22.

521 33 13
                                    

- Nie damy rady.- stwierdził scott.- Jest za dużo górskiego popiołu.
- Musimy ten wejść.- nalegał Stiles.
- Odsuńcie się.- rzuciłam pochodząc do bramki. Położyłam ręce na kratce, którą nagle szarpnęłam.- Liam pomóż mi.- nakazałam, więc ten posłusznie złapał za kratkę i ją szarpnął. W rzeczywistości nie potrzebowałam jego pomocy, ale nie chciałam wzbudzać podejrzeń. Wyłamałam zawiasy, po czuł wraz z Liamem oparliśmy drzwiczki o ścianę.- Stiles.- rzuciłam do przyjaciela, więc ten ruszył wgłąb oddziału. Odprowadziliśmy go wzorkiem, po czym każdy z nas oparł się o ścianę czekając na jego powrót. Atmosfera była napięta, czego nie dało się nie zauważyć.
- Ma mało czasu.- powiedział nerwowo Liam.
- Czasem każda minuta jest ważna.- wtrąciłam się patrząc na Scotta.- Wystarczy impuls, a można zrobić jeden z największych błędów w swoim życiu. Zwłaszcza, gdy wchodzą w to emocje.
- Nie tylko czas działa na niekorzyść obu stron.- odezwał się w końcu Scott wkładając ręce do kieszeni.- Ważne są też okoliczności, w których prawda wyjdzie. Kłamstwo nigdy nie jest dobre.
- Tak samo jak brak zaufania.
- Gdzie ten Stiles?- zastanowił się Liam chcąc przerwać naszą kłótnie.
- Jak można zaufać komuś, kto wciąż coś ukrywa?- drążył Scott.
- Widocznie można. Tak funkcjonują związki. Gdyby było zaufanie, nie byłoby tajemnic.- stwierdziłam zdenerwowana.
- Sądzisz, że to wina drogiej osoby? Może ta robiła wszystko, by ta pierwsza czuła się przy niej bezpiecznie, a to właśnie ona wszystko zniszczyła?
- Jedno wydarzenie nigdy nie psuje związku. To kilka poszczególnych elementów, które razem tworzą układankę.
- Owszem, ale największy element zdecydował ostatecznie o rozstaniu.
- Nie, on tylko wystawił parę na próbę. Widocznie jej nie przeszła. Może związek był po prostu toksyczny?
- Pytanie, z której strony zaczęła się rozszerzać toksyna?
- Może z obu na raz?- spytałam patrząc mu w oczy. Scott zamilkł patrząc na mnie niepewnie.- Może od początku związek siał zepsucie, a z każdym nowym elementem było tylko gorzej?
- Z tego co mówisz wynika, że rozstanie zatrzymało zepsucie. Że dobrze się stało.- stwierdził smutno. Moje serce przyśpieszyło, a Liam dosłownie wstrzymał oddech.
- Owszem. Dobrze się stało.- powiedziałam nie wierząc do końca w swoje słowa. Serce chłopaka również przyśpieszyło. Odsunęłam się od ściany i przeszłam kilka metrów dalej, żeby ochłonąć.
- Liam?- odezwał się po chwili Scott załamanym głosem.- Pomóż mi. Musimy przejść przez górski popiół. Stiles spóźnia się o pięć minut. Musiało się coś stać.- wyjaśnił, a ja zamrugałam szybko, by powstrzymać łzy. Chłopaki bezskutecznie próbowali przerwać barierę. Słyszałam ich jęki, aż do moich uszu doszło coś jeszcze. Kroki.
- Chłopaki...- zaczęłam, gdy poczułam jak ktoś razi mnie prądem, przykładając paralizator do mojego boku. Krzyknęłam, a na korytarzu pojawiło się jeszcze więcej ochroniarzy, którzy zaczęli atakować też Scotta i Liama. Upadłam na kolana, gdy pracownik Eichen znów mnie poraził. Nagle rozległ się ryk Scotta, który rozniósł się echem po całym budynku. Słysząc go, zmieniłam się w wilkołaka i sprawnie powaliłam mężczyznę, który dotychczas mnie ranił. Potem podbiegłam do tych, z którymi walczyli chłopaki i pomogłam im pozbyć się ochroniarzy. Wtedy Scott wziął łojotoki jednego z mężczyzn i zaczął do niego mówić pytając o aktualizację kart oraz pacjentkę Martin. Gdy jednak po drugiej stronie nikt nie odpowiedział, ten zmiażdżył krótkofalówkę.
- Co teraz? Jak znajdziemy Lydie i Stilesa?- spytał Liam.
- Wiem, kto nam pomoże.- rzucił, po czym skierowaliśmy się do sali Meredith. Dziewczyna siedziała na łóżku całkowicie odcięta od rzeczywistości. Scott kucnął obok niej.- Meredith? To ja. Scott. Musimy znaleźć Lydie. Pomożesz nam? Zawsze nam pomagasz.- mówił, jednak ta nie odpowiedziała.
- Scott...- zaczęłam, ale ten kontynuował.
- Błagam cię, Meredith. Musisz nam pomóc.
- Scott, przestań. Nie ma z nią kontaktu. Nie pomoże nam.- wyjaśniłam, po czym chłopak przytaknął. Już chciał wyjść, gdy ku naszemu zaskoczeniu, dziewczyna złapała go za rękę i przeniosła ją na swój kark, dając nam tym samym znak.
- Nie powinienem, Meredith. To... niebezpieczne.- stwierdził, a w moim sercu coś zakuło. Ostatnim razem to ja mocno ochrzeniłam go za nieodpowiedzialne działanie. Teraz on sam pamiętał to, co mu mówiłam i nie zamierzał znów popełnić tego błędu. Chłopak odsunął rękę, a ja widząc to szybko złapałam jego dłoń i spojrzałam mu w oczy.
- Zrób to, Scott.- zachęciłam go łagodnie, na co ten zmrużył brwi zaskoczony moimi słowami. Położyłam jego dłoń z powrotem na karku banshee, po czym ją puściłam patrząc znów na Scotta.- Nie mamy wyjścia.- dodałam, a ten przytaknął. Odsunęłam się, gdy ten wbił pazury w dziewczynę. Spojrzałam na Liama, który westchnął widząc, że musimy dać im czas. Czekaliśmy już kilka minut, gdy nagle Liam mnie szturchnął patrząc na korytarz.
- Cholera.- szepnął. W naszą stronę szło dwóch sanitariuszy, którzy sprawdzali cele pacjentów.
- Liam, umiesz walczyć, prawda?- spytałam patrząc na niego wymownie.- To chodź.- rzuciłam i pociągnęłam go na zewnątrz. Następnie zatrzasnęłam drzwi do pomieszania, w którym był Scott i Meredith. Liam z kolei rozwalił czytnik do karty. Kiwnęliśmy do siebie znacząco, po czym ruszyliśmy na sanitariuszy. Z łatwością pokonaliśmy mężczyzn, aż do bitwy dołączył się silny ochroniarz, który miał ze sobą paralizator.
- Co teraz?- spytał Liam szukając się do walki.
- Nie cierpię tych ich paralizatorów.- stwierdziłam i nim mężczyzna dotknął nas prądem, ja kopnęłam go w nadgarstek wytrącając z jego dłoni broń. Następnie złapałam jego głowę i uderzyłam nią o ścianę, co nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia. Wtedy przemieniłam się w wilkołaka i przypomniałam sobie, czego uczył mnie Derek. Przypomniałam sobie cały ból w moim życiu, po czym wykorzystałam go w walce. Wykorzystałam moją furie. Podskoczyłam kopiąc ochroniarza w brzuch, na co ten cofnął się znacznie. Zadrapałam go w ramię, aby tylko go zranić, a nie zabić, po czym złapałam za kawałek rury, którą wyrwałam i uderzyłam nią wielkoluda w twarz. Ten zatoczył się od uderzenia. Wykorzystałam to, podstawiając mu haka. Mężczyzna runął na ziemię, a od uderzenia w głowę stracił przytomność. Złapałam się za ścianę czując jak świat znów wiruje, jak wtedy w lesie.
- W porządku?- spytał mnie Liam, na co ja nieznacznie przytaknęłam gestem głowy. Nagle z celi Meredith wyszedł Scott, w sam raz by zobaczyć jak lecę na ścianę tracąc czucie w nogach.
- Caroline!- krzyknął podchodząc do mnie. Poczułam, jak mnie przytrzymuje. Chciałam go odepchnąć, ale nie miałam na to siły.
- Co z Lydią?- spytałam nie zważając na to, że patrzy na mój zły stan.
- A co z tobą?- podbił pytanie, na co ja jęknęłam wściekła.
- Co z Lydią? Meredith coś ci pokazała? Jeśli nie to serio się wkurzę.- rzuciłam chcąc ukryć swoje stan.
- Carol, co ci jest?- dociekał, a ja nie wytrzymałam.
- Odpowiedz na moje pytanie!- krzyknęłam patrząc mu w oczy.
- A ty na moje!
- Od kiedy obchodzi cię, co się ze mną dzieje? Przecież jestem tylko zwykłym mordercą.- powiedziałam ciszej, po czym odepchnęłam go opierając się ściany.
- Co widziałeś?- odezwał się Liam.
- Musimy znaleźć Parisha.- odpowiedział w końcu Scott nie patrząc jednak na swoją bete, a na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.- On zaprowadzi nas na oddział zamknięty. Do Lydii.
- Więc chodźmy.- rzuciłam beznamiętnie patrząc w nicość. Scott ruszył pierwszy rozumiejąc, że nie chce jego pomocy. Z kolei Liam stanął obok mnie podając mi rękę. Uśmiechnęłam się wymuszenie do młodszego kolegi, po czym złapałam jego ramię, a ten objął mnie w talii pomagając iść. Znaleźliśmy Parisha na schodach. Nie wiedział, co tu robi, jednak po wyjaśnieniach Scotta, zgodził się nam pomóc. Podpaliliśmy go, po czym ten wchodząc na oddział zamknięty wypalił górski popiół ułatwiając nam przejście na oddział. Po kilku minutach znaleźliśmy Stilesa i Lydie, i zabraliśmy ich do jeepa chłopaka. Liam, Kira oraz Malia mieli wrócić furgonetką Parisha, a ten miał zatrzymać stado chimer, które jak się okazało też maczało ręce w odbiciu Lydii. Cieszyłam się, że nie spotkałam Theo, bo całkowicie straciłabym kontrolę nad sobą. Lydia i Stiles siedzieli z tyłu. Dziewczyna walczyła ze sobą, żeby nie krzyknąć, bo jej krzyk zabrał by nas i wszystkich z otoczenia do grobu. Scott przez kilka minut walczył z silnikiem, po czym odpalił go ruszając do kliniki, gdzie czekał już na nas Deaton. Weterynarz wstrzyknął w ranę po trepanacji w głowie Lydii jarząb, na co ta jęknęła, a po chwili jej krzyk rozbił wszystkie szyby i okna w klinice. Zasłoniliśmy uszy rękoma, a gdy zapanowała cisza zdaliśmy sobie sprawę, że Lydia jest nieprzytomna na stole. Stiles odgarnął z jej twarzy okruchy szkła przyglądając się jej.
- Lydia?- spytał łagodnie. Przyłożyłam rękę do ust z przerażenia.- Proszę cię, obudź się.- powiedział. Panowała głucha cisza, którą przerwał głęboki wdech dziewczyny. Wszyscy odetchnęliśmy głęboko widząc, że nic jej nie jest. Chłopaki pomogli jej usiąść, gdy do pokoju wbiegła mama Lydii. Przytuliła mocno swoją córkę, a w moich oczach pojawiły się łzy.
- Uratował mnie mamo.- powiedziała z uśmiechem Lydia.- Stiles mnie uratował.- powtórzyła patrząc na przyjaciela. Uśmiechnęłam się pod nosem, a widząc, że Scott spogląda na mnie niepewnie, odwróciłam się i wyszłam z kliniki, by wrócić w spokoju do domu.


Trochę dłuższy rozdziałek, ale chyba nie ma co na niego narzekać ♥️ tyle Carott dawno nie było hahaha
Co myślicie o tej dwójce? Wybaczą sobie, czy będą wciąż się kłócić?

Be with you to live | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz