Epilog.

7K 270 112
                                    

Za małego często powtarzałam sobie, że nikogo nigdy nie pokocham. Chciałam być taka wolna, nie mieć nikogo i nie czuć tego, że ktoś stał mi nad karkiem. Chciałam być tą bogatą ciotką w swojej rodzinie, która nie miała, ani męża, ani dzieci i co rok przywoziła wiele, drogich prezentów. Wtedy nie wiedziałam, że przecież mogłam mieć każdą z tych rzeczy i że nie musiały się une gryść.

No cóż, w latach nastoletnich byłam bardzo głupia.

Z każdym dniem przez siedem pieprzonych lat śmiałam się z tego, jak głupia. Przypominałam sobie te wszystkie uparte słowa, które ja sobie wmawiałam. Bo tak było. Codziennie sobie wmawiałam, że nigdy nie pokocham żadnego mężczyzny, że nigdy nie oddam mu się w stu procentach, że nigdy nie założę z nim rodziny. I zapewne dalej bym tak myślała, wmawiała sobie i wszystkim dookoła takie rzeczy, gdyby nie brunet z czarnymi oczami, który pojawił się w moim życiu. Obrócił je o sto osiemdziesiąt stopni, sprawiając tym jednocześnie, że stało się ono lepsze. Zabłysnęły nowe, nieznane mi kolory na nim, było w nim więcej uśmiechu i mniej płaczu, a o samotności już nie chciałam wspominać, bo ona już nie istniała. Nie czułam jej, bo za każdy razem, gdy czułam się samotnie, szłam do męża, który otulał mnie swoimi silnymi ramionami, szepcząc mi do ucha, że byłam piękna i jak bardzo mnie kochał. Że byłam jego ósmy cudem świata, a te wszystkie słowa sprawiały, że właśnie tak się czułam.

Lecz miłość, czułość, a szczególnie stabilność i zdrowy związek to nie wszystko, co William mi dał. Dał mi coś jeszcze, a dokładnie to ślicznego, małego bruntena z czarnymi oczami, jakie odziedziczył po tacie. Włosy z resztą też, bo chłopiec też miał tak ładne, jak William. W tej kwestii mój mąż nie mógł wyprzeć się tego, że trzy lata temu urodziłam jego syna, który wyglądał identycznie, jak on sam, gdy był mały.

Nadal nie wiedziałam, czym sobie zasłużyłam na to wszystko, co dostałam. Zrobiłam wiele złych rzeczy w swoim życiu, a mimo tego dostałam najwspanialsze dary, jakie tylko świat mógł dać.

– Pięknie wyglądasz, kochanie.

To zdanie, jak i ten dobrze znany mi głos sprawił, że poczułam ciarki na każdym kawałku swojego ciała. Uśmiech sam zagościł na moich ustach, gdy niski i zachrypnięty głos dotarł do mojego ucha, odbinając się od ścian mojego gabinetu. Przegryzłam wargę i odwróciłam się w stronę mężczyzny swojego życia.

Ciemne, postawione do góry włosy miał roztrzepane. Czarne tęczówki spoglądały na mnie, a usta wygięły się w delikatnym i pełnym dumy uśmiechu. Miał na sobie czarny garnitur i prezentował się naprawdę dobrze, jako właściciel najlepszej firmy w San Francisco. Duma biła od niego i coś czułam, że mężczyzna był dumny z tego, że to właśnie on był przy mnie, a ja przy nim.

– Miło mi to słyszeć – odpowiedziałam, stając obok swojego biurka i patrząc na Williama, próbując się nie uśmiechnąć.

– Jak się czujesz? – zapytał, podchodząc do mnie. Jego mocne perfumy uderzyły we mnie, a po ciele ponownie przeszedł dreszcz, gdy stanął kilka centymetrów ode mnie, kładząc swoją rękę na moim dużym brzuchu – Kopie? – znowu zadał pytanie, wbijając wzrok w brzuch. Kciukiem gładził jego powieszchnie, co było bardzo miłe.

– Odrobinę – odpowiedziałam krótko, wpatrując się w piękną twarz Handersona.

– Jadłaś coś? – przewróciłam oczami na jego pytanie, wzdychając. Prawdę mówiąc miałam już dość tego pytania, a szczególnie, gdy zadawał je po kilka razy dziennie.

– Tak – burknęłam, patrząc na niego z uniesioną brwią – Możesz nie traktować mnie, jak dziecko? – zapytałam, gdy tylko uniósł na mnie wzrok. Brunet zmarszczył swoje brwi, nadal pocierał mój dość duży brzuch.

– Jesteś w szóstym miesięcu ciąży, Julie – zaczął poważnym tonem, jeszcze bardziej się do mnie przybliżając – To normalne, że się martwię – dodał, robiąc minę zbitego pieska. Wiedział, że zawsze na mnie to działało, przez co już po chwili odetchnęłam, łapiąc jego policzki.

– Wiem, ale nie masz o co – powiedziałam, przybliżając swoje usta do jego. Musnęłam je lekko, na co mój mąż się rozpromienił – Jem tyle, ile powinnam i czuję się świetnie – ponownie ucałowałam jego usta, tylko tym razem trochę dłużej.

Zaśmiałam się, gdy William ułożył swoje dłonie na dole moich pleców, przyciągając mnie do siebie. Znowu mnie pocałował, ssając moją dolną wargę. Mruknęłam pod nosem, oddając pocałunek, który z każdą chwilą stawał się bardziej agresywny. Brunet w pewnej chwili uniósł mnie lekko, tym samym sprawiając, ze usiadłam na biurku. Odsunął się trochę ode mnie i z uśmiechem zaczął całować moją szyję. Jęknęłam, gdy przyssał się do niej, następnie całując każdy zakamarek szczęki, szyi i biustu, który lekko był odkryty. Odchyliłam głowę, przymykając powieki i wplatając dłonie we włosy swojego męża, gdy przycinał nasze ciała do siebie. Zagryzłam wargę, by nie wydać z siebie kolejnego dźwięku, gdy czarnooki chwycił mnie za udo, lecąc dłonią coraz wyżej.

– Tato, co ty robisz mamie?

W sekundę otworzyłam oczy. Z szokowanymi minami spojrzeliśmy się z Handersonem na chłopczyka w brązowych włosach i czarnych oczach. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, gdy ten przeskakiwał wzrokiem na mnie i na Williama.

Cholera. Zawsze byłam zdania, że nie wypadało, by dziecko widziała czułości rodziców, dlatego nigdy nie robiłam żadnych podobnych rzeczy z Williamem. Wtedy byłam w swoim biurze, więc mogłam sobie pozwolić na chwilę przyjemności i nie przypuszczałam, że własne dziecko przyjdzie wtedy i to zobaczy.

– Christian? Co ty ty robisz? – spytał William, lekko dysząc. Spojrzał na swojego syna, prostując się i odsuwając się ode mnie.

– Dziadek Scott mnie przywiózł – wzruszył ramionami, uśmiechając się niewinnie. Spojrzałam na Williama, który z małym uśmiechem patrzył na Cristiana, który nadal na nas spoglądał z dziwnym wyrazem twarzy. Parsknęłam i zeszłam z biurka, stając obok swojego syna, który uniósł na mnie wzrok.

– Zapomnijny o tym, co tu się stało i może pojedziemy na lody? – uśmiechnęłam się do małego bruneta, który rozchmurzył się w sekundę. Pokiwał głową i wybiegł z biura, omało się przewracając dwóch prawniczek, które szły z kawą.

Spojrzałam na Williama, który ten patrzył na mnie z ogromnym szczęściem w oczach. W ciszy podszedł do mnie, całując moje czoło, nos, a na końcu usta. Oparł swoje czoło o moje, splatając nasze dłonie.

– Kocham cię – mruknęłam w jego usta, które po chwili wygięły się w ogromny uśmiech.

– Ja ciebie też kocham – odpowiedział, kojąca głaszcząc swoim kciukiem skórę mojej dłoni.

Ponownie nie moglam opisać tego, jak bardzo szczęśliwa byłam w tamtym momencie. To, co czułam przy tym człowieku nie mogło się równać z niczym innym. On był kompletnie innym dla mnie wymiarem. Wymiarem, w którym poczułam miłość, której nigdy nie chciałam doświadczyć. Zawsze powtarzałam sobie, że nigdy nie poznam jej smaku, ani nigdy nie pozwolę nikomu wejść do mojego serca. Było to tak dziecinne i niedorzeczne, że trudno było mi się przyznać po kilku latach, że to ja gadałam takie głupoty.

Z każdym dniem wiedziałam, że nie warto było mówić, że nigdy się nie zrobi danej rzeczy. A w całym swoim życiu nauczyłam się tego, by nigdy nie mówić nigdy.     

                                   Koniec

Never say never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz