Rozdział 6

1.1K 141 97
                                    

Rinkeby, Szwecja

25 grudnia 2010r., godz. 21:19

- I jak było, kochanie, opowiadaj - domaga się Lidia, kiedy zasiada do stołu wraz ze swoją herbatą. Jest bardzo ciekawa, jakim facetem okazał się tajemniczy dobroczyńca.

- Nic specjalnego... trochę rozmawialiśmy - zaczyna młoda kobieta, przelatując wzorkiem po pomieszczeniu. Nie bez powodu unika kontaktu wzrokowego ze swoją mentorką. Wie dobrze, że kłamstwo nie popłaca, a ona właśnie jego się dopuściła, a intencje? Błahe.

- Długo cię nie było. Czy to na pewno była tylko rozmowa? - Staruszka mruży jedno oko, po czym rzuca podejrzliwe spojrzenie na swoją rozmówczynię.

- Oczywiście, że tak! Byłam jeszcze na placu - tłumaczy dziewczyna, sięgając do kieszeni swojego płaszcza. Jak zwykle nie zdjęła go po wejściu do mieszkania. - Proszę. Osiemset pięćdziesiąt koron. - Podaje kobiecie woreczek, w którym znajdują się wspomniane monety. Tym razem udało jej się uzbierać należyte pieniądze przed wyznaczonym terminem, który mija ostatniego dnia każdego miesiąca.

- Dobrze - odpowiada krótko, zabierając pieniądze. Nie liczy ich - ufa współlokatorce.

- Był grzeczny? - Lidia ponownie wraca do poprzedniego tematu, który w jej mniemaniu nie został zakończony.

- Tak, Lidiu - rzuca z uśmiechem kobieta, używając nie do końca poprawnej odmiany imienia swojej rozmówczyni. I choć doskonale zdaje sobie z tego sprawę, to lubi tak się do niej zwracać. Kiedy była jeszcze dzieckiem, w sierocińcu również była niejaka Lidia, lecz zajmowała się ona opieką nad dziećmi. Już wtedy, jako dziewczynka, zaczęła używać takowej odmiany i tak pozostało.

- A wierzący? - Patrzy podejrzliwie na młodą kobietę, popijając herbatę.

- Nie wiem tego - mówi szczerze Cornelia, wiedząc jak bardzo ważne jest to dla staruszki. W tym domu wiara to podstawa.

- A powiedz mi jak na placu - nieoczekiwanie zmienia temat. Młoda Szwedka spogląda na nią zaciekawiona, zastanawiając się, od kiedy aż tak interesuje ją życie dziewczyny.

- Nie najlepiej. Mało ludzi - mówi zgodnie z prawdą, a jej mina ulega nagłemu skwaszeniu.

- Dlatego właśnie najlepiej mieć normalną pracę. - Kobieta wstaje ze swojego miejsca i idzie odłożyć kubek do zlewu. - Kiedy wreszcie poszukasz czegoś normalnego?

- Przecież wiesz, że nikt mnie nie chce - zarzuca dziewczyna ze smutną miną. To nie jest tak, że nie chce szukać, lecz można powiedzieć, że poddała się. Wszędzie, gdzie tylko idzie na rozmowę kwalifikacyjną, słyszy odmowę lub na starcie ją przepędzają. Ma wrażenie, że to przez jej przeszłość czy nawet teraźniejszość, w końcu każdy w okolicy, a może nawet całej dzielnicy, kojarzy Cornelię z recytowania wierszy. Dla niektórych pracodawców taka osoba jest już poniżej przeciętnej kandydatów, więc nie chcą jej przyjmować.

- A, nikt nie chce! Trzeba próbować, a nie załamywać się. - Staruszka przystaje na moment przy blacie kuchennym, aby chwilę później z powrotem wrócić na krzesło. - Mówiłam ci kiedyś o tej pracy, tu, za rogiem. Kelnerki szukali. - Wpatruje się w Cornelię, lecz ta jedynie przewraca teatralnie oczami. Nie chce słuchać ciągle tego samego. Wie, że musi znaleźć porządną pracę, ale nie jest to łatwe w dzielnicy, w której mieszkają. Nie jest ona zaliczana do bogatych, a ludzie bywają niebezpieczni. Gdyby tylko posiadały telewizję, wiedziałyby co takiego dzieje się na ulicach miasta.

- Znajdę pracę - oznajmia stanowczo dziewczyna, kończąc niewygodną frazę. Wstaje z krzesła, udając się w stronę łazienki. - Późno już. Dobranoc. - Zamyka za sobą drzwi od pokoju Lidii, po czym sama znika za powłoką innych. Obmywa twarz zimną wodą, po czym kładzie się spać na dobrze znanym, starym i doszczętnie wyniszczonym, materacu. W jej głowie echem odbijają się słowa Xawerego.

Szaty ubóstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz