6.

539 29 3
                                    

Słyszałam czyjeś kroki, które zbliżały się do piwnicy. Nie mogłam się ruszyć. Siedziałam przy ścianie płacząc i trzęsąc się z emocji.
- Caroline?- usłyszałam, po czym podniosłam wzrok. W progu stał Scott, a za nim Deaton, szeryf oraz Stiles. Dwaj pierwsi patrzyli to na mnie, to na leżącą obok Tracy.
- To nie ja.- wyszeptałam drżącym głosem, na co mój chłopak złapał mnie za ręce i pomógł mi wstać.- To naprawdę nie ja...
- Wiem.- odpowiedział przyciągając mnie do siebie. Deaton kucnął obok ciała.
- Co się stało?
- Pojawiły się dwie zamaskowane osoby...chyba dwie...- mówiłam nie mogąc trzeźwo myśleć.- Byli silni.
- Spokojnie.- uspokoił mnie Scott.
- Mieli broń. To nie ja.
- Nie zmienia się. Trzeba ją zabrać.- stwierdził Deaton oglądając jej pazury.
- To miejsce zbrodni.- odezwał się szeryf.
- Urządzi pan konferencje na temat istot nadprzyrodzonych w Beacon Hills?
- Tato, on ma rację.- stwierdził Stiles, po czym do pokoju wbiegła Malia, która również w pierwszej kolejności spojrzała na mnie, a potem na Tracy.
- Spróbujemy jej pomóc.- przekonywał mężczyznę Scott, który dalej trzymał mnie w objęciach.
- Trzeba wyznaczyć pewne granice.- powiedział szeryf.
- Tato, przekroczyłeś ją wiele razy.
- Niech mi pan pozwoli jej pomóc.- odezwał się znów Deaton.- Wiem, co robię.
- Byle szybko.- zdecydował szeryf, po czym Scott mnie puścił i podszedł do ciała Tracy, aby wraz z doktorem je zabrać. Nagle poczułam jak Malia łapie mnie za ramię.
- W porządku?- spytała zdziwiona.- Trzęsiesz się.
- Ja...- urwałam przypominając sobie o Lydii.- Co z Lydia?
- Przyjechała karetka. Zajmą się nią.- uspokoił mnie szeryf, na co ja lekko przytaknęłam. Spojrzałam w kierunku, w którym zniknął Scott oraz doktor Deaton.
- Musimy tam pojechać.- powiedziałam szybko dalej targana emocjami.
- Okej, weźmiemy mojego jeepa.- rzucił Stiles, po czym w trójkę pojechaliśmy do szpitala. Staliśmy chwilę na korytarzu, podczas gdy Lydie przewożono na operację. Wraz z nami czekała też Kira oraz Theo. Po chwili oczekiwań obok nas pojawił się Scott oraz Liam, którzy wyglądali na zdenerwowanych.
- Będzie dobrze.- zapewniła nas pani McCall.- Możliwe, że opaska uciskowa uratowała jej życie.- stwierdziła patrząc na Theo, a ja zamilkłam. Czyżby nowy, podejrzany moim zdaniem chłopak uratował moją przyjaciółkę? Dlaczego? Nagle mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem Theo. Nie mogłam nic z niego wyczytać, ale na pewno nie to miłe spojrzenie.- To potrwa. Czy powinnam wiedzieć o jakiś nadprzyrodzonych szczegółach nim zacznie się operacja?- spytała Melissa.
- Została zraniona ogonem Tracy.- wyjaśniła jej Kira, na co kobieta przytaknęła i ruszyła na operację żegnając się z nami gestem głowy.
- Co z Tracy?- spytał  Stiles.
- Zabraliśmy ją do kliniki. Może Deaton jakoś jej pomoże.- wyjaśnił Scott, a ja nie wytrzymałam i w końcu się odezwałam.
- Tracy nie żyje, a my mamy inne problemy. Te postacie w maskach ją zabiły. Są niebezpieczne.- powiedziałam, jednak każdy patrzył na mnie jakby nie wierzył w moje słowa.- Co jest? Przecież ja jej tego nie zrobiłam.
- Wiemy, po prostu...
- Mi nie wierzycie.- dokończyłam za Stilesa.
- Nikt inny ich nie widział.
- Ale ja tak. Przecież bym was nie okłamała. Może to oni jakoś mieszają w genach wilkołaków?- spytałam, ale po chwili ciszy zdałam sobie sprawę, że jestem zmęczona, a moje słowa i tak nie trafiały do przyjaciół.
- Wróćmy do domów. Operacja może trwać kilka godzin, a mama poinformuje mnie tuż po jej zakończeniu.- zmienił temat Scott. Wszyscy przytaknęli, po czym się rozeszli, a ja wraz ze Scottem wróciliśmy do domu. Od razu ufałam się do łazienki, by wziąć kąpiel i przemyśleć to, co się stało. Napuściłam wody do wanny, po czym dodałam do niej olejki i sole, które miały mnie odprężyć. Zdjęłam ubrania, aby wylądować w przygotowanej przeze mnie wannie. Moje zmysły wariowały przez zapach fiołków, co odkryłam kilka tygodni wcześniej. Ten zapach działał na mnie, jak kocimiętka na koty. Byłam odprężona, a przy tym gotowa do walki. Oparłam głowę o krawędź wanny wracając myślami do Tracy i tych dziwnych zamaskowanych postaci. Terminacja. Jak to możliwe, że jeden nienarodzony facet mógł mnie unieruchomić?
Nagle z rozmyśleń wybiło mnie pukanie do drzwi.
- Mogę wejść?- spytał Scott, na co ja zamknęłam oczy i mruknęłam coś obojętnie. Wtedy drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł mój chłopak.- Wszystko...gra?
- Scott, nic mi nie jest.- zapewniłam zirytowana, po czym Scott kucnął, opierając ręce o brzeg wanny.
- Nie wyglądałaś, jakby nic ci nie było. Wtedy w piwnicy. Byłaś roztrzęsiona.
- Nie prawda. Byłam...zaskoczona.- wyjaśniłam wdychając zapachowy olejek.
- Caroli, przecież wiem co widziałem. Ostatni raz byłaś w takim stanie, gdy...
- Gdy zabiłam faceta bez ust.- dokończyłam, przy czym nawet głos mi nie zadrżał. Usłyszałam ciche westchnienie, na co otworzyłam oczy, by spojrzeć na chłopaka.- Nic. Mi. Nie. Jest.
- Dlaczego nie umiesz się otworzyć? Boisz się przyznać do tego, że się boisz? Nawet przy mnie?
- Że się boje? Niby czego?
- Znów kogoś zabić.- wyjaśnił, na co ja wzięłam głęboki wdech, który również był całkowicie opanowany. Nagle poczułam, jak ręka Scotta dotyka moich mokrych włosów.- Nie jesteś Peterem.
- Scott, mówię ci, że to po mnie spłynęło. Byłam zszokowana, może nawet przerażona tym, co zobaczyłam, ale teraz już jest okej. Naprawdę.
- Serce ci przyśpieszyło.- powiedział spokojnie, na co ja ścisnęłam mocniej zęby i uderzyłam ręką w taflę wody.
- Będziesz mnie przesłuchiwał? Teraz?- spytałam wrogo.
- Czemu nie?
- Bo jestem naga.
- Tym bardziej powinienem cię przesłuchać.- stwierdził zerkając na moje ciało schowane pod wodą.
- Scott!- zaśmiałam się mimo próby zachowania powagi.- Przestań!- pisnęłam śmiejąc się głośno, na co i Scott zaczął się śmiać. Gdy w końcu się uspokoiliśmy, ten spojrzał na mnie łagodnie.
- Wierze ci. Widziałaś tych ludzi. Nie skrzywdziłaś Tracy.
- Ale mogłam. Wręcz chciałam.- wyjaśniłam bawiąc się pianą.- Czułam, że mogę ją docisnąć kolanem. Wręcz widziałam, jak ta się dusi. Chciałam ją mocniej przydusić.
- Nie zrobiłaś tego. To się liczy.
- Ale miałam w głowie jakby ciemną mgłę, która omotała mój umysł. Znowu.
- Tamto było przypadkiem. Obroną. Siebie i bliskich.
- A to? Powtórką?
- Nie. Nawet jeśli byś ją zabiła, to też byłaby samoobrona.
- Czy ktoś kto ma pazury i kły może się tylko bronić? A może satysfakcjonuje mnie to, że mam przewagę?- spytałam, na co ten zamilkł.- Może chce czasem poczuć krew na dłoniach? Poczuć jej zapach w nozdrzach?
- Nie jesteś taka i nie próbuj wmówić mi, że tak jest. Nie skrzywdziła byś nikogo.
- Mylisz czasy, Scott. Cały czas mylisz mnie sprzed wyjazdu, z tą Caroline, która tu wróciła.
- To ciągle ta sama osoba. Tylko ta druga założyła grubą maskę, której ja nie umiem przebić.
- Może już na zawsze będzie ją nosić. To coś zmienia?
- Nie.- odpowiedział bez zawahania, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Nachyliłam się i pocałowałam chłopaka lekko w policzek. Ten dotknął mojej ręki, jeżdżąc po niej dłonią, co bardzo mi się spodobało.- Widzimy się zaraz na dole? Zrobię coś do jedzenia.- wyszeptał głosem, który sprawiał, że zrobiłabym dla niego wszystko. Kocham ten łagodny, a zarazem zdecydowany i pewny siebie głos. A ten należał tylko do Scotta.
- Zaraz zejdę.- odpowiedziałam, po czym cmoknęłam go w usta. Scott wyszedł, a ja spłukałam z siebie pianę, urwałam się w luźne ubrania i zeszłam za chłopakiem. Niestety to nie był koniec atrakcji, bo na dole zastałam również Deatona.- Co jest?
- Chce wam coś pokazać.- stwierdził wyciągając szpony ze słoika, na co ja podeszłam bliżej.- To należy do wilkołaka ze szponami orła, który chciał zabrać moc Scotta. Mógł być zmiennokształtnym, którego w mitologii wschodniej nazywa się Gerudą.- wyjaśnił, po czym wyjął inne pazury.
- Te są Tracy?- spytałam, a ten przytaknął.
- Wyglądają jak wasze. Jak wilkołaków. Ale są nasączone jadem kanimy. To przerażająca wizja, ale jeszcze bardziej przerażający jest sposób, w jakim Tracy przeszła przez barierę. Żadna nadprzyrodzona istota nie może tego zrobić.
- Więc jak to możliwe?- odezwał się Scott.
- Myślę, że była hybryda wilkołaka i kanimy.
- Jak to możliwe? Nigdy o czymś takim nie słyszałam.- stwierdziłam.
- Bo Tracy nie urodziła się taką i nie została ugryziona. Ktoś ją stworzył.- na te słowa przeszedł mnie dreszcz.- Ktoś nagina zasady i zaciera linie między tym co naukowe, a tym co nadnaturalne.
- Liam odkrył w lesie dziury. Jakby ktoś zakopywał tam ludzi, a ci wychodzili z nich sami.- powiedział Scott.
- To może być część procesu inkubacji. Powinniście robić to co zawsze. Dbać o swoich.
- A kto dba o takich jak Tracy?
- Tu nie znajdę odpowiedzi.
- Wyjeżdżasz?- spytałam zdziwiona.
- Na kilka dni.
- To znaczy, że mamy się bać?
- Żyje w tym świecie już wiele lat. Ale jestem człowiekiem nauki i wciąż się uczę. Kiedy dzieje się coś, co wstrząsa tym wszystkim, w co wierzysz, to wstrząsa też tobą do rdzenia.- stwierdził, na co ja spojrzałam zaniepokojona na Scotta.- Zasady się zmieniły.


Już późno, bo prawie 2 w nocy, ale dodaje ♥️♥️♥️ Dobranoc

Be with you to live | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz