Rozdział 47: Przeznaczenie

109 15 0
                                    

Mijały dni. Madame Aurore zgodziła się żebym zaprezentowała swoją sukienkę na Riley. Zaczęłam więc pracę nad nią. Mając wymiary kochanki wykonałam odpowiednie obliczenia i mogłam zaczynać konstrukcje sukienki na dużym akruszu papieru. Starałam się żeby finalnie projekt był moim najlepszym jaki zrobiłam do tej pory.

Poza sukienką moją głowę zajmowała też sprawa z madame Nephrite. Starałam się jej często pomagać. Przenosiłam jej rekwizyty do lekcji z zaplecza do sali, a potem z powrotem. Nosiłam jej teczki z pokoju nauczycielskiego do klasy. Kobieta była mi wdzięczna, że jestem ale wciąż milczała gdy zaczynałam poruszać temat jej bólu.

Tego dnia przed lekcją poprosiła mnie o przyniesienie jej dużego kartonu z zaplecza. Bez wahania zrobiłam to a zaraz po zajęciach odniosłam go na miejsce.

- Dziękuję ci bardzo, Neriska. Jesteś wspaniała - powiedziała z uśmiechem.

- Proszę. Zawsze służę pomocą, madame.

Ruszyłam do wyjścia z klasy.

- To wszystko przez przeznaczenie... - powiedziała nagle.

Zatrzymałam się i odwróciłam.

- Co?

Madame patrzyła na swoje dłonie.

- Nie wypełniam swojego przeznaczenia i dlatego cierpię...

Podeszłam znów do niej.

- Jakiego przeznaczenia?

- Jak pewnie wiesz pochodzę z Merkurego, czyli z planety ognia. Moje plemię mieszka w podziemnym mieście. Dbamy o wnętrze Merkurego, ponieważ jest dość niestabilne. Od zawsze pomagamy planecie dzięki naszym magicznym mocą. Szczególnie kobiety mają za zadanie uspokajać wybuchające gejzery i prowadzić rzeki lawy zdala od naszych domów. To nasz obowiązek i jest to uwarunkowane naszym przeznaczeniem. Ja, jako młoda dziewczyna, sprzeciwiłam się temu. Co to za życie, jeśli jedyne co robisz w ciągu dnia, to krążysz po okolicy pilnując, by wszystko było w porządku. To jest ważne ale cały proceder za bardzo obciąża kobiety. Nie powinno być tak, że wszystkie bez wyjątku spędzają całe dnie poza domem pilnując okolicy i nawet nie otrzymują niczego wzamian, nawet podziękowania. Ja jestem kimś w rodzaju księżniczki, mój ojciec i matka przewodzą naszą społecznością, i mimo to nakazali mi robienie tego, co wszytskie inne kobiety. Nie chciałam tak skonczyć. Zawsze czułam, że zostałam stworzona do czegoś innego. Uparcie protestowałam, że nie będę opiekować się wnętrzem planety, więc rodzice wysłali mnie tu, na Ziemię, do Akademii Księżniczek, żebym zrozumiała, że z przeznaczeniem nie warto walczyć. Tu przekonałam się, że są rzeczy, na które nie mamy wpływu i ukończyłam szkołę, jednak wciąż w głębi serca nie akceptowałam swojego przeznaczenia. Nie chcę być jakimś narzędziem zabezpieczającym zamieszkałe tereny mojej planety. Nie jestem przedmiotem, jestem osobą. Nie wróciłam już na Merkurego. Poczułam, że właśnie tu jest moje miejsce. Zostałam w Akademii by uczyć młode księżniczki w pełni świadoma, że unikanie przeznaczenia ma realne konsekwencje. Tylko nie sądziłam, że będzie bolało tak bardzo... Nigdy nie użyłam swojej mocy kontrolowania ognia. Wkrótce przekonałam się, że nieużywana moc sprawia fizyczny ból i odbiera siły. Zaczęło się w moim dwudziestym roku poza rodzinną planetą. Zaczęłam odczuwać nieprzyjemne kłucie w dłoniach. Z roku na rok było coraz silniejsze i coraz bardziej zaczęło utrudniać codzienne życie. Szukałam pomocy u pani dyrektor i u koleżanek uczących magii lub zasad przeznaczenia, ale wszystkie stwierdziły, że jestem sama sobie winna. Nic nie zrobiły, by mi pomóc. W dodatku zaczęły używać mojej historii na swoich zajęciach, jako przykładu jak się kończy igranie z przeznaczeniem. Straciłam przez to szacunek wielu swoich wychowanek i tak jest nadal. Co roku kolejne księżniczki słyszą moją historię mimo, że nie zgodziłam się by ją opowiadano, a potem czuję na sobie te oceniające spojrzenia. To straszne... Stałam się obiektem wrogich spojrzeń, co sprawia mi przykrość. Akademia ma wychować młode księżniczki na damy, ale i nauczyć życia. Ja też się tu wychowałam, ale poza tym, że na przeznaczenie nie mamy wpływu, nauczyłam się też, że warto mieć nadzieję i marzenia. Poszłam swoją drogą świadoma konsekwencji a mimo to jestem dla wszystkich tą, która sama jest sobie winna, że cierpi z bólu przez nieużywaną moc. Jest mi przykro, że jestem tak traktowana, i że nikt nie chce mi pomóc. Nikt nawet nie spróbował... Moja moc potrzebuje ognia i tylko to może mnie uratować, jednak ja nie mogę wrócić na Merkurego. Na mojej rodzinnej planecie nigdy nie będę szczęśliwa. Tylko tutaj czuję się na swoim miejscu. Niestety nie wiem jak długo to jeszcze potrwa... Z roku na rok ból daje się coraz bardziej we znaki. Nikt mi nie chciał pomóc, więc zaczęłam sama wymyślać czym mogę go załagodzić. Na początku próbowałam się ratować paląc zapałki na dłoniach. Moje ciało jest ognioodporne. Kiedy ból był jeszcze słaby zapałki przynosiły ulgę. Z czasem zaczęłam potrzebować czegoś jeszcze bardziej gorącego, i jeszcze bardziej... Dziś już nic mi nie pomaga. Potrzeba tysiąca stopni, żeby uśmierzyć ból. Nie łatwo znaleźć na Ziemi taką temperaturę. Musiałabym chyba wejść do wnętrza wulkanu i włożyć ręce do lawy. Tylko niestety w pobliżu nie mamy wulkanu, więc nic nie mogę zrobić z moim bólem. Wkładania dłoni do palacego się kominka zabroniła mi pani dyrektor, ponieważ wydobywający się przy tym dym może zagrozić innym. Moje drogi oddechowe są przyzwyczajone do dymu, pyłu i nawet czadu. Jestem na to odporna, jak wszyscy mieszkańcy Merkurego. Dziwie się, że wy, ludzie, nie jesteście. To bardzo przydatna cecha, nie rozumiem czemu wam się nie wykształciła. Obecnie już nawet nie próbuję walczyć z moim bólem. Są dni, kiedy jest lepiej, są dni, kiedy gorzej. W dodatku moja skóra zaczyna sinieć, co również jest oznaką nieużywanej mocy. Naturalne powinna mieć jasnoszary kolor, natomiast... - przerwała i podwinęła lekko rękaw sukienki.

Akademia KsiężniczekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz