Rzeczywistość Której Tak Nienawidzę

991 102 75
                                    

Promienie słońca jak zawsze w słoneczne dni, obudziły Kokichiego z jego lepszego świata. Jakim mógł być sen. Kokichi, jednak czuł się jakby nadal nie był do końca przytomny. Jego żołądek bolał jeszcze bardziej, chociaż Kokichi postanowił to zignorować, ponieważ rano i tak zawsze był najbardziej głody. Tym razem jednak ból był miażdżący. A jego kończyny były niczym galareta. Zaczęła ogarniać go panika, bo nie mógł się ruszyć. Taka sytuacja spotkała go już wcześniej, jednak pozwolił sobie ją przemilczeć. Teraz żałował, że nic nie zjadł. Naprawdę żałował. Kokichi, jednak starał się uspokoić, w końcu mroczki czy inne przypadłości nie mogły trwać wiecznie prawda?

Kokichi po czasie wygrzebał się z łóżka. Jednak nie było to za dobrym pomysłem sądząc po tym, że zaraz potem upadł z hukiem na ziemię z powodu zawrotów głowy i mroczków. Obraz przed oczami Kokichiego zaczął się oddalać. Plamy przed jego oczami były coraz większe i coraz bardziej czarne. Zasłaniające jego pole widzenia. Kokichi próbował jeszcze dosięgnąć telefonu, który ładował się na podłodze. Był on rozmazany, jednak chciał zadzwonić, chciał, żeby Shuichi przyszedł i mu pomógł. Żeby go przytulił i powiedział, że będzie dobrze. On nie chciał umrzeć. On chciał tylko...

W tym samym czasie Shuichi szedł już w stronę domu Kokichiego. Przyzwyczaił się do tego, w końcu, jeżeli to mogło poprawić humor Kokichiemu to, dlaczego miałby tego nie robić. Shuichi stanął przed jego domem jak zwykle. Nie nakłoniło go to do jakiś większych rozmyślań po minucie czy dwóch Kokichi zwykle otwierał drzwi i pojawiał się w zasięgu wzroku Saihary. Jednak tym razem tak nie było. Shuichi na początku postanowił to zignorować, ponieważ on również nie jest zawsze gotowy o tej samej porze z resztą nigdy nie umawiał się z Kokichim na jakieś konkretne godziny wychodzenia. Jednak po kolejnych paru minutach Shuichi zaczął intensywnie pukać, jeżeli tak można to nazwać w drzwi. Po braku odpowiedzi, ogarnęła go panika. Drzwi nie były też otwarte, więc nie mógł wejść do środka. Chciał wierzyć, że Kokichi tylko nie usłyszał pukania. Jednak nie myślał tak. Okno obok było otwarte. Zwykle było Kokichi zamykał je dopiero przed wyjściem z domu. Shuichi to wykorzystał. I wszedł do domu przez okno. W środku było cicho. Co jeszcze bardziej zmartwiło Saihare. Pierwsze co zrobił było oczywiście sprawdzenie pokoju Kokichiego. Następna byłaby łazienka. Jednak Shuichi nie musiał już się do niej udać.

Kokichi leżał na podłodze. Z glową przechyloną w ten sposób, by nie można było zobaczyć jego twarzy. Był to widok straszy. Shuichi bał się go ze wszystkich rzeczy najbardzej. Kokichi. Jego biedny mały Kokichi. Leży teraz na podłodze bez znaku życia. Saihara uklęknął sprawdzając czy Kokichi wogóle oddycha. Nie widział co by sobie zrobił, gdyby Kokichi umarł jeszcze przed nim samym.

Oddychał. Shuichi nie mógł jednak odetchnąć z ulgą. Kokichi nie chciał się obudzić. Jadnak żył to było najważniejsze. Shuichi nie miał innego wyjścia. Zadzwonił po karetkę.

Po niedługim czasie karetka przyjechała, a ratownicy zabrali Kokichiego do szpitala. Shuichi nie chciał, by Kokichi się tam znalazł. Widział, że to była ostatnia rzecz jakiej Kokichi chciał. Bolesne było patrzeć na niego w tym stanie. Bez życia. Był strasznie blady. Jego ręka nie była już niczym więcej jak kośćmi i skórą. Saihara zawiódł Kokichiego. Przynajmniej tak myślał. Mógł być lepszy, mógł dbać o Kokichiego lepiej niż to robił. Mógł... Zrobić więcej. Kochał Kokichiego, jednak sama miłość go nie uratuje. Nie ważne jak Saihara by chciał, żeby tak było. Nie było i nigdy nie będzie. Shuichi siedział w poczekalni szpitala kompletnie załamany. Pozwolił do tego doprowadzić. Jak mógł!? Shuichi obwiniał się za to co stało się Kokichiemu. Mógł umrzeć. Chciaż tak bardzo tego nie chciał. Shuichi wrócił myślami do rozmowy, kiedy Kokichi powiedział mu, że nie chciał umrzeć. Wrócił do ich wszystkich spotkań do wszystkich chwil, które były dla niego ważne.

Jednak Kokichi żył. Shuichi zachowywał się, jakby Kokichi właśnie umarł i miał nigdy nie wrócić. Nigdy już nie zobaczyć jego uśmiechu. Jakby nigdy nie mógł już go zobaczyć. Lecz mógł. Kokichi żył. Chciaż jego stan trudno porównać do najlepszego to żył. Wciąż oddychał. Mogli wrócić jeszcze do wszystkich spotkań. Nic się nie kończyło. Wszystko trwało tak jak zawsze. Życie toczyło się dalej. Jednak Saihara nadal płakał przed salą w której, jak mu powiedziano był Kokichi. On tam był. To dawało Shuichiemu nadzieję. Na to, że jeszcze uda się wszystko odkręcić. Kokichi może żyć dalej. Nie jest skazany na śmierć. Shuichiego bolał widok Kokichiego w takim stanie. Starsznie bolał. Rozrywał go od środka. Chciaż wcześniej nie okazywał żadnych emocji. Był w takim szoku. Chciaż tego bał się przez ten cały czas. Kokichiego leżącego na ziemi bez oznak życia. Jednak nie była to do końca prawda. To co zobaczył nie było tym czego najbardziej się bał. Kokichi nie umarł tylko żył. Chciaż powtarzanie sobie tego cały czas mogło wydawać się trochę dziwne. To pomagało. Pomagało w to uwierzyć. Uwierzyć, że Kokichi będzie mógł śmiać się z nim jeszcze wiele razy.

Jak Powstają Listy? OumaSai/Saiouma [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz