Słońce świeciło tak mocno, że aż musiałem mrużyć oczy spod swoich Ray banów, żeby dokładnie widzieć twarz Reese. Jeżeli tak miały ochraniać okulary za tyle kasy, to wolałbym kupić sobie podróbki z chińczyka.
- Poczekaj, powoli. – Dziewczyna odgarnęła loki opadające na twarz i założyła je za uszy. Wyglądała jak księżniczka z Disneya. – Gdzie jedziesz?
- Do Domu Spokoju. Wszystko już załatwione. – Jeżeli miało się pieniądze, wszystko było możliwe. Wciskanie ściemy, że niby tylko wybrańcu mogli do niego dołączyć było tak przereklamowane jak Arab nie terrorysta (czarny humor, wybaczcie). – Dzisiaj jest mój ostatni dzień na wolności.
- Musisz to zrobić? – Skinąłem głową zanim zdążyła coś dodać. – A mogę chociaż wiedzieć dlaczego?
Nie chciałem jej w to wszystko mieszać, ale z drugiej strony już raz nie mówiłem nic jednej osobie i skończyło się to tragicznie. Jak się powiedziało A, trzeba było powiedzieć B. Lee i Amir nic nie wspominali o tym, żeby nie informować Reese. Owszem mówili: to co zostało powiedziane w tym pokoju, zostaje w tym pokoju, ale naprawdę spodziewali się po mnie, że dotrzymam tajemnicy?
- Opowiem ci o wszystkim jak pójdziesz ze mną na lody – zaproponowałem z nutą lekkiego szantażu. Jako prawnik wiedziałem, że to było karalne.
- Lody rozwiązują ci język? – zaśmiała się rozbawiona swoim dwuznacznym żartem
- Ha ha, bardzo śmieszne. – Mimowolnie sam wyszczerzyłem się w uśmiechu. – Chcesz iść ze mną czy nie?
- No chcę, chcę. Ale żądam szczegółowych informacji, jasne? – postawiła warunek. – I ja wybieram lodziarnie.
- Tak jest, psze pani.
Do tej pory myślałem, że byłem zdecydowanym człowiekiem. Od dziecka chciałem być tak bogatym jak ojciec i zostałem prawnikiem, wybrałem najlepsze studia, które pomogły mi to osiągnąć. Wiedziałem jak dobierać przyjaciół, żeby wyjść na tym najlepiej. Wybierałem sprawy, które były wygrane i zapewniały mi osiągnięcie sukcesów w karierze.
Więc dlaczego, do cholery, nie mogłem się zdecydować na smak zwykłego loda?!
- Ja chyba wezmę dyniową rozkosz i marcepanową księżniczkę. – Jej fiołkowe oczy latały od smaku do smaku. – A ty? Zdecydowałeś się już?
- Czekaj. – Kawowe pole, słodka morela, goździkowe pomarańcze, wybuch namiętności... Jak ja mogłem nigdy tutaj nie przyjść? Przecież oni mieli tutaj wszystkie smaki świata! – Może...może... Nie, te są takie zwykłe... A te? No nie wiem...
- A niby kobiety mają problem z podejmowaniem decyzji. – Pokręciła głową z niedowierzania. – Musisz zdać się na mnie. Idę kupić.
- Poczekaj, masz moją kartę. – Wcisnąłem jej do ręki plastikowy prostokąt. – Nie patrz tak na mnie, przecież nie będziesz płacić za moje lody.
- Ale mi głupio – jęknęła, ale przyjęła pieniądze. – Dobrze, poczekaj na mnie przed wyjściem.
Wyszedłem na zewnątrz odrobinę zmieszany. Co się ze mną działo? Dlaczego nie oponowałem i sam nie poszedłem zapłacić za lody i dokonać męskiej decyzji co do gałek? Zawsze potrafiłem postawić na swoim, ale tym razem nie miałem żadnego argumentu.
- Zamknij oczy. – Blondynka schowała rożki za plecy i uśmiechnęła się zachęcająco. Znowu posłusznie wykonałem polecenie. – Poliż.
Coś pomiędzy cytryną, trawą a herbatą przejechało po moich kubkach smakowych doprowadzając je do eksplozji. Skąd wiedziała, że uwielbiałem sorbety? Drugi smak był zupełnie inny; słodki i kremowy. W dodatku ciągnący się karmel pociągnął się aż tak bardzo, że pobrudził mi brodę.
- Czekaj, nie otwieraj oczu. – Poczułem jak miękka chusteczka wyciera mi ubrudzone miejsce. Dziwny dreszcz podekscytowania przeszył mnie od małego paca u lewej nogi po prawe ramię. – Jakie to smaki?
- Ten pierwszy jest na sto procent jakimś sorbetem. Może trawa cytrynowa? – Czułem się jak w smakowym teleturnieju.
- Pudło. Ale fakt, ma coś wspólnego z cytryną – przyznała i dała mi jeszcze raz do spróbowania. – Co jeszcze czujesz, Louis?
Jak dawno nie słyszałem swojego imienia wypowiadanego w ten sposób. Nie z nienawiścią, niechęcią albo zwykłą obojętnością, ale z zwykłą przyjacielską czułością. Jakby niczego ode mnie nie potrzebowała i przebywanie w moim towarzystwie sprawiało jej... przyjemność?
- Fiołki – wyszeptałem. – I kokos.
- Masz chyba popsute zmysły – zaśmiała się, ale ja nie kłamałem.
- Czuję ciebie, Reese. Twoje perfumy.
Pewnie gdybym ją widział zobaczyłbym jak jej policzki pokrywają się różem.
- A ten drugi to na pewno Snickers.
- Otwórz oczy, Louis. – Powoli, bardzo powoli, jakbym budził się ze snu powróciłem do widzialnego świata. Reese trzymała w rękach dwa rożki; jej już się prawie roztopił i ściekał po wafelku. Miała półotwartą buzię i oczy wlepione w moje. – Jeszcze nikt nigdy mając do wyboru lody nie wybrał mnie. Jestem w szoku.
- A widzisz, potrafię zaskakiwać.
- Tak, ale smaku nie masz. To Lion.
- Tak blisko. – Udałem załamanie. – Chyba muszę ci wynagrodzić tę pomyłkę moją opowieścią.
- Chyba nie masz wyboru. Przez ciebie prawie roztopił mi się lód. – Rozpoczęliśmy spacer w stronę parku.
- Zanim zacznę: po tej historii możesz patrzeć na mnie inaczej. Poznasz moją mroczną stronę. – Dlaczego byłem gotów powiedzieć jej to wszystko zaledwie po drugim spotkaniu?
- Wiem więcej o tobie niż ci się wydaje. – Spojrzałem na nią zaskoczony. – Spokojnie, Karim mi o tobie opowiadał.
Jezu, prawie zapomniałem, że ona pracowała razem z Shaheenem. Na pewno wymieniali się świeżymi ploteczkami na różne tematy i podczas jednej z takich rozmów padło kilka razy moje nazwisko z przypisanymi do niego grzechami.
- Karim nie wie wszystkiego – odpowiedziałem tajemniczo. – Dobrze wiemy gdzie się teraz znajduje i że ja mam zamiar do jego dołączyć. Nikt z nas nie będzie znajdować się w miejscu swoich marzeń i nawet nie z własnej woli. Każdy ma w tym jakiś cel. On został tam wsadzony przez swoją nemezis Lorgana, a ja muszę go przed nim bronić.
- Nie rozumiem. – Zmarszczyła ciemne brwi.
- Lorgan wysłał go do wariatkowa i teraz go kontroluje, a jedyną osobą, która jest w stanie go obronić jestem ja dlatego muszę się tam udać. Tylko, że jestem na tyle sprytny i inteligentny, by czerpać korzyści z najlepszej terapii w stanie, w dodatku bezpłatnej. – Przekroczyliśmy bramę parku i wkroczyliśmy w zielony krajobraz. – Teraz będzie dziwnie.
- A teraz nie było? Boże, Louis, jesteś takim lojalnym przyjacielem dla Karima. Zazdroszczę!
- Lojalny? Tak to postrzegasz?
- Myślę, że tak właśnie postępuje lojalny przyjaciel.
O nie, nie, nie. Nie byliśmy przyjaciółmi. To byłoby dziwne...
Ale z chwilą, gdy tak pomyślałem zalała mnie fala pozytywnych wspomnień związanych z Karimem.
Jak pewnego dnia nauczycielka z chemii przydzieliła nas razem do wspólnego projektu i nie mieliśmy bladego pojęcia o co chodziło, więc zrobiliśmy pracę zupełnie nie na temat. No błagam, przecież bagietki jako pieczywo było o wiele ciekawszym tematem niż urządzenie do mieszania jakiś substancji i ich pochodzenie.
- Jesteśmy idiotami – stwierdził Shaheen, gdy piękna jedynka pojawiła się w dzienniku.
- Tym razem muszę się z tobą zgodzić – przyznałem i kiedy spojrzeliśmy na siebie wybuchnęliśmy śmiechem. Gdyby lekcji nie przerwał dzwonek, dostalibyśmy jeszcze uwagę za niestosowne zachowanie na lekcji.
Następnym razem uratował mnie z kłopotliwej sytuacji, gdy wdałem się w bójkę z jednym kolesiem i nieźle oberwałem, a mój ojciec zakazał mi ,,głupich potyczek” grożąc szlabanem do końca roku. Karim zaproponował, że mnie opatrzy i przenocuje, żeby rany zdążyły się trochę zagoić. W dodatku pożyczył mi rower, by upozorować upadek, który miał być przyczyną siniaków.
Mieliśmy jeszcze kilka takich akcji wartych zapamiętania i każda nas do siebie coraz bardziej zbliżała. Czuliśmy do siebie niechęć tylko ze względu na Polly, bo zawsze rywalizowaliśmy o jej względy. Ale teraz, gdy jej już nie było, o co mieliśmy walczyć?
- Tak, chyba właśnie teraz nimi jesteśmy. Lokalnymi przyjaciółmi – przyznałem powracając ze świata wspomnień. – W każdym razie mam zamiar wykorzystać ten czas i wyleczyć się ze swoich problemów.
- To jakie są te twoje problemy, że aż wymagają terapii?
- Mam być szczery?
- No, tak.
- Ale to jest okropne.
- Dobrze.
- Ale...
- Mów.
- Biorę kokainę, nie jestem od niej jakoś super uzależniony, ale nie wyobrażam sobie bez niej imprezy – wyrzuciłem z siebie na jednym wdechu i popatrzyłem na nią. Myślałem, że odskoczy przerażona, ale ona uparcie wpatrywała się w chodnik i uważnie słuchała dalej. – Panicznie boję się, że stracę swoje pieniądze i ludzie zaczną postrzegać mnie jako biedaka. Nie potrafię utrzymać prawdziwej przyjaźni i odtrącam ludzi. W dodatku ich nie szanuję. Mam niezamknięty rozdział z przeszłości i ktoś wreszcie musi mi w tym pomóc.
Przez chwilę szliśmy w ciszy jakby dziewczyna musiała dokładnie przemyśleć swoją odpowiedź albo planowała ucieczkę ode mnie. Może nie powinienem jej w to wszystko wtajemniczać na drugim spotkaniu?
- Gdybyś się bał, że stracisz wszystkie swoje pieniądze, nie dałbyś mi swojej karty kredytowej – powiedziała powoli. – Mogłam wykupić cała lodziarnię na twój koszt.
- Niby tak, ale jakbym przestał zarabiać tyle ile teraz, wpadłbym w panikę. – Kopnąłem mały kamyk leżący na naszej drodze.
- Zależy też jaką masz definicję słowa biedak. Możesz mieć mnóstwo pieniędzy, ale być wewnętrznym biedakiem.
- Ja nie myślę tak filozoficznie. Brak kasy czyni z ciebie biedaka, którym nie chcę zostać.
- I terapia ma zmienić twoje postrzeganie pieniędzy? – Schowała ręce do kieszeni zdziwiona.
- A kto inny jak nie oni?
- Ja. Pomogę ci w tym aspekcie. Dzięki mnie dostrzeżesz, że świat nie składa się tylko z zielonych papierków, ale innych, dużo bardziej wartościowych rzeczy. – Wskazała na pobliskie drzewo z uśmiechem na twarzy. – Zobacz, czy na tej lipie rosną dolary, czy piękne, zielone liście? A na tamtej ławce nie siedzi para, której miłość polega na zyskach materialnych, ale staruszkowie pałający do siebie prawdziwą miłością.
- Gadasz jak Pocahontas – zaśmiałem się, bo to było urocze. Teraz jeszcze bardziej widziałem w niej księżniczkę. – Ale mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości dotrzymasz swojego słowa. A co powiesz na resztę?
- Nie wiem jak wygląda sytuacja z twoimi znajomymi, ale z mojego punktu widzenia mogę stwierdzić, że jak ci zależy potrafisz być miły. Nie czuję się nieszanowana. – Każdej jej słowo roztapiało moje serce i podnosiło na duchu. Może ona powinna zostać moim terapeutą. – Podejrzewam też o jaki rozdział ci chodzi, ale w tym, rzeczywiście, nie mogę pomóc. Zostaje jeszcze jedna kwesta.
- Ekhem, cóż... – kaszlnąłem zmieszany. Raczej nie znajdzie dobrego wyjaśnienia dla narkotyków.
- Koka? Serio? Można się wspaniale bawić bez dodatkowych wspomagaczy. Jeżeli przetrwasz tę terapię, to ci pokażę.
A może zrezygnować z tego wszystkiego i pójść z nią na imprezę?
- Oczywiście nie zniechęcam cię do udania się do Domu Spokoju... – Jakby czytała mi w myślach, niesamowite. – Ale tylko zapewniam cię, że jak wrócisz to ci pomogę. Myślę, że te wszystkie twoje problemy wiążą się z tym, że czujesz się samotny i opuszczony.
- Nie chcę cię w to wciągać, te wszystkie moje wady – zacząłem, ale mi przerwała.
- Posłuchaj. Trafiłeś na złą osobę. Jeżeli widzę osobę w potrzebie, to jej pomagam. Możesz na mnie liczyć, Louis.
I nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, odzyskałem wiarę w ludzi, którzy mieli czyste intencje i nie chcieli przyjaźni dla zysków.
Wreszcie się dla kogoś liczyłem.
CZYTASZ
W KADRZE MROKU
Mystery / Thriller,,Człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności. To najgorsza udręka, najcięższa tortura." ~ Paulo Coelho Karim Shaheen już nie tkwi w więziennej celi. Ale to wcal...