ROZDZIAŁ III - OLIVER DUFACE

48 10 1
                                    

  Poszli sobie. Zostałem sam, ale byłem już do tego przyzwyczajony. Za to, gdy byłem jeszcze dzieckiem spędzałem dużo czasu z innymi ludźmi. Wykształceni więźniowie uczyli mnie podstaw matematyki, biologii, angielskiego i różnych szkolnych przedmiotów. Sam Lorgan dawał mi lekcje o ludzkiej psychice i po nich, nie po spotkaniach z mordercami, nie mogłem w nocy zasnąć. Ale jeden wypadek sprawił, że Logan się wściekł i odebrał mi je. Od tamtego momentu byłem traktowany jak więzień – trzymany w celi przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. W zasadzie to nawet gorzej, bo oni na godzinę mogli wyjść na dwór.
  Otrząsnąłem się ze wspomnień i udałem się na zwiedzanie mieszkania. Nie było zbyt duże ani zbyt małe. Idealne dla dwóch osób. Najpierw obszedłem salon połączony z kuchnią. Szara kanapa znajdowała się na przeciwko super płaskiego telewizora, a drewniany stół stał tuż przy wielkim oknem sięgającym od podłogi aż po sufit. Gdy przez nie wyjrzałem zakręciło mi się w głowie, strasznie wysoko! Ludzie byli zaledwie malutkimi punkcikami na tle ruchliwego miasta.
  Następny pokój był gabinetem Xsary. Nie wyglądał jak oaza typowej pani adwokat. Owszem, było tu pełno specjalistycznych książek, ale na tablicy korkowej wisiały jej zdjęcia z Karimem i ze swoją siostrą. Wow, nawet miała własną toaletkę! Chryste, ile kosmetyków... Serio, na co komu pięć rodzajów tuszu do rzęs?
  Zaraz na przeciwko jej drzwi znajdowało się wejście do pokoju Oksymorona. Na drewnianym biurku leżały porozrzucane notatki, a w metalowych pojemniczkach kolorowe zakreślacze. Już miałem wychodzić, gdy zobaczyłem co wisiało na ścianie – otwarte kajdanki, a nad nimi napis ,,zawsze wolny”. No tak, to był bardzo ważny element. Trzeba było być bardzo odważnym, by codziennie patrzeć na wspomnienie najgorszych chwil w swoim życiu.
  Ostatnim pokojem była sypialnia (łazienki nie pragnąłem zobaczyć). Wielkie łóżko wyglądało tak wygodnie, że musiałem się na nim położyć. Było niemal tak miękkie jak to w Wiedniu kilka dni temu...
  Właśnie, tęskniłem za moimi przyjaciółmi, ale to nie oni mnie tutaj sprowadzili. Po prostu w obcym kraju czułem się tak bardzo zagubiony. Ostatnim razem, gdy zwiedzałem to miasto, wyglądało zupełnie inaczej. Budynki nie były takie nowoczesne, ludzie już nie byli tacy sami. Ja już nie byłem taki sam.
  Zamknąłem oczy, a pod powiekami zobaczyłem cudowny obraz – moja mama i ja siedzieliśmy w kawiarni w Wiedniu i jedliśmy deser. Jej blond włosy opierały się na stoliku, a szare oczy śmiały się do mnie.
  - Mamo? – zapytałem i włożyłem sobie kawałek sernika do ust. – A czemu tata nas zostawił?
  - Nie chciał takiego życia, byliśmy zbyt młodzi. – Nadal się uśmiechała, nie chciała pokazać przede mną, że te wspomnienia bardzo ją raniły. – Odszedł zaraz po tym jak dowiedział się, że jestem w ciąży.
  - I od tamtego momentu opiekuje się nami wujek?
  - Tak, gdyby nie on, nie poradziłabym sobie. – Nachyliła się do mnie i ściszyła głos. – Ale wiesz co mi jeszcze pomaga?
  Zaprzeczyłem szybkim ruchem głowy.
  - Ty! – Wbiła widelec w moje ciastko i wsadziła go sobie do ust. – Mmmm, pyszne!
  - Hej! – Zaatakowałem jej jabłecznik, który wydał dziwny, metalowy odgłos.
  - Jezus! – Obudziłem się i usiadłem na łóżku. Ktoś dzwonił do drzwi. Czyżby już wrócili?
  Podszedłem do drzwi i od razu je otworzyłem nie patrząc przez judasza. To był błąd – po drugiej stronie nie stał Karim z Xsarą, ale jakiś obcy mężczyzna. Pierwszą myślą jaka przyszła mi do głowy było, że człowiek Lorgana mnie dopadł. Zaraz mnie zabije albo porwie, co było jeszcze gorsze.
  Ale facet nie wyglądał groźnie. W ręku trzymał karteczkę i teraz niepewnie na nią spojrzał.
  - Mieszka tu pan Karim Shaheen? – Miał miękki głos, a jego akcent pochodził z jakiegoś egzotycznego kraju.
  Moja wyuczona przez Lorgana natura Sherlocka Holmsa teraz dała o sobie znać. Koleś miał na sobie długie ciemne jeansy i niebieską koszulę, która idealnie współgrała z jego ciemną karnacją. Zarost i podkrążone oczy świadczyły o spędzeniu wielu godzin w samolocie. Dlaczego akurat tam? Bo miał pogiętą koszulę, a wyglądał na kogoś kto miał zawsze wszystko dopięte na ostatni guzik i nie spi w pociągu. Te jego ciemne oczy sprawiały wrażenie, że gdzieś już je widziałem.
  - To ja – powiedziałem z powagą.
  Mężczyzna zrobił zmieszaną minę i jeden gest przyciągnął moją uwagę – najpierw mocno ściągnął usta, a potem zacisnął szczękę.
  - Żartuję – zaśmiałem się, ale bacznie mu się przyglądałem. – Wyszedł. Za chwilę wróci. A kto w ogóle pyta?
  - To ja może przyjdę jutro... – Już zawracał, ale chwyciłem go za ramię.
  - Kto pyta? – powtórzyłem tonem, którym posługiwał się Lorgan, gdy chciał uzyskać odpowiedź.
  Zamknął oczy. Niemal widziałem jak trybiki w jego głowie pracowały.
  - Jestem bliską dla niego osobą – stwierdził po chwili namysłu.
  - O ile wiem Karim nie miał żadnych przyjaciół swojej rasy, jak to nazwę. Na kółko dla Arabów też nie uczęszczał. – Oparłem się o framugę drzwi, by okazać pewność siebie.
  - Może przyjaciół nie miał, ale brata tak.
  Co do...
  - O cholera – przekląłem. To był szok, znaczy się wiedziałem, że miał brata, nawet dwóch, ale nigdy bym nie przypuszczał, że kiedyś jeden z nich go odwiedzi. – Yyy... to moze pan wejść.
  - Dziękuję.
  - Kolejny... – jęknąłem. Czy ci Shaheenowie musieli ciągle dziękować i przepraszać?
  Wskazałem mu miejsce na kanapie, a sam zacząłem parzyć herbatę, jak przystało na porządną gosposię.
  - No, może opowie mi pan swoją historię? Zatęsknił pan za bratem dopiero, gdy stanął na nogach i dostał kasę z odszkodowania? Gdzie pan był, kiedy siedział w celi śmierci?
  - Nie mogłem. – Rozejrzał się po pokoju. Poczułem dziwną złość, że oglądał zdjęcia Karima i Xsary zawieszone na ścianie, jakby nie miał prawa do jego wspomnień. – Dopiero teraz uciekłem ojcu.
  W tym momencie zaistniała pomiędzy nami więź. On też był przez kogoś przetrzymywany? Też go źle traktował?
  - Znaczy się byłem wolny – rozwiał moje obawy, a chwilowa więź prysnęła tak szybko jak się pojawiła. – Ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie dam rady tak dłużej żyć. Miałem dwóch braci, nie jednego i chciałem go wreszcie poznać. Na nowo. I chyba nadszedł odpowiedni moment.
  - To już nie jest ten sam człowiek. – Położyłem przed nim herbatę i usiadłem obok. – Zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni przez rok, a nie mam pojęcia o ile przez te wszystkie lata rozłąki. Może lepiej dla pana go nie poznawać ,,na nowo”.
  - Dla mnie zawsze będzie tym samym bratem – utrzymywał. Gdzie byłeś człowieku przez te wszystkie lata? – Bardzo chcę się z nim spotkać.
  - Okej. – Uniosłem ręce do góry w pojednawczym geście. – Ja pana tylko ostrzegam.
  - Amir Shaheen.
  - Co?
  - Nie musisz mi mówić per pan, nazywam się Amir Shaheen.
  - Dziwnie to brzmi jak mówi to ktoś inny niż Karim – zaśmiałem się.
  On tylko uśmiechnął się smutno i spojrzał na zegarek. Kurde, chyba jakiś złoty Rolex. Siedzieliśmy w ciszy, którą tylko od czasu do czasu przerywał dźwięk odstawiania filiżanek na blat stołu. Zastanawiałem się czy warto mu coś powiedzieć zanim spotka się z bratem. Czy był tego wart? Czy nie chciał go wykorzystać tak jak wszyscy inni? Niemal podjąłem decyzję, że nie, gdy uświadomiłem sobie jedną rzecz – nie wszyscy ludzie byli źli, ale gdy wszystkim przestanę ufać to tacy się staną.
  - Słuchaj – zacząłem, a on podniósł na mnie wzrok. Cholera, miał takie same oczy jak Karim. Co do joty. – Czy chciałbyś coś o nim wiedzieć zanim się z nim spotkasz? Mogę ci jakoś pomóc?
- Jest tyle informacji, które chciałbym poznać – westchnął przeciągle. – Może najbardziej podstawowe. Czy ma kogoś? Żonę?
  - Żonę? – znowu się zaśmiałem i spojrzałem na zdjęcie Xsary. – Raczej człowiek, którego tyle razy zawiodły bliskie osoby nie zaufa tak szybko komuś innemu.
  - Wiem, że go zawiodłem i zaraz go za to przeproszę.
  - Słowo przepraszam wiele tu nie zmieni. – Znowu go oskarżałem i poczułem się z tym głupio. Musiałem powiedzieć coś pocieszającego. – Ale cię pamięta.
  - Tak? – Wróciła w nim nadzieja.
  - Gdy po raz nie wiem, który trafił do mnie w więzieniu... – rozpocząłem opowieść, ale mi przerwał.
  - Ty też byłeś w więzieniu?
  - Długa historia. A tak w ogóle chyba się nie przedstawiłem. Oliver, hm, Duface . – Znowu go oświeciło. – Taa, to ja, ten co spędził czternaście lat w więzieniu. Robiłem za pielęgniarza, gdy trafił do mnie Karim. Chyba tak mu się u mnie spodobało, że wpadał do mnie średnio trzy razy w tygodniu. Czasami słyszałem jak jęczał przez sen dwa imiona. Xsara i Amir.
  - O Allahu... – Schował twarz w dłonie. Zupełnie zapomniałem, że on wychowywał się w kraju muzułmańskim, a jego brat w rodzinie chrześcijańskiej. To też była warta do przekazania informacja, ale nie ja to zrobię. – Jestem takim idiotą...
  - Fakt – przyznałem szczerze. – Ale Karim nie jest i postara się ciebie zrozumieć. Daj mu czas, a może ci wybaczy.
  - Tak myślisz?
  - Wybaczał już gorszym ludziom. – Do tej pory podziwiałem go za to jak podszedł do swojego największego wroga i mu wybaczył. Pokazał wtedy, że był ponad to wszystko. – Jest dla ciebie szansa.
  Jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu. Gdyby tu zamiast mnie siedział Lee, to ten koleś dawno by się zwijał ze śmiechu. Ale ja nie miałem zamiaru go rozweselać. Życie to nie komedia.
  - Bardzo się denerwuję tym spotkaniem – wyznał drżącym głosem. – Dobrze, że jeszcze mam trochę czasu, prawda?
  I w tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Wrócili.















W KADRZE MROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz