Rozdział 55

398 34 3
                                    

Rinkeby, Szwecja

29 sierpnia 2011r., godz. 18:45

Cornelia Harris przebywa w pracy na zmianie, liczącej dziewięć godzin, ale w nieunormowanym trybie. Zmywa ostatni stół, który na dziś miała zaplanowany, gdyż zbliża się pora jej wyjścia.

— Nie musisz tego robić — mówi zatroskana Alva, kiedy podchodzi do swojej przyjaciółki. Podczas codziennych zmian zdążyły zbliżyć się do siebie na tyle, aby nazwać ich znajomość wyższym szczeblem. Patrzy na nią uczuciowym spojrzeniem. Jest jej niezmiernie szkoda Cornelii, że musiała przejść przez to piekło. Doskonale wie, co wydarzyło się w ostatnim czasie w jej życiu.

— Jestem w pracy, więc będę pracować — stwierdza stanowczo kobieta i przeciera wierzch stołu kolejny raz. Nie zwraca uwagi na to, że już dawno lśni on czystością. Próbuje nie myśleć o tym, co niedawno miało miejsce. Jej psychika bardzo ubolewa, a stan z dnia na dzień nie jest lepszy. — Wytrę jeszcze tamten. — Wskazuje na inny, chociaż miał być to już ostatni. Potrzebuje chwili wyłączenia, zresztą samotny powrót do domu również nie wydaje jej się świetnym pomysłem. Mimo wszystko musi uporać się ze swoimi demonami przeszłości i strachem, który potrafi sparaliżować jej drobne ciało. Stres, który jest jej nierozłączonym kompanem powoduje, że waga kobiety drastycznie spada. Jej gardło jest mocno ściśnięte przez cały czas, dlatego również jedzenie nie jest dla niej przyjemne – stara się go unikać.

— Daj już spokój — upiera się blondynka. — Już skończyłaś zmianę — zauważa pewnie, wskazując na zegarek, który spoczywa na jej nadgarstku. Cornelia wzdycha przeciągle, wiedząc, że ma rację. Powinna zbierać się do domu, a nie wykonywać pracę koleżanek. Marszczy brwi w skupieniu, ale odstępuje. Idzie na zaplecze, gdzie wypłukuje ścierkę i odwiesza na właściwe miejsce. Spogląda na części publiczną, ale rezygnuje ze swoich planów. Powinna faktycznie się przebierać. Idzie w głąb pomieszczenia i pospiesznie zakłada na siebie codzienny strój. Pracowniczy „uniform" chowa głęboko w szafę, po czym odgarnia niesforne kosmyki włosów, które opadają jej na oczy. Staje przed podłużnym lustrem i przygląda się swojemu odbiciu. Wygląda całkiem inaczej, niż jak zaczęła tutaj pracować. Jej ciało jest delikatnie wychudzone, a oczy widocznie podkrążone. Od wielu dni ma problemy ze spaniem, dlatego racjonalne myślenie nie jest jej mocną stroną ostatnim czasem. Spogląda na swoje ręce, które odkryte przypominają jej o zaistniałych wydarzeniach. Pokryte są licznymi siniakami, które mienią się wieloma kolorami. W kącikach jej oczu gromadzoną się łzy. Jej psychika bardzo cierpi, przez co spontaniczny płacz jest u niej na porządku dziennym. Zwyczajnie nie wytrzymuje presji i poddaje się emocjom. Słona ciecz spływa po jej policzkach, lecz nie protestuje. Patrzy pustym wzorkiem na odbicie swojej twarzy, która nie wyraża nic, żadnych uczuć.

— A co ty tak się przyglądasz? — Głos Alvy sprawia, że ciemnowłosa delikatnie podskakuje przestraszona. Odwraca się w jej stronę zaalarmowana. — Nie wychodzisz? — dodaje zaciekawiona.

— Idę, idę — odpiera obojętnie i ostatni raz zerka na swoją twarz. Dyskretnie wyciera łzy i pociąga cicho nosem.

— Widzę, że jesteś załamana — zauważa troskliwie i kładzie rękę na jej ramieniu. Pociera lekko jej skórę. Kobieta natomiast pospiesznie zakłada na siebie cienki sweter, który przywykła nosić ostatnim czasem. Nie chce pokazywać światu swoich przebarwień, które powodują jej skrępowanie oraz niemałe zakłopotanie. — Wiem, co mogłoby ci poprawić humor — zaczyna nieco weselszym tonem. Patrzy na nią z iskierkami w oczach. — Chodźmy na zakupy — dokańcza, ale widząc minę Cornelii, nadzieja szybko zanika.

— Chętnie, ale nie tym razem. Obiecałam Xaweremu, że wrócę prosto do domu — grzecznie odmawia i zagryza dolną wargę w zastanowieniu. Mężczyzna widzi niebezpieczeństwo w każdym jej wyjściu poza dom, dlatego stara się zadbać o to, aby była po pracy w domostwie. Niby napastnik został schwytany, ale tacy ludzie mają wielu znajomych, żyją w mafiach, dlatego wchodzenie z nimi w konflikt jest dość ryzykowne. Dopóki cały gang nie zostanie wyłapany, nigdy nie będzie bezpieczna w pełni.

— Rozumiem. — Uśmiecha się do niej życzliwie i kiwa głową potakująco. — W takim razie nie zatrzymuję cię — stwierdza zwyczajnie, po czym żegna się z przyjaciółką i wraca do pracy. Cornelia zaś opuszcza bar Rycharda i wsiada na rower, który dostała od swojego partnera. Uważa on, że jest to idealny środek transportu dla kobiety – z pewnością bezpieczniejszy od piechoty. Prawa jazdy nie posiada, żeby pożyczać jej samochód, a sam Xawery nie ma zawsze czasu, aby po nią jeździć do pracy.

Pospiesznie wraca do domu. Od codziennego jeżdżenia poprawiła sobie kondycję, przez co szybciej podróżuje rowerem. Nie czuje takiego wysiłku jak na początku.

Kiedy staje przed furtką, schodzi z pojazdu dwukołowego i resztę drogi prowadzi sprzęt w odpowiednie miejsce.

— Xawery? — woła wchodząc do wnętrza domu, jednak odpowiada jej głuche echo. Zdejmuje z siebie sweterek, gdyż w domu nie czuje potrzeby jego noszenia. Odwiesza go na wieszaku i rozgląda się uważnie po pustym domu. — Xawery?! — ponawia nawoływanie.

— Z drugiej strony! — słyszy cichy głos, którego brzmienie zakłóca szereg ścian.

Marszczy zaskoczona brwi i postanawia zajrzeć na tyły domu. Przechodzi przez jego wnętrze, aby dostać się do tylnych drzwi. Kiedy znajduje się już na zewnątrz, dostrzega swojego ukochanego, który stresuje się niemiłosiernie. Stoi on obok niewielkiego stołu, po brzegi wyszykowanego w przeróżne jedzenie. Cornelia zamiera z wrażenia. Nie spodziewała się takiego widoku.

— Cześć — wita się delikatnie skrępowany. Podchodzi do swojej połówki i całuje ją uczuciowo. — Przygotowałem dla nas kolację... — zaczyna, zerkając na stół.

— Jest cudownie — wyznaje zachwycona kobieta, przytulając go mocno. Ostatnim czasem tak wiele dzieje się w ich życiu, a takie odskocznie są wyjątkowo potrzebne.

Siadają oboje do stołu, a mężczyzna podaje potrawę, którą sam przyrządził. Rzadko kiedy gotuje, ale kiedy już to robi, oddaje się temu bezwarunkowo. Aromatyczny zapach unosi się w powietrzu, docierając do niejednego sąsiada.

— Widzę, że udała się niespodzianka — zauważa Xawery, wypełniając swój widelec.

— Tak. Jestem zaskoczona twoją inicjatywą — przyznaje szczerze. Na jej ustach pojawia się nieśmiały uśmiech, który stara się ukryć, wkładając sobie porcję jedzenia do buzi. — Przepyszne — zauważa, delektując się potrawą.

— To świetnie, że ci smakuje. — Mężczyzna również konsumuje kolację, co jakiś czas zerkając na kobietę. — Wytoczyłem sprawę temu gościowi — zmienia temat, a jego mięśnie drastycznie się napinają. — Będę twoim adwokatem — dodaje niepewnie, patrząc na nią.

— Możesz być adwokatem? — zaciekawia się Cornelia.

— Kiedyś nim byłem... skończyłem szkołę prawną — tłumaczy krótko. — Sędzia zgodził się na ten układ.

— To dobrze.

— Rozprawa będzie miała miejsce gdzieś w październiku. Starałem się o jak najszybszy termin — ciągnie dalej, chociaż dostrzega, że ten temat nie jest przyjemny dla Harris. Jej wzrok błądzi po stole, jakby szukała czegokolwiek, gdzie może się ukryć. — Ale nie będę już rozmawiał o tym... mamy spędzić miło czas, a nie wspominać...

— Naprawdę dobry z ciebie kucharz — komentuje Cornelia, ignorując wcześniejszy temat.

— Dla tak cudownej kobiety stanę na nosie, aby wszystko było smakowite — wyznaje szczęśliwy. Przez krótki moment nawiązują kontakt wzrokowy, który wzbudza w kobiecie wiele emocji. Motyle w brzuchu wręcz szaleją, a umysł pozbywa się racjonalnego myślenia.

— Jest mi tak przykro, że musiało cię to spotkać — mówi, nie odrywając od niej wzroku. — Gdybyś tylko powiedziała wcześniej — mamrocze cicho jakby do siebie. W jego głosie jest słyszalny wyrzut, który dostrzega także kobieta.

— Wiem, Xawery. Nie zamartwiaj się tym.

Harris chwyta czerwone wino, które stoi na stole i nalewa do kieliszków. Unosi jeden z nich i teatralnie uderzają o siebie wierzchami. Piją za zdrowie własne, wzajemne. Za lepsze jutro, które mają nadzieję, że wreszcie nastąpi. 

Szaty ubóstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz