Rozdział 27.

7.1K 203 25
                                    

Wypuściłam dym z drżącym warg, wpatrując się, jak rozpływa się w powietrzu. Było zimno, a ja jak ta idiotka siedziałam w samej bluzie i cienkich leginsach na balkonie. Moja głowa pulsowała od ciągłego płaczu, a włosy były tłuste. Nie myłam ich już chyba cztery dni i dokładnie od czterech dni siedziałam w domu, nigdzie nie wychodząc. Każdy z moich przyjaciół dzwonił do mnie, pytając czy wszystko było okej. Zawsze mówiłam, że tak, co było kłamstwem.

Coraz gorsze były koszmary, które śniły mi się  co noc. Miałam już dość wszystkiego, co mnie otaczało. Adrienia, Shawna, który cały czas do mnie wypisywał, a nawet rodziców, którzy chcieli dowiedzieć się, co się stało. Każde z nich powodowało, że w mojej głowie pojawiały się niepotrzebne myśli.

Chciałam zaznać spokoju, którego nie czułam już bardzo dawno. Pragnęłam zasnąć na jakiś czas. Chciałam, by wszystko zniknęło. Każda osoba, każdy problem, a nawet ja. Miałam nadzieję, że to wszystko zniknie.

– Julie – poczułam rękę na ramieniu, a później przed swoją twarzą zobaczyłam twarz Petera, który dalej u nas był – Co ty tu robisz? Jest zimno – warknął, chwytając mnie za ręcę i podnosząc. Przewróciłam oczami, patrząc na jego surową twarz, która rzadko się pojawiała.

– Musiałam zapalić – mruknęłam, zarzucając na głowę kaptur czerwonej bluzy. Chłopak mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i mocno chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę środka domu.

– Do reszty oszalałaś? – zamknął drzwi balkonowe, gdy już w nim byliśmy, a następnie się do mnie odwrócił – Co się z tobą dzieje? – spojrzał na mnie tym wzrokiem, jakiego bardzo długo nie widziałam.

Zlekceważyłam go, jakby w ogóle go tam nie było. Powolnym krokiem podeszłam do łóżka i położyłam się na nim, mając totalnie w dupie chłopaka. Czerwonowłosy głośno westchnął, widocznie mając już mnie dość. Wcale mu się nie dziwiłam, bo sama miałabym dość takiej osoby  jak ja, gdybym była na jego miejscu. Wiedziałam, że tracił cierpliwość, a ja leżałam po prostu i modliłam się, by wyszedł z tego pokoju.

– Możesz wyjść? – spytałam, mając twarz w białej poduszce. Może i źle postąpiłam, ale naprawdę nie miałam ochoty na jakąkolwiek matczyną gadkę. Chłopak bez słowa wyszedł z pokoju. Głośno westchnęłam w poduszkę i zacisnęłam powieki.

Tak bardzo chciałam, by to wszystko się skończyło. Wszystko zaczęło się pieprzyć, gdy pojawił się Adrien. Zawsze robiłam wszystko, by zapomnieć o ty, co z nim robiłam wtedy, kiedy się z nim zadawałam. On był jedyną osobą, z którą robiłam mnóstwo złych rzeczy. Żałowałam każdej sekundy z nim spędzonej. Zrobiłabym wszystko, by wrócić do tej chwili, w której go poznałam.

Byłam z nim szczęśliwa i zgadzam się z tym, ale do momentu, w którym zaczął mną manipulować w tak okropny sposób. Uważałam, że każde jego słowo wypowiedzeniu w moją stronę było prawdziwe. I było, ale to wcale nie sprawiało, że mógł mną manipulować. Sprawiał, że z dnia na dzień byłam coraz bardziej zagubiona i nie potrafiłam sama siebie zrozumieć. Wyniszczał mnie, ale ja tego nie dostrzegałam. Dopiero, gdy wyjechał zobaczyłam, jak bardzo potrzebowałam od niego wolności. Po jego wyjeździe czułam się spokojna i taka wolna, jakbym w końcu wyszła z jakiejś klatki.

Po jego powrocie wróciły wspomnienia z nim i zaczęło się ponownie piekło. Piekło, od którego zdążyłam uciec, zanim było za późno. Nie chciałam myśleć, co by było, gdyby on nie wyjechał i nasza relacja dalej by się rozwijała. Na pewno wiedziałam, że byłoby coraz gorzej i nie wiadomo, czy bym dożyła do swojej pieprzonej dwudziestki.

                                     ***

– Idź w pizdu – mruknęłam, gdy zobaczyłam kawałek wiadomości od szatyna. Przymknęłam oczy, jakbym sama próbowała wmówić sobie, że żadnej wiadomości nie dostałam.

Never say never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz