Od zawsze lubiłam kłamać i nie sprawiało mi to żadnego problemu. Uważałam, że kłamanie nie jest niczym złym, a nawet czasem było potrzebne. W niektórych sytuacjach było ono konieczne, by wyjść z jakiejś sytuacji, która była dla nas nie najlepsza. Ale też czasami kłamaliśmy, by bliskie osoby były szczęśliwe. Kłamanie nie było złe. Ja uważałam, że było bardzo dobre. Dawało mi to szczęście i nie wiedziałam dlaczego. W pewnym momencie myślałam, że jest ze mną coś nie tak, ale szybko pojęłam, że po prostu taka byłam.
Byłam zimną suką i za cholerę nie chciałam tego zmieniać. Nie miałam uczuć, ale czasami było to w moim życiu przydatne. Ludzie nie ranili mnie, więc prawie w całym moim życiu nie było smutku. Podobało mi się to, lecz moim bliskim nie bardzo. Przez swój charakter byłam wredna i zimna, przez co kłótnie z najbliższymi często się pojawiały.
Kłamstwo było dla mnie normalnością, przez to, że bardzo często go używałam. Nawet gdy nie było to konieczne to i tak małe kłamstewko wymykało się z moich usta.
Normalność.
Czy miałam kiedyś poczucia winy? Nie, do czasu. Gdy dziś spojrzałam w czarne tęczówki Williama, miałam ochotę strzelić sobie w łeb. Kłamałam mu prosto w oczy, mając nadzieję, że uwierzy mi i da mi spokój. Myliłam się, bo przez cały dzień łaził za mną razem z Leylą i pytał, czy nie kłamie.
Byłam zdziwiona, że chłopak mi nie uwierzył. Każdy wierzył w moje słowa, a on nie. Był inny, podejrzliwy, a nawet chytry. Nie dawał za wygraną, co cholernie mnie irytowało. Nie wiedziałam co mu powiedzieć, by sobie odpuścił i dał spokój. Pierwszy raz byłam na siebie zła, że okłamałam kogoś. Nigdy mi się to wcześniej nie zdarzyło, ale gdy zobaczyłam te cholernie piękne tęczówki, w których mignął cień troski. Gdy go zobaczyłam, chciałam kolejny raz się zastrzelić.
Handerson wiedział, że kłamałam, a mi nie dawało spokoju skąd to wiedział. Zawsze mi się wydawało, że kłamałam perfekcyjnie i trudno było to wyczuć. Nikt nigdy nie wiedział, kiedy kłamałam, do momentu, gdzie w moim życiu pojawił się William.
Potrząsnęłam głową, odganiając myśli, które przez resztę dnia chodziły mi po głowie. Spojrzałam na zegar w telefonie, na którym wybiła osiemnasta. Przeczesałam włosy i w końcu wyszłam z domu. Zamknełam drzwi, ponieważ rodzicie byli na jakimś ważnym spotkaniu biznesowym i zaczęłam iść w kierunku czerwonego audi.
– Gdzie jedziemy? – spytałam od razu, gdy wsiadłam do samochodu. Spojrzałam na szatyna, skanując jego ubiór. Biała koszula i czarne spodnie idealnie pasowały do niego.
– Do mnie – jego kącik ust uniósł się do góry, a następnie ruszył z miejsca. Ochrząknełam i zapiełam pasy bezpieczeństwa.
Nie chciałam jechać do niego, bo nie wiedziałam, co się tam może wydarzyć. Rozmawiałam z nim zaledwie dwa razy, więc nie znałam go dobrze. Nie myślałam, że mógłby zrobić mi krzywdę, ale przecież wszystko było możliwe, prawda?
– Spokojnie – odparł Shawn, a jego ręka znalazła się na moim kolanie. Ciepłe palce musnęły skórę, która pokryła się gęsią skórkę – Nie zrobię Ci krzywdy. Pojedziemy do mnie i zjemy kolacje, a następnie odwiozę cię, okej? – spojrzał na mnie, zabierając rękę i zmieniając biegi.
– Okej – uśmiechnęłam się i spoglądnęłam na niego – Jak się poznaliście z Williamem? – spytałam, poprawiając się na fotelu.
Mięśnie zielonookiego w sekundę się spieły. Wiedziałam, że właśnie w tamtym momencie się lekko zdenerwował. Naprawdę ciekawiło mnie to skąd się z znają. Jeśli Shawn, by mi odpowiedział może udało, by mi się dowiedzieć, dlaczego wszyscy zareagowali tak dziwnie.
CZYTASZ
Never say never
Teen FictionByłeś tym, czego od zawsze mi brakowało. 06.05.2021 - 14.04.2022