Rozdział 24.

7.2K 190 34
                                    

Wstrząsnął mną dreszcz, gdy wyszłam spod prysznica. Spojrzałam w odbicie lustrzane, które...no mogło być lepsze. Patrzyłam na swoje dość duże piersi, wąską talię i szerokie biodra. Chyba tylko one w moim wyglądzie były idealne, a no i usta. Duże, pełne, malinowe wargi, do których nie jedna osoba ma słabość.

Nie było źle, ale mogło być lepiej.

Chwyciłam ręcznik do ręki, następnie wycierając nim całe swoje ciało. Umyłam zęby i oczyściłam twarz, ubrałam piżamę, która składała się z topu i spodenek, a po tym wyszłam z łazienki. Skierowałam się w stronę łóżka, a gdy zobaczyłam na nim swój telefon - wziełam go do ręki.

– Co by tu puścić? – mruknęłam pod nosem, patrząc na playlistę na Spotify – Niech będzie to – zastanowiłam się chwilę i kliknęłam w piosenkę, a po chwili z telefonu usłyszałam piosenkę Friends - Chase Atlantic.

Przysięgam na swoje marne i nudne życie, że piosenki Chase Atlantic były zakurwiście dobre. Wręcz idealne, takie...inne. Pozwalały ponieść się chwili spokoju. Bo zawsze, gdy ich słuchałam nie myślałam o niczym. Miałam w głowie pustkę, żadnych myśli, żadnych obrazów. Tylko pustka. Ich głosy odbijały się w głowie, powodując, że w niektórych momentach czułam się, jakbym była z nimi razem na scenie. Jakbym to ja śpiewała te piosenki.

Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy usłyszałam kilka pierwszych wersów. Zawsze byłam szczęśliwa i uśmiechnięta, gdy ich słuchałam. Potrafili tak szybko poprawić mój humor zwyczajnie swoim głosem. Byli nie do zastąpienia.

W czasie, gdy słowa piosenki wręcz szybowały w moim pokoju, ja zeszłam na dół. Weszłam do kuchni, robiąc sobie herbatę, a z pokoju idealnie było słychać melodię. Śpiewałam pod nosem, chodząc po kuchni i szukając wszystkiego, co było potrzebne.

Słyszałam, jak czajnik się gotował, więc  wyłączyłam go i zalałam malinową herbatę. Nie minęła sekunda, a poczułam jej cudowny, słodki zapach. Wyszłam z kuchni z uśmiechem na ustach, a następnie gwałtownie przystanęłam, zauważając postać, która siedziała na czarnym fotelu w salonie. Raczej mnie nie widziała, ale za to ja widziałam ją i blond włosy, które lekko były uniesione do góry. Widziałam kawałek jej ręki, gdy oparła ją o nagłówek i również widziałam alkohol, ktory był w szklance, którą trzymała.

Głośno westchnęłam, a postać uniosła się i wtedy zobaczyłam tył jej sylwetki. Znałam ją przecież doskonale. Znałam te plecy, ramionami, barki. Znałam ją na pamięć, bo prawie codziennie przez osiem miesięcy ją widziałam. A do kogo należała? Hah, doskonale to wiedziałam. Należała ona do najbardziej pojebanego człowieka, który chodził po tej ziemi. Należała do Adriena Lemaire.

Mój oddech gdzieś zniknął, gdy patrzyłam, jak chłopak powolnym ruchem odwrócił się w moją stronę. Zimne tęczówki wbiły się w moje, patrząc na nie obojętnie. Blondyn zeskanował moje ciało, zatrzymując się chwilę na moich nogach, następnie się uśmiechając.

– Cześć – mruknął ze spokojną miną, obracając w dłoni szkło. Na jego szorstki głos w moim gardle pojawiła się dziwna gula, którą szybko przełknęłam – Malinowa? – spytał, kierując swój zwrok na kubek w mojej dłoni.

Spojrzałam się na kubek, a później ponownie na Adriena, który postawił dwa duże kroki w moją stronę. To akurat nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Stałam prosto, patrząc w jego oczy i w uśmieszek, który zagościł na jego twarzy, gdy stanął pół metra przede mną.

Odziwo byłam spokojna. Nie byłam przerażona, może odrobinę zła. W sumie, kto by nie był? Może nie byłam przestraszona dlatego, bo znałam go i wiedziałam, że nigdy nie zrobi mi krzywdy. Znałam go na tyle, by wiedzieć, że mój ból fizyczny, jak i psychiczny był też jego bólem. Każdy mój płacz był jego płaczem, a każde moje cierpienie jego cierpieniem. Ale śmieszniejsze było to, że moja radość, moje szczęście było też jego. Było to pojebane, ale miało to też sens.

Never say never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz