11.

496 29 7
                                    

Kolejnego dnia był mi raźniej, bo nie tylko ja świrowałam. Kira działała jakoś na światła w budynku, Lydia zemdlała mając wizję o swojej babci, a Scott...no właśnie. Szłam korytarzem kierując się do łazienki, gdy obok mnie przebiegł jeden z uczniów.
- Inhalator! Czy ktoś ma inhalator?!- krzyczał, a ja spojrzałam w kierunku, z którego przybiegł. Pośpiesznie poszłam do sali biologicznej, w której znajdował się tłum gapiów, nauczycielka oraz siedzący na podłodze Scott, który się dusił. Ominęłam uczniów, po czym kucnęłam przy chłopaku.
- Scott? Scott, oddychaj głęboko.- mówiłam gładząc go lekko po policzku.- Co się stało?!- spytałam nauczycielki, która stała nad nami równie przerażona, co ja.
- Rozmawiał, aż dostał ataku astmy.- wyjaśniła, a ja zmarszczyła brwi. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nim został wilkołakiem chorował na astmę. Dlaczego więc miał atak, skoro teoretycznie wyzdrowiał? Patrzyłam jak Scott traci kontakt z rzeczywistością dusząc się i mdlejąc.
- Scott, patrz na mnie.- powiedziałam łapiąc go za policzki.- Scott!
- Mam inhalator!- zawołał z tłumu Liam, który szybko przepchał się między uczniami i kucnął obok nas.- Scott, trzymaj inhalator.- powiedział do niego, ale chłopak nie kontaktował.
- Proszę cię.- wyszeptałam przerażona, po czym Liam obrócił się tyłem do ludzi i zmienił swoje oczy.
- Scott.- powiedział stanowczym głosem, na co mdlejący chłopak się ocknął i chwycił za inhalator, z którego wziął kilka wdechów i zaczął normalnie oddychać. Liam odetchnął głęboko, a ja położyłam głowę na ramieniu Scotta.
- Wystraszyłeś mnie.- rzuciłam, na co ten przytulił mnie do siebie.
- Już dobrze. Nic mi nie jest.- wyszeptał oddychając głęboko.
Gdy tłum się rozszedł, a chłopaki poszli na lekcje, ja i Lydia pojechałyśmy do szpitala, gdzie ta chciała przypomnieć sobie wizję dotyczącą babci. Za zgodą mamy Scotta, udałyśmy się na salę operacyjną, gdzie zaczęła się wizja Lydii odnośnie doktorów strachu.
- Ciemno tu.- stwierdziłam, po czym podeszłam by włączyć światło, jednak to nie zadziałało.- Co jest?
- Potrzebuje światła.
- Pójdę się czegoś dowiedzieć.- zaproponowałam kierując się do gabinetu pielęgniarek, gdzie znalazłam mamę Scotta.- Przepraszam, w sali operacyjnej nie ma światła.
- Niestety, od godziny mamy problemy z prądem w całym budynku.- wyjaśniła mi pani McCall.- Niestety nie mogę wam inaczej pomóc.
- Rozumiem, coś wymyślimy.- rzuciłam chcąc wrócić do przyjaciółki. Uśmiechnęłam się na wychodne, po czym weszłam do windy. Nagle zdałam sobie sprawę, że ktoś stoi za mną. Kobieta. Kliknęła ona guzik wskazujący na ostatnie piętro, a winda zgodnie z jej życzeniem ruszyła do góry. W końcu się zatrzymała, a kobieta ominęła mnie i wyszła na korytarz. Wtedy ją poznałam. Moja mama. Przetarłam oczy, wiedząc, że to halucynacje.
- Idziesz?- spytała nagle mama, na co ja niepewnie zrobiłam krok w jej stronę, a ta weszła schodami na dach. Była to halucynacja, jednak nie mogłam jej zlekceważyć. Siłą wyższą ruszyłam za nią na dach. Nagle moja matka stanęła na krawędzi i spojrzała w moją stronę.- Biedny chłopak.- powiedziała, a ja spojrzałam na nią zdziwiona.
- Co?
- Jak mogłaś do tego dopuścić? Nie mogłaś się powstrzymać?- spytała ze łzami w oczach.
- Nie jesteś prawdziwa.- rzuciłam mimo drżącego głosu. Nagle moja mama zniknęła, a w jej miejsce pojawiła się chimera, która gryzła kable.- Szlag.- wyszeptałam, gdy chłopak ruszył w moją stronę. Nagle ktoś w niego wbiegł, przewracając go na ziemię. To był Theo. Wyglądał na zdenerwowanego, bądź zdeterminowanego. Patrzyłam jak chwilę walczy z chimerą, po czym wbił pazury w jego gardło, poderżnął je. Rozprysła się krew, a martwy chłopak upadł na dach.
- Nie mów Scottowi.- powiedział do mnie Theo, na co ja zmrużyłam oczy.
- Dlaczego?
- Bo ja nie powiedziałem mu o Donovanie.- rzucił, a ja poczułam zbierający się we mnie gniew. Nagle z całej siły pchnęłam go na ścianę.
- Coś ty powiedział?- spytałam przez zęby.
- Byłem tam tej nocy. Widziałem jak upada na podłogę zakrwawiony. Jak umiera. Niestety nie widziałem, kto zabrał jego ciało.
- Kłamiesz, byliśmy sami. Czułabym twoją obecność.
- No nie wiem. Odpłynęłaś tego wieczoru.
- Nie rób ze mnie wariatki. Przed chwilą zabiłeś chimerę bez mrugnięcia okiem.- powiedziałam przyciskając go jeszcze mocniej do twardej ściany.- Nie masz dowodu, a Scott ci nie uwierzy.
- Ja nie mam dowodu. Ale policja ma. Logowałaś się swoją kartą w bibliotece wychodząc z niej. Jak wyjaśnisz, co tam robiłaś?
- Ty dupku.- rzuciłam przewracając go na ziemię.
- Nie radzę. Będziesz mieć i mnie na sumieniu. Lepiej mnie nie zabijaj. Możemy dobić interes.
- Z tobą? W życiu.
- Powiemy reszcie, że zabili go doktorzy, a ja nie powiem o Donovanie i będę cię chronić przed policją.
- Wal się.
- Przestań być wściekła i mnie posłuchaj.- zaczął podnosząc się z ziemi.- Scott ci tego nie wybaczy. Chcesz, żeby z tobą zerwał? Żeby cię porzucił? Będziesz wtedy omegą.
- Scott tego nie zrobi.
- Skąd ta pewność?- spytał z uśmiechem, na co ja zamilkłam. Miał rację.- Jeszcze coś. Nie próbuj zniechęcić do mnie Scotta. Zależy mi, żeby być w waszym stadzie.
- To szantaż?
- Interes. Chronimy swoje sekrety, prawda?
- Jesteś dupkiem. Cholernym dupkiem. Jeśli piśniesz słowo, to obiecuje, że nie zostawię na tobie suchej nitki. Rozerwę cię na strzępy, a potem spalę i rzucę twoje prochy w lesie.
- Zgoda.- powiedział ignorując moje groźby.- Lepiej zabierzmy ciało chimery do kliniki. Może uda się złapać tego, kto zabiera ciała.
- Może to ty? Nie zdziwiła bym się.
- Nie kpij ze mnie.- rzucił patrząc na mnie niepewnie.- Chce pomóc.
- Jasne. Zabierz ciało, a ja pójdę do przyjaciół.
- Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem!- zawołał za moimi plecami. Zamknęłam oczy nie zatrzymując się, po czym weszłam do środka szpitala.

- Miał na imię Josh.- stwierdził Scott oglądając ciało chłopaka.- Chodził do naszej szkoły.
- Co mu się przytrafiło?- zastanowił się Deaton.
- Widzieliśmy jak zabiją go jeden z doktorów.- wtrącił się Theo, po czym spojrzał na mnie.- Caroline?
- Tak, pojawił się znikąd i...coś mi wstrzyknął. Tak samo jak Tracy.- wyjaśniłam beznamiętnie.- Przepraszam.- dodałam wychodząc z kliniki. Stanęłam przed budynkiem oddychając ciężko. Tyle myśli, tyle obaw. Nie byłam pewna niczego, poza faktem, że Theo jest zdrajcą. Ale obiecałam. Jeśli zacznę węszyć, ten powie prawdę Scottowi, a jego reakcja może być różna. Od współczucia po gniew. Nie chciałam ryzykować, dlatego postanowiłam zaufać Theo w tej kwestii i nie drążyć.
- Piękna noc.- usłyszałam za sobą głos Scotta, na co nie zareagowałam.- Martwisz się?
- O nastolatków, którzy są zakopywani i mordowani przez doktorów strachu? Skąd.- rzuciłam sarkastycznie.- Nic o nich nie wiemy, a giną kolejne osoby.
- W końcu coś znajdziemy i uratujemy resztę ofiar. Jak zwykle.- stwierdził łapiąc mnie za rękę.
- Co z Joshem?
- Theo zostanie z nim na noc. Rano się zmienimy.
- Theo zostanie? Dlaczego on?
- Nie ma planów, a musi jakoś zasłużyć na bycie w stadzie.- wyjaśnił, po czym odetchnął głęboko.- Przekonuje mnie do siebie. Pomaga nam.
- Chcesz go przyjąć?
- A jest powód przeciwko?- spytał patrząc na mnie. Milczałam. Chciałam go powstrzymać, ale obietnica na dachu szpitala obowiązywała mnie. Poza tym Theo był dalej w budynku, więc na pewno nas podsłuchiwał.- Caroli...- zaczął, gdy zawibrował jego telefon.- To Liam. Znalazł kolejną chimerę.



Rozdziały mogą być rzadsze, ale myślę, że będą równie mocne, co ten. Już niedługo moi drodzy, Scott się dowie prawdy 😳😱 jak zareaguje???

Be with you to live | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz