Rozdział 2.

10.8K 302 199
                                    

– O mój boże, jakie to dobre – mruknął Lucas, jedząc już trzeciego hamburgera. Ja się pytam gdzie on to wszystko mieści!?

– Powiedz ty mi... – zaczęłam, biorąc łyka zerowej coli – Gdzie ty to wszystko mieścisz? – uniosłam brwi uchylając lekko wargi. Prawda była taka, że Lucas mógł jeść godzinami po kilka kilogramów, a mimo to nie tył. Jego waga utrzymywała się tak samo, a jego dobrze wyrzeźbiona sylwetka to potwierdzała.

– Odpowiedź jest prosta, słonko – odpowiedział blondyn, wycierając sobie białą chusteczką usta – Tutaj – pokazał rękami na swoje kroczę. Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową na jego głupotę.

– Słyszeliście kto wrócił do San Francisco? – spytała Leyla. Kiwnelam głową przecząco na jej pytanie – Wiliam Handerson – po wypowiedzeniu jej słow Lucas zakrztusił się hamburgerem, a ja zmarszczyłam brwi.

Nie przypominam sobie, bym znała kogoś takiego, ani słyszała o nim. Może ktoś mi kiedyś o nim mówił, a ja nie słuchałam, mając w to wyjebane? Bardzo możliwe, lecz wątpie w to.

– A kto to? – spytałam, biorąc kolejny łyk coli. Przyjaciele spojrzelu na mnie jak na idiotkę, na co ja uniosłam jedną brew do góry – No co? – kolejny raz spytałam, biorąc do buzi frytkę.

– Nie wiesz kim jest Wiliam Handerson?! – podniósł głos Miller, na co kilka osób spojrzało na nas, jak na chorych – Przepraszam – mruknął pod nosem chłopak do starszej kobiety, która skarciła go wzrokiem i uniósł ręcę w geście obronnym.

– Na prawdę nigdy o nim nie słyszałaś? – spytała zielonooka, na co pokręciłam przecząco głową – Nigdy nie widziałam Handersona na własne oczy, ale słuchając z opowiadań moich rodziców, to sam jego wygląd jest zabójczy. Ma powiązania z mafią, jak i z policją, przez co wszystko, co złego robi jest zlekceważone – wzruszyła ramionami i poprawiła się na swoim krześle – Jego rodzice są bogaci, ale oni sami nie wiedzą, co ich syn wyprawia. Wiele razy powodował bójki, a ci którzy się z nim bili, trafiali do szpitala, a sam wychodził bez szwanku – zmarszczyłam brwi na jej słowa. Przecież nie mógł on być taki niebezpieczny, jak opisują go inni. To nie jest jakiś słaby film, by w naszym mieście działy się takie rzeczy.

– W skrócie mówiąc, jest bardzo, ale to bardzo niebezpieczny i lepiej się mu nie pokazywać, bo jak zajdziesz mu za skórę, to jesteś martwy – oznajmił Lucas, spoglądając na mnie – Dobra, koniec tego pierdolenia – dodał. Wziął wszystkie papierki z naszego stolika, a następnie wyrzucił je do pobliskiego kosza.

– Słyszeliście, że dziś jest jest impreza u Camerona? – spytałam znowu Leyla, wstając od stolika. Zrobiłam to samo i skierowaliśmy się do wyjścia. Już przy drzwiach podbiegł do nas blondyn i razem wyszliśmy z budynku.

– Owszem i znając ciebie, zapewne chciałabyś się dziś tam pojawić – odpowiedziałam i puszciłam oczko dziewczynie. Nagle stanęłam i zaciągnęłam się świeżym powietrzem, uśmiechając się pod nosem. Kochałam lato, a szczególnie powietrze, które w tedy się pojawiało. Takie pachnące i lekkie. Lubiłam patrzeć jak kolorowe kwiaty i zielone drzwa kończą zakwitać. W tamtym czasie było ciepło, więc sukienki i krótkie spódnice były mile widziane.

– Zgadłaś, skarbie – uśmiechnęła się blondynka, kierując się w stronę pobliskiego parku – Więc idziemy? – jej uśmiech się poszerzył, gdy Lucas kiwnął głową, zgadzając się na to. Dwie pary tenczówek spojrzało na mnie, czekając na moją ostateczną odpowiedź.

Byłam tą dziewczyną, która lubiła imprezować i dobrze się bawić, ale nie za często. Z tego, że nie miałam cudownych ocen, a od zawsze marzyłam, by zostać prawniczką, musiałam się dobrze uczyć, co czasami nie zgadzało się z samym moim imprezowym charakterem. Lecz z tego, że był piątek, a dziś kończyłam swoje osiemnaste urodziny, to chciałam zrobić coś dla siebie. Spędzenie czasu z najbliższymi mi przyjaciółmi, dobrze się bawiąc i do tego w końcu pożądanie się napić, sprawiłoby każdemu przyjemność, a mi szczególnie.

Never say never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz