45.

479 30 10
                                    

Staliśmy wszyscy na komisariacie. Z wczorajszego spotkania z Monroe nic dobrego nie wyszło. Na dodatek dwa wilkołaki ze stada Satomi i Theo wpakowali się w kłopoty, przez co wylądowali za kratkami. Mi to wisiało, bo jak dla mnie Theo mógł spędzić tam resztę swoich dni, ale Scott był za uwolnieniem tej pechowej trójki, co jak zwykle tylko pogrążyło nas. Łowcy Gerarda i Monroe otoczyli komisariat, przez co byliśmy dosłownie w więzieniu.
- Uciekajmy stąd.- rzuciła nagle Malia, podczas gdy szeryf negocjował z łowcami.
- Dajmy szansę Stiliskiemu.- stwierdził Scott.
- Jakim cudem dowiedzieli się o członkach stada Satomi?- spytał Liam.
- Pieprzyć ich.- wypaliła znów moja kuzynka. Nagle do pomieszczenia wszedł Theo, którego twarz dalej działała mi na nerwy.
- Mogę go zabić?- rzucił Liam.
- Olej go i idźmy stąd!- krzyknęła dziewczyna, na co ja do niej podeszłam.
- Wszystko gra?- spytałam spokojnie.- Trzęsiesz się.
- Jest ich tylko tuzin.- stwierdziła Lydia zerkając przez okno.- Możemy ich unieszkodliwić.
- Możemy też stąd odejść.- zauważyłam.- Tylne wyjście powinno być puste.
- Nie możemy zostawić tu tamtej dwójki.- zauważył Liam.- Są ostatnimi ze stada Satomi.
- Uciekniemy razem z nimi.- zgodził się alfa, po czym podszedł do mnie, by mnie odciągnąć na bok.- Może być groźnie. Monroe to pionek Gerarda, a ten obwinia świat nadprzyrodzony za stary w członkach rodziny.
- Serio? Jego rodzina nas zabija od wieków, a jakoś nie wywołujemy wojny zważając na te bolesne dla nas straty. Zapomniał już co zrobiła Kate?
- W tym rzecz. To szaleniec, który ma idealną strategie.- wyjaśnił szeptem, a ja zamarłam.
- Masz na myśli, że...
- Domyśla się, że będziemy chcieli stąd wyjść tyłem. Nie możemy tego zrobić. Jeśli dojdzie do bitwy to nie będziemy mieć wyjścia.- nagle do budynku wrócił szeryf, który nie wyglądał na szczęśliwego z potoku rozmowy.
- Mamy czas do północy, żeby wydać im członków stada Satomi.- wyjaśnił nam, a my spojrzeliśmy po sobie wymownie. To była bitwa, w której byliśmy na straconej pozycji. Zaczęliśmy stawiać stoły przy drzwiach i przygotować się na oblężenie, jednak brak połączenia telefonicznego ze światem zewnętrznym, jak i brak prądu nie pomagał w opanowaniu sytuacji. Zwłaszcza, że głównym naszym wrogiem był właśnie strach. Gdy Scott próbował ogarnąć sprawę wilkołaków, ja próbowałam nie zwariować i uspokoić Malie. Jeden mój spokój prysł w jednej chwili.
Rozległ się strzał z kuszy i pryskające we wszystkie strony szkło, a w ścianę wbiła się strzała z jakimś materiałem. Malia wyciągnęła kawałek zielonego materiału pokrytego krwią. Miał na sobie napisany numer 7, który Brett nosił na sobie grając w lacrosse. W moich oczach pojawiły się łzy, a serce nieopanowanie przyśpieszyło.
- Chcą nas sprowokować- stwierdziła Lydia.
- I im wychodzi.- rzuciła Theo zerkając na mnie. Odwróciłam się w stronę drzwi, po czym zaczęłam odsuwać od nich biurka.
- Co ty robisz?- spytał mnie szeryf. Czułam złość, nie byłam w stanie się opanować. Nie mogłam, albo nie chciałam opanować swojej furii.
- Caroline!- krzyczeli moi przyjaciele, jednak ja wciąż próbowałam dostać się do drzwi. Nagle poczułam czyjeś ręce odciągające mnie od wejścia.
- Nie! Zostaw mnie!- wrzasnęłam, gdy Scott złapał mnie za biodra i zaciągnął do sąsiedniego pomieszczenia.
- Zasuńcie ławki!- nakazał Theo i Malii, więc ci szybko naprawili to, co zepsułam.
- Zostaw mnie!- powtórzyłam już bardziej płaczem niż gniewem, na co chłopak oparł mnie o ścianę i zagrodził mi drogę.
- Carol, oni tego chcą. Chcą nas zabić, a ty im to ułatwisz wychodząc stąd. - wyjaśnił mi na spokojnie, ale ja tylko pokręciłam głową. Po moich policzkach spływały łzy, które z pewnością łamały mu serce. Z kolei jego słowa zatrzymywały moją furie. Odzyskałam swoją kotwice, która jednak nie zmieniała tego, co czuje. A czułam wściekłość i ból.- Rozumiem, że jesteś wściekła. Ale wychodząc stąd narazisz nie tylko siebie, ale i wszystkich tu obecnych.- dodał, a ja objęłam go za szyję roztrzęsiona. Scott pogładził mnie po plecach, po czym rozległ się strzał wewnątrz budynku, a kilka osób krzyknęło. Odruchowo odsunęliśmy się od siebie, po czym chłopak spojrzał mi w oczy.- Zostań tu. Ochłoń.- zalecił mi, na co ja przytaknęłam, a on pobiegł do głównego holu. Usiadłam przy ścianie, chowając głowę w dłoniach. Po kilku minutach obok mnie usiadł Theo, co oczywiście mocno mnie ucieszyło...w pojęciu sarkastycznym.
- Lepiej ci?- spytał, a ja podnosiłam na niego wzrok.- Czyli tak. Inaczej byś już mnie zabiła.
- Myślę nad tym.- odgryzłam się, na co ten prychnął. Zapanowała chwila ciszy, którą ten nagle przerwał.
- To należało do Bretta, prawda?- rzucił, przez co zamarłam. Powiedział to szczerze, nie z pogardą, nie żartem. Pierwszy raz słyszałam u niego ten ton.- No weź, nie jestem potworem. Wiem, że byliście razem.
- Nie chce o tym gadać, więc jeśli chcesz poplotkować, to idź pogadać z Malią, albo z Liamem.
- Nie lubię plotek.
- Czyżby? Może nie lubisz ich słuchać, ale z pewnością lubisz je rozsiewać, prawda?- spytałam nawiązując do powodu mojej nienawiści do niego. Chłopak spuścił głowę przytakując.
- Owszem, w tym jestem dobry, co jednak zaletą nie jest. Ale zmieniłem się.
- Wątpię w to.
- Wiadomo, ty nikomu nie ufasz.
- Tylko tym, którzy na to zasłużyli, a ty skreśliłeś się z tej listy.- rzuciłam.- Nie próbuj wszystkiego naprawić, bo niektórych rzeczy nie jesteś już w stanie. Na przykład mojego zaufania.
- Wiem.
- Więc dlaczego tu siedzisz i pytasz o sprawy, które cię nie dotyczą?
- Bo widziałem w twoich oczach gniew.- stwierdził.- Wciąż nie umiesz nad sobą panować?
- A jak ty byś się zachował, gdyby przysłali tu zakrwawioną koszulkę osoby, na której ci zależało, a którą straciłeś?
- Nie wiem. Nie mam takiej osoby i chyba nigdy nie miałem.- rzucił, na co ja zamilkłam.- Ale zapewne rozwalił bym tą budę, chcąc zemsty.- dodał, a ja ścisnęłam usta w lekki uśmiech. Nagle do pomieszczenia wszedł wkurzony Scott wraz ze swoim ojcem i resztą stada. Wstałam z podłogi, by do nich podejść.
- Co pan tu robi?- zdziwiłam się.
- Musimy opuścić Beacon Hills.- wyjaśnił za niego jego syn, a ja zmarszczyłam brwi.
- Nie rozumiem.
- Zawarliśmy umowę z łowcami.- wyjaśnił szeryf, który włączył się do rozmowy.
- Jeśli wyjedziemy... wszyscy- podkreśliła Lydia.- to nas nie skrzywdzą.
- Wierzycie im?- spytałam.
- Nie mamy wyjścia.- zauważyła Malia.
- Zbierajcie się stąd. Spakujcie rzeczy i wyjedźcie.- nakazał nam pan McCall, więc niechętnie ruszyliśmy ku wyjściu, a Scott odwiózł mnie do domu.
- To idiotyzm.- stwierdziłam odkładając kluczyki na szafkę.- Nie dotrzymają słowa. A nawet jeśli to zabiją resztę nadprzyrodzonych osób z...- urwałam, gdy chłopak obrócił mnie i pocałował namiętnie w usta. Po chwili odsunęłam go zdziwiona.- Co robisz?
- Nigdzie nie jedziemy.- wyjaśnił szeptem.- Obiecałem walczyć i tak się stanie. Zapłacą za zabicie Bretta i Lori.- dodał, a ja przegładziłam jego policzki z lekkim uśmiechem.
- A twój tata?- spytałam.
- Będzie musiał się z tym pogodzić. Mama już dawno to zrobiła.- stwierdził.- Ale oficjalnie wyjeżdżamy, więc...
- Nie możemy się wsypać.
- Dokładnie. Mogę przenocować i ciebie? Żeby ojciec uwierzył, że wyjechałem.
- Jasne.- powiedziałam, po czym znów pocałowałam go w usta.- I dzięki za dzisiaj.- rzuciłam, na co ten zmarszczył zdziwiony brwi.
- To znaczy?
- Że mnie powstrzymałeś.- wyjaśniłam, a Scott uśmiechnął się lekko.
- Zapłacą za to, co zrobili. Przysięgam ci.



Hejaaa
Wybaczcie, że wczoraj nie było rozdziału, ale nie wiedziałam jak ugryźć tą akcję i myślę, że spoko wyszło - bardzo ogólnie, ale scena gdzie Carol chce wyjść walczyć z łowcami myślę, że jest przemocna 💪 a wy co o niej sądzicie? ♥️♥️♥️

Be with you to live | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz