Dzień chylił się ku końcowi. Na jej oczach słońce zachodziło za horyzont, pozostawiając po sobie niebo w pomarańczowym odcieniu i krwiste chmury, które pocięły sklepienie na nierówne pasy o gładkich brzegach. Kochała ten kawałek tarasu. To z niego roztaczał się widok na całą stolicę. Spadziste dachy odbijały ostatnie promienie słońca, a znajdująca się w oddali zatoka pozwalała mu się w sobie zatapiać. Stawała tu każdego dnia o różnych porach. Zawsze dostosowywała się do godziny, w której ta płonąca kula oddawała miejsce na niebie księżycowi. Nie wiedziała, dlaczego zachód słońca - zjawisko zdarzające się przecież codziennie robiło na niej takie wrażenie. Może miała nadzieję, że tym razem słońce nie padnie na kolana, nie pogrzebie się w jej pamięci i z podniesionym czołem stanie z nią twarzą w twarz dłużej niż zwykle? To było jednak niemożliwe. Wszystko ma swój początek i koniec, i ona dobrze o tym wiedziała. Każdego roku była coraz bliżej swojego widnokręgu - ustąpienia miejsca księżycowi; zachodu, który już nigdy nie zmieni się w wschód.
- O czym myślisz? - usłyszała obok siebie cichy głos.
Spojrzała kątem oka na właściciela tej naturalnie zimnej tonacji, choć od razu zorientowała się, kto przystanął przy jej boku. Kąciki jej zaróżowionych ust delikatnie się uniosły, formując linię warg w uspokajający uśmiech. Znał go. Zawsze kreowała go na twarzy, gdy chciał spytać, czy wszystko w porządku. Był odpowiedzią na pytanie, którego nawet nie zdążyła usłyszeć. Dziś jednak jej zaduma była inna niż zwykle. Widział to w jej oczach i ujrzanej przed chwilą poważnej minie. Położył prawicę na jej lewej dłoni, która spoczywała na barierce balkonu. Ich palce splotły się, a bijące od nich ciepło skumulowało w jedno.
- Tyle rzeczy się wydarzyło, zmieniło i odeszło w zapomnienie - westchnęła, wydychając ciężkość, która bez uprzedzenia owładnęła jej wypełnione wspominkami serce - bezdenną studnię duszy, w której nawet echo nie chciało się nieść; kronikę z ostatnią pustą stroną; scenę dźwigających skłonionych aktorów. - Czasami myślę, że zbyt wiele - dodała głosem przesiąkniętym nostalgią.
Przed jej oczami pojawiły się wspomnienia. Jedne mniej, drugie bardziej zniekształcone przez czas. Niektórych była uczestniczką - grała w nich główną rolę główną rolę bądź drobny epizod. Żałowała, że życie nie przysłało jej najpierw scenariusza. Naniosłaby na niego wiele poprawek, zanim wzięłaby w tym udział. Niestety. Budda puścił ją na żywioł - bez prób, przygotowanych kwestii, rad doświadczonych. To wszystko zrobiła. Było za nią. Teraz został tylko pokłon i zasunięcie kurtyny.
Od koronacji królowej Goryeo minęły prawie 22 lata. To wspomnienie nie zajmuje w jej sercu tak ważnego miejsca, jak na kartach historii, ale mimo wszystko wypadało o nim wspomnieć. Tyle lat upłynęło od tamtego przesadnie radosnego dla ludności dnia, a ona nadal pamiętała delikatność materiału sukni, ciężkość korony, trzęsienie się lektyki... Nie potrafiła nawet zdeformować tego wspomnienia, zapomnieć o jakimś niuansie. Jej umysł w tamtym dniu zabawił się w lubiącego najmniejsze szczegóły skrybę, który za nic nie chciał swojego dzieła wyrzucić. Zostawił to w jej głowie, pozwalając zajrzeć do swojej pracy w każdym momencie.
W następnym roku urodził się ich pierworodny syn. Wspomnienie histerii Jombaka, który jako pierwszy zauważył wodę pod jej nogami, do dziś napawa ją śmiechem. Medycy ustalili termin porodu na koniec czerwca, ale to szamanka miała rację - urodziła na początku lipca, a dokładnie dziewiątego dnia tego miesiąca. Najwidoczniej chłopcu nie spieszyło się na świat i ta cecha - spóźnialstwo - została mu do dziś, choć ponad miesiąc temu skończył 21 lat.
Cały poród trwał dziesięć godzin. Straciła wiele krwi, a jej gardło już po kilku godzinach przestało odzwierciedlać odczuwany ból głośnymi krzykami. Nie miała sił. Akcja porodowa zatrzymała się po 6 godzinach i myślano, że się nie pozbiera. Akuszerki rozważały cięcie, które najprawdopodobniej pozbawiłoby ją życia, ale Wang Yoo nie chciał o tym słyszeć. Ze łzami w oczach siedział przy niej, mimo że mężczyznom było to zakazane. Najwidoczniej to nie był dzień, w którym miała umrzeć - przebudziła się, cztery godziny później powijając chłopca.
CZYTASZ
Pani Ki - Moja historia
Fanfiction(...) Złota brama zamknęła się, gdy lektyka, w której ją usadowili, wjechała na królewski plac. Na próżno można było szukać gdziekolwiek śniegu. Nigdzie nie było nawet śnieżynki. Może to był znak? Symbol, że zima w jej życiu się skończyła, a teraz c...