Rozdział 11.

8.4K 264 183
                                    

Zawsze miałam słabość do facetów, a szczególnie wtedy, kiedy byli nieziemsko przystojni. Nie ważne, co robili, bo każda robiona przez nich rzecz dawała mi przyjemną dawkę dreszczy. Kochałam facetów i dziękowałam wszechświatowi, że stworzył kogoś takiego, jak oni. Byli czymś, bez czego nie potrafiłabym żyć. Nawet o tym nie wiedząc, sprawiali, że na mojej twarzy pojawiał się ogromny śmiech.

A co się działo, gdy zaczął mi się któryś podobać? O kurwa. W tedy dopiero wariowałam.

Nie wiedziałam, co się działo wtedy z moim umysłem, ale wiedziałam, że było to zajebiste uczucie. Wystarczyło, że zobaczyłam, gdy jedzie samochodem, zapina pasek od spodni, czy choć zaciąga się papierosem. Najmniejszy szczegół sprawiał, że miałam motyle w brzuchu. Spoglądając na Williama właśnie takie motyle czułam. Czułam, jak mój żołądek robił fikołek, jak patrzył na mnie lub jak jego żuchwa ruszała się, gdy żuł gumę. Nie znałam go długo, bo zedwie miesiąc, ale mogłam stwierdzić, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiegokolwiek widziałam. Miał w sobie coś takiego, co było dla mnie nowe, a jednocześnie tak dobrze znane. Wydawał się być inny, taki...wyjątkowy?

Jego pewność siebie mnie zadziwiała, a jego wygląd jeszcze bardziej. Co ja pierdolę? Ten człowiek był pierdolonym ideałem i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Władza i potężność biła od niego z kilometra, przez co bardziej mi się podobał. Miałam ochotę podejść do niego, lecz ta myśl wyszła z mojej głowy, gdy przed oczami przeleciała mi sylwetka szatyna z przed domu. Odwróciłam się w stronę nieznajomego, który właśnie kierował się w stronę baru. Ruszyłam z miejsca i nie patrząc już w stronę ciemnookiego, podeszłam do baru.

– Wódkę z colą – usłyszałam obok siebie, a przez niski ton uśmeichnełam się pod nosem – Dla Pani obok to samo.

Spojrzałam na szatyna, który uniósł kącik ust do góry i spojrzał na moje wargi, na których znajdował się nie mały uśmiech. Przegryzłam wargę i posłałam mu spojrzenie, które na każdego faceta działało. Chłopak zmniejszył między nami odległość i podał mi drinka, którego przed chwilą zamówił.

– Shawn – przedstawił się zielonooki, pochodząc coraz bliżej. Zrobiłam to samo, aż nasze klatki piersiowe się stykały. Uniosłam wzrok i spoglądnęłam na jego lekko rozchylił wargi.

– Julie – uśmiechnęłam się, a następnie otarłam swoimi ustami o jego, by po chwili odsunąć się i wziąść łyka drinka.

– Mogę zaprosić do tańca? – wystawił swoją dłoń w moją stronę, a ja nie zastanawiając się, chwyciłam ją i poprowadziłam nas na parkiet.

Stanęłam na samym środku dużego salonu i stojąc tyłem do chłopaka, pociągnęłam go za dłonie tak, by jego klatka piersiowa przywarła do moich pleców. Uśmiechnełam się, gdy poczułam jego ciepłe dłonie na swoich biodrach. Swoją jedną dłoń położyłam na jego lewej, a drugą wplotłam w ciemne kosmyki włosów. Gdy muzyka zaczeła grać, oboje zaczęliśmy się bujać w rytm piosenki. Zaczeliśmy się ocierać o siebie, a mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, gdy poczułam usta szatyna na swojej szyi. Chłopak zassał kawałek skóry, a ja mruknełam, czując dreszcz, który przeleciał po ciele.

Wszystko było cudownie...do czasu.

W pewnym momencie spojrzałam w stronę Williama, a z mojej twarzy uśmiech znikł, gdy zobaczyłam wyraz twarzy bruneta. Stał ode mnie jakieś dziesięć metrów, a doskonale widziałam jego zaciśniętą szczękę i zimne oczy, które jeszcze niedawno patrzyły na mnie z czymś miłym. Wręcz mordował nas wzrokiem, a ja za cholerę nie wiedziałam dlaczego. Obok niego stał Nicolas, który nie patrzył na nas z mordem w oczach tak jak William, tylko ze współczuciem. I to dużym współczuciem. Jego wzrok raz padał na mnie, a raz na Shawna, który niczego nie świadomy dalej pieścił moją szyję.

Never say never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz