43.

478 26 15
                                    

Poszukiwania w lesie nic nie dały, aż do wieczora, gdy idąc za śladami łowców i krwią Bretta doszliśmy do kamieni ułożonych w idealny sposób, by te się nie przewróciły. Lori wiedziała, że to przekaz od Bretta, więc zgodnie z jej podejrzeniami ja, Scott i Liam zeszliśmy do kanałów.
- Jest otruty.- stwierdziła dziewczyna.- Może umierać.
- Powinniśmy spróbować zawyć.- rzucił Liam.
- Nie. Jeśli to zrobimy, to zdradzimy jego kryjówkę i naszą przy okazji też. Brett może wciąż uciekać przez łowcami.- wyjaśniłam, co jednak ich nie przekonało.
- Mamy czas.- uspokoił ich Scott.
- Nie, nie mamy. On umiera.- uparł się Liam.
- Musi się dowiedzieć, że go szukamy, że nie jest sam.- wyjaśniła Lori, na co Scott przytaknął dając znak Liamowi. Ten zawył, a echo rozniosło ryk przez całe podziemia. Ruszyliśmy dalej, wgłąb korytarzu nasłuchując jakiejkolwiek oznaki życia. Lori szła przodem, aż nagle Scott coś zauważył i pchnął ją do przodu, a w jego brzuch wystrzeliła strzała.
- Scott!- krzyknęłam podbiegając do niego.
- To pułapka łowców.- zauważył Liam, gdy ja i Lori posadziłyśmy Scotta na podłodze.- Wiedzieli, że przyjdziemy za Brettem.
- Muszę to wyjąć.- powiedziałam patrząc w oczy chłopaka.
- Zrób to.- rzucił, więc ja delikatnie złapałam za strzałę i wyciągnęłam ją prędko z brzucha Scotta. Oczywiście ten krzyknął, gdy ją wyjmowałam, jednak po chwili odetchnął z ulgą.
- Strasznie krwawisz.- stwierdziłam widząc, jak z rany wypływa krew. Zaczęłam więc ją uciskać, licząc, że ten szybko się wyleczy.
- Musimy iść dalej.- odezwała się zdesperowana Lori.
- Mamy przewagę nad łowcami.- zauważył Liam.
- Są mądrzejsi.- stwierdził Scott.- To nie mogą być amatorzy. Przynajmniej nie wszyscy.
- I tak damy radę.
- Nie walczyłeś jeszcze z prawdziwymi łowcami.- zauważył alfa.- Nie macie szans.
- Brett tym bardziej.- rzuciła dziewczyna, po czym ruszyła przed siebie, a Liam spojrzał na mnie niepewnie.
- Idź za nią. Znajdźcie go.- powiedziałam, więc ten pobiegł za Lori, a ja wróciłam do uciskania rany chłopaka.
- Idź z nimi.- wyszeptał Scott.- Nie dadzą sobie sami rady.
- Dadzą. Ty musisz się wyleczyć.- stwierdziłam, po czym spojrzałam na drucik, którego ruch wystrzelił strzałę.- Jak mogliśmy nie zauważyć pułapki. Jest spora.
- I znajoma.
- Gerard?- spytałam, a ten pokręcił głową.
- To nie w jego stylu. Nie jest śmiertelna.
- Może nie miała nas zabić, a...spowolnić.
- Albo rozdzielić.- dodał, a ja przygryzłam nerwowo wargę.
- Jeśli to prawda to Liam i Lori...
- Idą prosto w ich pułapkę.- dokończył, po czym przy mojej pomocy wstał z ziemi i ruszyliśmy korytarzem za tą dwójką. Po kilku metrach Scott opadł na kolana bezwładnie, na co ja uklęknęłam przed nim.
- Scott? Musisz się uzdrowić.- powiedziałam, po czym złapałam jego rękę, by zabrać jego ból, jednak owego nie miał.- Scott, ty...- urwałam patrząc mu w oczy. Uchodziło z niego życie.- Nawet tego nie rób.- rzuciłam przez zęby.
- Idź, znajdź Bretta.
- Bez ciebie nie idę. Wybrałam, pamiętasz? Wybrałam ciebie.
- Jeśli z nim nie porozmawiasz, to możesz nie mieć już okazji.
- Skup się Scott. Musisz się uzdrowić.
- Idź za...
- Zamknij się i się skup!- krzyknęłam ze łzami w oczach, po czym złapałam jego policzek i pocałowałam go w usta. Po chwili rana Scotta zaczęła się goić, a ja uśmiechnęłam się widząc jak odzyskuje siły. Nagle usłyszałam ryk Liama, który pochodził z nad tuneli. Wyszli. Dopiero po chwili zrozumiałam emocje, które ten przekazał wyciem. Zostawiłam leczącego się Scotta i pobiegłam do najbliższego wyjścia z kanałów. Biegłam ile sił w nogach. Nie zważałam na nikogo, ani na nic. Po prostu biegłam. W końcu z daleka dostrzegłam zebrane w koło samochody. Ominęłam je, aby stanąć między nimi. Był tam załamany Liam, który na mój widok zniknął w mroku rezerwatu. Na ulicy leżał Brett, który trzymał za rękę swoją młodszą siostrę. Oboje krwawili, a z jego ust leciała też czarna krew związana z otruciem. Nie słyszałam ich serc, oddechu.
- Nie.- wyszeptałam, po czym uklęknęłam obok chłopaka, kładąc jego głowę na swoich nogach.- Nie, Brett, proszę cię. Nie zasypiaj.- płakałam dotykając jego twarzy.- Błagam cię! Brett!- objęłam go za szyję, po czym przyłożyłam swój nos do jego policzka. Nie sądziłam, że więcej już z nim nie porozmawiam, że nasza ostatnia rozmowa to ta przez telefon, w której zdecydowałam za naszą dwójkę. Już nigdy nie powiem mu: przepraszam.

Leżałam na kanapie obracając w palcach pierścionek od Bretta. Po policzkach spływały mi łzy, od których piekły mnie już oczy. Nie miałam siły rozmawiać, iść do szkoły. Czułam się winna. Cholernie winna. Gdybym nie wyjechała do Dereka, to mogłabym go uratować, albo chociaż pożegnać go w miłości. Umarł nienawidząc mnie, a ja nie mogłam się z tym pogodzić.
- Jak się czujesz?- spytał mnie Scott, który zszedł po schodach z mojego pokoju, skąd przyniósł mi koc.
- Kochał mnie, a ja...- urwałam płacząc. Scott przykrył mnie kocem, po czym usiadł obok.
- Nie mogłaś tego powstrzymać.
- Skąd wiesz?! Może mogłam go kochać, a nie potrafiłam!- krzyknęłam podnosząc się do pozycji siedzącej.- Umarł nienawidząc mnie! Nienawidząc!
- Na pewno cię nie nienawidził.- uspokoił mnie chłopak, przyciągając do ciebie. Oparłam głowę na jego ramieniu, gdy ten mnie objął. Byłam zrozpaczona śmiercią Bretta i jego siostry. Oboje mieli całe życie przed sobą.- Jestem przy tobie.- wyszeptał gładząc mnie po plecach.




Hejkaaa
Dziś troszkę krótszy rozdział, ale myślę, że bardzo intensywny 💔😥 miałam lzy w oczach, gdy Brett umarł, a wy? Napiszcie jak to odebraliście.

Be with you to live | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz