienie Polly. Była moją najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałem i już jej nie było. Ponad rok temu postanowiła odebrać sobie życie i zostawiła swojego chłopaka pogrążonego w żałobie i nam złamane serca. Ale skoro taka była jej wola nie pozostało mi nic innego jak się z nią pogodzić, chociaż było to piekielnie trudne i w tym przypadku czas nie goił ran. Bo jak zapomnieć o kimś tak wyjątkowym?
  - Lee – powiedziała kiedyś do mnie, gdy pomimo, że cały dzień się śmiałem i opowiadałem dowcipy, ona zorientowała się, że coś było nie tak. Tylko Polly to potrafiła. – Widzę, że coś cię trapi. Chodzi o Lucy?
  - Żadna nigdy mnie nie zechce – odpowiedziałem smutno. – Skończę jako samotny, pulchny człowiek, którego jedynym celem w życiu jest nauczenie się gotować makaron tak jak moja babcia.
  - Ej, nie mów tak. – Obdarzyła mnie karcącym spojrzeniem swoich ciemnych oczu. – Jesteś piękny, a ludzie na około nie potrafią tego dostrzec. Ale wiesz co? Kiedyś zjawi się taka osoba, która dostrzeże twój wspaniały charakter. Wspomnisz moje słowa i jeszcze będę uczyć cię tańczyć na twój pierwszy taniec na weselu.
  - Kotku. – Mercedes stanęła w drzwiach i wyrwała mnie z przemysleń. – Jedźmy dzisiaj do ciebie.
  Oj tak, miała rację, cholerną rację.













































W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz