Rozdział 48.

4.7K 172 44
                                    

Może i czasami byłam wredna, lecz musiałam przyznać, że kochałam kupować komuś prezenty. Uwielbiałam patrzeć, jak dana osoba cieszyła się z prezentu i patrzyła na niego z zachwytem, a szczególnie wtedy, gdy to był prezent ode mnie. Miło było patrzeć, jak ktoś cieszył się z tego, że dałam mu coś i to prosto z serca.

Prezenty zazwyczaj kupowało się na urodziny, które...no cóż. Zazwyczaj były dla każdej osoby bardzo ważne. W końcu był to dzień, który był raz na cały rok. Dlatego niektórzy bardzo chcieli się postarać, by ten dzień był najlepszy i mieli do tego prawo, bo to był ich dzień. Dzień, w którym oni się urodzili. Ale też byli tacy ludzie, którzy nie lubili o tym pamiętać, co równało się z tym, że traktowali ten dzień, jak każdy inny, czego nie do końca rozumiałam, lecz nie mogłam się w to wtrącać.

Hannah Handerson była tym pierwszym typem. Czyli była osobą, która kochała swoje urodziny. W ten dzień zachowywała się, jak młoda księżniczka, a jej mąż tylko utwierdzał, że dla niego była nawet królową. To, jak ją traktował było piękne i niesamowite. Za każdym razem, gdy spoglądał na nią, patrzył z taką niesamowitą miłością, oddaniem i uwielbieniem. Taką czułością.

Podobnie, jak ja na jego syna.

Żona Thomasa była piękną kobietą z piękna figurą. Sukienka o kolorze bieli opinała jej szerokie biodra, małą talię, ale za to duże piersi. Rękawy sukienki były rudowłosej do łokci, a cała sukienka była przed kolano. Włosy, które sięgały jej do połowy pleców zostawiła rozpuszczone, a twarz zdobił duży, szczery uśmiech.

Jej śmiech roznosił się po dużym salonie rodziców mojego chłopaka, gdy kobieta otwierała ode mnie prezent. Po chwili w rękach miała wielki bukiet błękitnych tulipanów, a do nich była wstążką przyczepiona biała koperta, w której było nasze wspólne zdjęcie, który zrobiliśmy kilka dni przed tym, a dokładnie wtedy, gdy przyjechaliśmy z Williamem ogłosić im, że byliśmy w związku. Oczywiście oboje się ucieszyli, podobnie, jak teraz Hannah, która przybiegła do mnie, przytulając mnie i głośno dziękując. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, gdy gdzieś zniknęła, a ja ze zdziwieniem spojrzałam na tatę Williama, który z uśmiechem wzruszył ramionami.

– Chyba cieszy się z twojego prozentu – zaśmiał się Pan Thomas, który stał obok. Kiwnęłam głową, zgadzając się z jego słowami – Kończy dziś czterdzieści pięć lat, a dalej zachowuję się, jak ta nastolatka z liceum, gdy ją poznałem – ponownie się zaśmiała, a ja popatrzyłam na niego zaskoczona.

– Poznał Pan Panią Hannah w szkole? – spytałam, a na mojej twarzy nadal malował się szok. Brunet przytaknął głową i przystąpił z nogi na nogę.

– Owszem. Byłem w ostatniej klasie, gdy poznałem żonę – wzruszył ramionami, a po chwili na jego twarz wkradł się ogromny uśmiech. W tej samej chwili wbił w nią wzrok, gdy ta odpakowywała prezenty – Od razu się w niej zakochałem. Miała w sobie coś, czego inne nie miały i to sprawiło, że zapragnąłem ją mieć. Później jakoś wyszło, że zaczęliśmy być razem, a jeszcze później w grę wszedł ślub i dzieci. To były niesamowite lata – mruknął, nadal spoglądając na nią.

Byłam pod wrażeniem, bo nigdy nie słyszałam, by ktoś myślał i mówił w tak piękny sposób o swojej drugiej połówce. Widziałam po nim, że mówił szczerze, a to, jakim wzrokiem darzył swoją żonę, było można zobaczyć raz na milion lat. Najpiękniejsze było to, że ich uczucie nie wygasło przez tyle lat, a nawet z każdym dniem było ono większe. Było w nim więcej miłości, tej czułości i wszystkiego, co było piękne.

Marzyłam, by mieć kiedyś tak samo.

– Życzę Ci, byś przeszła taką samą drogę z moim synem.

Never say never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz