Rozdział 19 cz.1

553 79 57
                                    

Rinkeby, Szwecja

10 kwietnia 2011r., godz. 9:15

Obie kobiety zbierają naczynia po skończonym śniadaniu. Wspólny pierwszy posiłek dnia stał się ich codziennym zwyczajem. Lidia bierze się za zmywanie, a druga z nich w tym czasie ściera stół jadalny.

— Dziś mas wolne, tak? — zagaduje staruszka, myjąc ostatni talerz.

— Tak. — Wzdycha młoda Szwedka, odwracając się w jej kierunku. — Pilnuję dzisiaj dziecka Alvy, pamiętasz?

— Ach tak — przypomina sobie nagle, kiedy do jej uszu dociera wypowiedź rozmówczyni. Lidia miewa ostatnio małe problemy ze swoją pamięcią. Być może jest to spowodowane jej podeszłym wiekiem, albowiem sześćdziesiąt dziewięć lat to wcale nie mało. — Daleko to jest?

— Właściwie to jeszcze nie wiem... — przyznaje ze wstydem kobieta, odwracając wzrok od współlokatorki i zajmując swoje ręce całkiem czymś innym.

— Nie masz adresu?

— Mam — odpowiada pospiesznie. — Ale nie wiem, gdzie znajduje się ta ulica — tłumaczy szczegółowo, po czym wzdycha zrezygnowana i podchodzi do swojego płaszcza. Z jednej z kieszeni wyjmuje zmiętą karteczkę, którą podaje zaciekawionej Lidii. Wyciera pospiesznie dłonie w niewielką szmatkę, wiszącą na poręczy od piekarnika. Kobieta, będąca w podeszłym wieku, zastanawia się przez moment, marszcząc przy tym swoje grube brwi.

— To nie jest w naszej dzielnicy — stwierdza w końcu. Zagryza policzek od środka, by chwilę później wciągnąć powietrze z charakterystycznym świstem. — Ta ulica jest w Bromsten, jak się nie mylę — wyjaśnia zaciekawiona.

— Racja. Wspominała coś o tej dzielnicy — mówi w zastanowieniu Cornelia. — Czyli jakaś godzina drogi... — Wzdycha przeciągle, wypuszczając powietrze, które zalega w jej płucach.

— Możesz podjechać autobusem.

— Wiesz, że wolę się przejść — grzecznie zaprzecza kobieta.

— Bo szkoda ci czterdziestu pięciu koron — prycha zdenerwowana Lidia. Nie może zrozumieć postępowania ciemnowłosej. Pracuje, dorabia sobie na placu, wydała książkę... a i tak szkoda jej pieniędzy na kupno biletu autobusowego.

Te nogi to jej w końcu wysiądą — Kręci głową w dezaprobacie.

— Może podjadę — stwierdza nagle Harris, czym wprawia staruszkę w mocne zaskoczenie.

— A co to za nagła zmiana?

Cornelia poprawia swoje nieuczesane włosy, po czym pociera twarz rękoma.

— Godzinny spacer przed zajmowaniem się pięcioletnim dzieckiem, to nie jest najlepszy pomysł — mówi spokojnie, a na jej ustach gości wesoły uśmiech.

— Jeśli chcesz, sprawdzę ci autobus blisko czternastej — proponuje uprzejmie staruszka. — Ale najpierw zaparzę zioła. — Wstaje ze swojego dotychczasowego miejsca i podchodzi do prowizorycznej kuchni. Zwinnym ruchem zdejmuje czajnik z kuchenki, podstawiając go pod kran. Nalewa wody do jego połowy, a następnie z powrotem odkłada w te samo miejsce.

— Chcesz herbaty? — pyta, odpalając odpowiedni palnik.

— Herbaty — podkreśla stanowczo młoda z nich, dając do zrozumienia staruszce, że nie ma ochoty na żadne zioła.

Nie chcę się uzależnić — z tą myślą brnie przez życie od samego początku. Nie chce być zależna od czegokolwiek. Lidia zaparza dwa napary – w jednym kubku zioła uspokajające – w drugim zaś najzwyklejszą czarną herbatę bez dodatku cukru. Zanosi oba naczynia do swojego pokoju i stawia na stole.

Szaty ubóstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz