ROZDZIAŁ XXII - AMIR SHAHEEN

13 4 0
                                    

  Czułem się jak na wakacjach. Uświadomiłem to sobie, kiedy jadłem w  kawiarni croissanty i popijałem je kawą.  Zdecydowanie za dużo pracowałem i teraz mój mózg mógł wreszcie odpocząć. Spędzałem w biurze całe dnie i wracałem zmęczony do domu, a przecież nie musiałem się tak nadwyrężać. W naszej rodzinnej firmie było zatrudnionych mnóstwo osób i mija nieobecność nic by nie zmieniła. Powinienem częściej zabierać moją narzeczoną na wycieczki.
  Otworzyłem drzwi do apartamentu Farisa i rozejrzałem się po wielkim pokoju. Chyba go nie było.
  - Łatwo ci mówić, to ja odwalam czarną robotę! – Głos mojego brata dochodził gdzieś z góry. A jednak był. – Ty sobie spokojnie siedzisz i czekasz na rezultaty.
  On chyba też potrzebował kilku dni, żeby zdać sobie sprawę z tego, że firmę zostawił w Turcji. W porównaniu do niego, ja wychodziłem z pracy bardzo wcześnie, on siedział do późnych godzin nocnych.
  - Dobrze, wiem. Wszystko idzie zgodnie z planem i zaraz ty się wszystkim zajmiesz, ale teraz... – Zszedł po schodach, ale zatrzymał się w połowie i jego twarz wykrzywiło przerażenie. – Cholera, Amir! Co ty tu robisz?! Pukaj, dzwoń albo coś w tym stylu!
  - Przepraszam, myślałem, że cię nie ma. – Nalałem sobie wody do szklanki i wsypałem lodu. Dzisiaj było wyjątkowo gorąco.
  - Muszę kończyć. Załatwię to. – Rozłączył się i podszedł do mnie ze zmieszaną miną. – Ale jestem i mnie przestraszyłeś. Załatwiałem sprawy związane z naszą firmą.
  - Kiedy wracasz? – zapytałem wprost. Jego zachowanie podczas spotkania z Karimem sprawiło, że jego obecność nie wpływała na mnie relaksująco.
  - Niedługo. Wrócimy razem.
  - Ja się nigdzie nie wybieram – zaprzeczyłem z oburzeniem. – Dopiero co odzyskałem brata i nie mam zamiaru znowu go stracić, zwłaszcza w takiej chwili.
  - Jakiej chwili? – Odwrócił się gwałtownie. – Znowu ma problemy?
  Za długi język, za długi.
  - W takiej cudownej chwili. – Myślałem, że wybrnąłem, ale on tylko cicho się zaśmiał.
  - Nigdy nie umiałeś kłamać.
  - A ty nigdy nie miałeś szacunku do starszego brata – odparowałem. – Powiedz prawdę, panie doskonały kłamco, po co tak naprawdę tu przyjechałeś?
  Stanął przy ogromnym oknie, z którego roztaczał się widok na całe miasto oraz na dachy budynków i zacisnął dłonie w pięści.
  - Chcesz prawdy? On się odnalazł, a za tym idzie jedna ważna sprawa – zrobił pauzę, by zwiększyć napięcie. – Dziedziczenie. Będziemy musieli dzielić się z nim firmą, majątkiem, apartamentami, wszystkim co tylko mamy, a na co on nie zasługuje!
  - Żartujesz sobie? Chodzi ci tylko o pieniądze? – nie mogłem uwierzyć w jego materializm.
  - Nie tylko. Znowu stanie się ulubionym pupilkiem matki, zmąci nasze spokojne życie i ukradnie nam wszystko co zdobyliśmy! – Uderzył pięścią w szybę.
  - Jeżeli tak myślisz, to chyba jest coś z tobą nie tak. Karim taki nie jest. Dla niego pieniądze nie są wszystkim.
  - A co powiedzą o nas media? Że w naszej rodzinie jest terrorysta, były więzień, dziennikarzyk i wariat w jednej osobie? – W jego ciemnych oczach błyszczały niebezpieczne iskierki. – Prawie pobił tego bezbronnego człowieka, bo mu przypominał swojego prześladowcę. Chcesz takie go pod swoim dachem? Żeby nasza rodzina straciła szacunek?
  - O czym ty mówisz?
  - Nie widziałeś na Facebooku?
  - Nie.
  - To patrz. – Podsunął mi pod nos telefon z jakimś nagraniem. Było w nim pokazane jak mój brat krzyczy na jakiegoś lekarza i oskarża go o współpracę z Lorganem Duface'm. Pierwszy raz widziałem w nim tyle nienawiści. Bez żadnego dowodu obrzucał go oskarżeniami, nie  dawał mu dojść do głosu. – Według ciebie to jest normalne, bracie?
  - Poniosły go emocje. Też byś tak zareagował gdybyś tyle przeżył co on – broniłem go, ale przed oczami wciąż miałem jego wściekły wyraz twarzy. – I nie jest wariatem.
  - Jak wolisz. Jednak ja będę ratować honor naszej rodziny i nie dam się mu omamić.
  - I niby co chcesz zrobić? Dowieść jego niepoczytalności i tym samym wykluczyć go z możliwości dziedziczenia spadku? Przecież ojciec i tak by nie pozwolił na oddanie mu majątku.
  - A pamiętasz postanowienie naszego dziadka? – Usiadł na kanapie i wyprostował nogi.
  Dziadek Mustafa był niesamowitym człowiekiem, zupełnie niepodobnym do swojego syna, czyli mojego ojca. Uwielbiał wszystkich bez względu na ich charakter, narodowość, religię czy kolor skóry. Dla niego wszyscy byli równi. Dlatego kochał nas wszystkich jednakowo i próbował przekonać do tego swojego syna.
  - To twoi synowie – mówił spokojnym głosem. – Wszyscy. Amir. Faris. I Karim.
  - Przestań – warknął. – On jest inny.
  - Dlaczego? – próbował zrozumieć. – Jest taki sam jak oni.
  - Nie! – Dobrze zapamiętałem jego krzyk – nieznoszący sprzeciwu i przyprawiający o dreszcze. – On nie może być mój! Nikt u nas w rodzinie nie był chory.
  - On nie jest chory. I jest twój. Po prostu nie potrafisz zaakceptować tego, że jest inny. Taki jak ja. Zawsze mnie nienawidziłeś i teraz przelewasz to na niego.
  Tylko ja słyszałem te słowa, a oni mnie nie widzieli, bo schowałem się za ścianą. Siedziałem w pokoju obok i nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. To był ten powód. Podobieństwo do swojego ojca.
  - Pamiętam – powiedziałem do Farisa oddalając od siebie wspomnienia. – Zagroził, że wydziedziczy naszego ojca, gdy on nie zobowiąże się do traktowania nas równo.
  - W spadku też obowiązuje ta zasada. Chyba, że ojca udowodni mu chorobę, w którą dziadek nie wierzył.
  Powiedział to z taką miną jakby był pewien, że tak się stanie.
- Żartujesz. Bo to tak brzmi.
  - Choroba to nie żart, bracie. – Lekko się uśmiechnął. – No nic, poczekamy, zobaczymy. W każdym razie za dwa dni wracam do domu. Z tobą lub bez ciebie.
  - Beze mnie – powiedziałem stanowczo. 
  - Jak chcesz. Ja i tak kupiłem ten apartament, więc możesz tu mieszkać. – Wzruszył ramionami.
  - Nie wierzę. Czy musisz kupować każdy apartament, w którym się prześpisz?
  - Łóżko było wygodne.
  Kiedy nie rozmawialiśmy o poważnych tematach czułem się jakbyśmy z powrotem byli prawdziwymi braćmi. Blisko siebie, cieszącymi się każdą chwilą spędzoną razem i nie martwiącymi się o nic.
  - Tęsknię za tobą – powiedziałem tylko. – Kiedy jesteśmy w domu nie mamy dla siebie czasu. Ciągle tylko praca, praca i praca.
  - Możemy to zmienić. Wróć ze mną i zostaw Karima. Nawet nie wiesz, ile to zmieni. – W jego głowie usłyszałem drżenie. Co to niby miało zmienić?
  - Nie mogę. On jest naszym bratem i muszę jakoś wynagrodzić mu lata rozłąki.
  - W takim razie źle wybrałeś. – Spuścił głowę zawiedziony.

~ × × × ~

  Leżałem na rzeczywiście wygodnym łóżku i rozmyślałem nad dzisiejszym dniem. Po rozmowie z Farisem musiałem udać się na spacer, by przetrawić te wszystkie informacje. Czy Karim był zdolny do tego, żeby chcieć tylko naszych pieniędzy? Wolałem tak nie myśleć i resztę dnia spędziłem w wesołym nastroju.
  Zgasiłem lampkę nocną i dałem się objąć Morfeuszowi.
  Szedłem spokojnie ulicą i nagle przede mną, jak z podziemi, wyrósł mój ojciec. Miał na sobie całe czarne ubranie, a w rękach trzymał jakiś skrawek papieru.
  - Dostałem list. – Jego długa, czarna broda drżała. – Twoja matka nie żyje. Została zamordowana.
- Co? – W głowie zaczęło mi wirować. – Kto... Kto to zrobił?
- A jak myślisz? Przez to że go tu ściągnąłeś przyczyniłeś się do jej śmierci! – krzyknął zrozpaczony. – Karim! Karim to zrobił!
  - Dlaczego? – Chciałem do niego podejść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. – To niemożliwe!
  - Niemożliwe?! Ona nie żyje, Amir! On ją zabił! Dla pieniędzy!
  Faris miał rację, powinienem go posłuchać, a nie twardo stać przy swoim. Dlaczego byłem taki uparty? Gdybym nie był taki samolubny, ona nadal by żyła.
  - Musimy się zemścić. – Położył mi dłoń na ramieniu i wręczył pistolet. – Zrób to. Teraz.
  Tak, musiałem to zrobić.
  Przeładowałem nabój całkowicie gotowy, by odebrać mu życie. Przepełniała mnie nienawiść; wypełniała każdą komórkę mojego ciała i paliła do żywego.
  On zabił naszą matkę i teraz się za to zemszczę!
  Już miałem wycelować i wystrzelić, ale obudził mnie dźwięk budzika.
  Cholera, co za koszmar! Byłem gotowy zabić brata, którego dopiero co poznałem.
  A jeżeli chciałby skrzywdzić moją rodzinę?
  Broniłbym go czy ich?
  Zamknąłem mocno oczy, by odgrodzić się od tego okropnego świata, bo moja odpowiedź mnie przeraziła.

W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz