Rozdział 16

751 102 133
                                    

Rinkeby, Szwecja

7 kwietnia 2011r., godz. 6:30

Na ulice Sztokholmu wychodzą pojedyncze osoby, a całe miasto zaczyna budzić się do życia. Zwykle o tej porze jest już znaczny tłum, a ludzie wręcz ocierają się jeden o drugiego, chcąc przecisnąć się do swojego celu. Tym razem jednak jest całkiem inaczej. Nie panuje przepych, wypełniony hałasem i głośnymi rozmowami. Dziś jest zwyczajnie cicho, spokojnie. Cornelia nabiera powietrza w płuca, napajając się tak rzadką sytuacją. Pogoda nie wygląda na najlepszą, lecz najważniejsze dla niej jest to, że nie pada deszcz, a po śniegu już dawno nie ma nawet śladu. Wiosnę czuć gdzieś w oddali, jak zmierza do stolicy Szwecji, niosąc ze sobą czar ciepłego klimatu. Młoda kobieta rozgląda się na boki, obserwując zapalane i gaszone światła w blokach mieszkalnych. Przenosi swoje spojrzenie w górę, na niebo, aby dostrzec formujące się nad nią chmury. Są one ciemne, jednak nie zapowiadają deszczu. Delikatny wiatr daje o sobie znać, przez co ciemnowłosa szczelniej okrywa się płaszczem, chroniąc swoje ciało przed zimnem. Wzdycha przeciągle, kiedy mija rozwidlenie, którym zazwyczaj podąża na Plac Rybny. W głębi duszy brakuje jej recytowania, już jakiś czas nie miała z nim styczności. Nigdy wcześniej nie miała tak długiej przerwy od wygłaszania wierszy. Zdążyła już się przyzwyczaić do codziennego witania placu i przemawiania przed pojedynczymi osobami.

Przełyka nerwowo ślinę, kiedy zostaje jej ostatnia prosta do pokonania. Nim się ogląda, staje przed szklanymi drzwiami, pchając je, aby wejść do środka. Jednak one ani drgną. To wtedy właśnie przypominają jej się słowa Rycharda, świadczące o tym, że pracownicy wchodzą tylnym wejściem. Odwraca się powolnym ruchem, po czym podąża we wspomniane miejsce. Zamiast od razu się przebrać i przygotować do pracy, kobieta postanawia sprawdzić, z kim dzisiejszego dnia ma zaszczyt dzielić zmianę. Udaje się więc do głównej części baru, omijając zakurzone regały.

Wewnątrz spostrzega, że lokal jest pusty. Nic dziwnego, w końcu nie ma jeszcze godziny otwarcia. Za ladą spotyka Alvę, która jest już przebrana i gotowa do pracy.

— Hej — wita się uprzejmie kobieta, odkładając szmatkę na bok, którą ścierała blat. — Przebierz się, zaraz otwieramy — poleca, lecz nie brzmi to niemiło. Młoda Harris bierze jej słowa do serca i znika za drzwiami pomieszczenia służbowego. Przemierza dzielnym korkiem przez zasłonę dymną, stworzoną z zalegającej tony kurzu. W końcu dociera do rozpadającej się szafy, gdzie zdejmuje płaszcz, odwieszając go na jeden z haczyków. Następnie wyciąga poskładane ubranie z półki i siada na drewnianego ławce. Kolejno zdejmuje buty, później skarpetki, a na samym końcu spodnie wraz z bluzką. Zakłada na siebie firmowe ubranie, składające się z krótkiej spódniczki oraz bluzki, a na stopy wkłada płaskie obuwie. Ma nadzieję, że Rychard szybko nie zdecyduje się na zmianę wobec niej i jej butów. Każda z pracowniczek nosi tutaj wysokie szpilki, nadając atrakcyjności swojemu ciału. Jest to w pewnym sensie wizytówka baru, co przyciąga wielu samotnych mężczyzn.

Kiedy Cornelia jest już gotowa, opuszcza pomieszczenie, udając się do publicznej części lokalu.

— Jestem — oznajmia kulturalnie, tym samym zwracając na siebie uwagę koleżanki z pracy.

— Świetnie... możesz otworzyć. — Kobieta podaje jej klucze, zapewne pasujące do zamka drzwi wejściowych. Młoda Harris chwyta pęk metalu, po czym wykonuje powierzone zadanie.

— Dzisiaj raczej będziemy miały luzy — zaczyna rozmowę Alva, która siada na jednym ze stołków barowych po drugiej stronie lady. — Wczoraj była niezła impreza w klubie niedaleko... pewnie większość tych żłopiarzy tam było — dodaje, a jej ton głosu brzmi na lekko rozbawiony. Cornelia przygląda się jej zastanawiająco, lecz po chwili kiwa głową ochoczo. Kobieta nigdy nie miała okazji bawić się w klubie, ale doskonale wiedziała, co takiego tam się wyprawia.

Szaty ubóstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz