41.

428 29 10
                                    

- Więc mówisz, że ci jeźdźcy zabierali ludzi i nikt nie pamiętał, że kiedykolwiek istnieli?- zdziwiła się Braeden.
- Ogólnym skrótem, to tak.- przytaknęłam przeszukując wieszaki z ubraniami w galerii.
- Jak żeście się skapnęli, że był ktoś jeszcze?
- Czuliśmy to. Ciężko ubrać to w słowa, ale byliśmy... puści. Tak jakby jakaś część nas zniknęła. Malia wiedziała, że ktoś wspierał ją podczas pełni, Scott, że miał przyjaciela, który był z nim w lesie, gdy Peter go ugryzł, a Lydia czuła, że był ktoś, kogo kochała.
- Skomplikowane.- stwierdziła wyciągając ze stoiska jeansy.
- Zaopatrujesz się w ciążowe ubrania?- spytałam widząc, że wzięła dużo większe niż te, które ma na sobie.
- Chyba będę musiała.- westchnęła.- Nie mogę uwierzyć, że za kilka miesięcy będę mamą. Podobno to normalne, że do porodu nie czuje się matczynej intuicji. Dopiero trzymając dziecko na rękach dochodzi do ciebie, że jest twoje. Budzi w tobie instynkt i nagle wiesz co robić.
- Ja nie chciałabym być matką.- rzuciłam smutno.
- Dlaczego?- spytała, a gdy nie odpowiedziałam, ta zmarszczyła brwi.- Derek coś mówił, że nie przepadasz za dziećmi i opieką nad nimi.
- To nie...- urwałam, obracając się w jej stronę.- To nie do końca o to chodzi.
- A o co?
- Każdy chyba będąc nastolatkiem myślał o tym, że gdy dorośnie będzie mieć własną rodzinę. Oprócz mnie.- wyznałam.- Bo jak mogłabym być dobrą matką, skoro ledwo pamiętam swoją?- wypaliłam, a ta spoważniała.- Nie wiem skąd wiedziałabym co robić, jak kochać dziecko. Byłam mała, gdy wydarzył się pożar, a Derek i Laura mimo starań nie mogli zastąpić moich rodziców.
- Carol...
- Nie wiem co robię.- powiedziałam łamiącym się głosem. Czułam, jak coś we mnie pęka. Coś, co od dawna w sobie dusiłam, a to rosło i rosło, aż do teraz.- Pogubiłam się. W tym... wszystkim.
- Chodź do knajpy.- zaproponowała odkładając jeansy, po czym zaprowadziła mnie do fastfoodowej knajpy, gdzie usiadłyśmy, by w spokoju porozmawiać.
- Próbuje robić dobrze. Pomagam przyjaciołom, idę na studia, mam... wspaniałego chłopaka. Ale ranię go. Jego i... Scotta.
- Kochasz go?
- Nie wiem. Gdy jestem sama, to ciągle o nim myślę. Ale gdy przychodzi Brett, wiem, że powinnam być szczęśliwa. Jest kochający, współczujący i nie próbuje nic we mnie zmieniać. Powinnam go kochać. Ale to małżeństwo, zaręczyny to nie jest coś, czego pragnę. Nie chcę się wiązać teraz, przed studiami.
- Nie możesz nakazać sobie, żebyś go kochała.- stwierdziła.- Po prostu tak to nie działa i to nie jest twoja wina.
- Czyli mam go rzucić i związać się ze Scottem?
- Nie. Tego nie mówię. Możesz wyjechać na studia i tam spotkać tego jedynego. Jeśli nie ufasz Scott'owi, albo boisz się znów z nim być, co myślę jest prawdziwe, to nie rób nic głupiego.
- A Brett?
- Zaproponuj mu przerwę. On zauważy, że coś jest nie tak, a ty będziesz mieć czas, by to przemyśleć.
- Przyjęłam oświadczyny.
- Bo postawił cię pod faktem. Rozmawialiście o tym wcześniej?- spytała, a ja spojrzałam na ludzi obok nas, dając jej odpowiedź.- Masz prawo zmienić zdanie.
- Zranie go.
- To chłopak. Pozbiera się.- rzuciła, po czym spojrzała na kasę.- Przemyśl to, a ja pójdę po coś do jedzenia. Plusem ciszy jest fakt, że mogę bez skrupułów jeść na co mam ochotę.- powiedziała, na co ja się zaśmiałam. Kobieta poszła coś zamówić, a ja wzięłam do ręki telefon. Weszłam w zdjęcia na Facebooku, po czym odwróciłam wzrok zbierając w sobie odwagę. Wróciłam do telefonu, na którym wyświetliłam zdjęcia sprzed około roku.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Be with you to live | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz