Rozdział 8.

8.9K 235 90
                                    

Każdy miał kiedyś choć raz taką sytuacje, gdy nie wiedział, czy robił dobrze, czy wręcz przeciwnie. Wtedy myśleliśmy nad wszystkimi konsekwencjami, ale również nad korzyściami. Bo przecież w każdej sytuacji były dobre strony, nawet w mojej. Od małego uczono nas, byśmy w przyszłości podejmowali dobre i te lepsze decyzje, choć często tego nie robiliśmy. Wybieraliśmy te gorsze i straszniejsze decyzje, ale co jeśli gdy one dla nas były lepsze? Co jeśli to te gorsze dawały nam szczęście i ukojenie?

Jechanie z Williamem w jego aucie, nie wiadomo gdzie, było tą gorszą i straszniejszą decyzją. Lecz właśnie ona dawała mi to szczęście i ukojenie, które tak bardzo lubiałam. Nie wiedziałam, czy będę kiedyś tego żałować, ale w tedy liczyła się tylko tamta chwila.

- Powiesz mi gdzie jedziemy? - spytałam, odwracając głowę w jego stronę. Może i był chamskim i aroganckim chujem, ale musiałam przyznać, że jego profil był wręcz idealny.

- Zobaczysz - odparł, przez co zacisnęłam szczękę. Nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam lekki strach.

- To przynajmniej powiedz mi, kiedy dojedziemy - mruknęłam i spojrzałam na jego nogi, które z gracją wciskały pedały. Handerson naprawdę dobrze prowadził. Mimo, że jechał z dość szybką prędkością, to odziwo bezpiecznie. Za kierownicą był pewny siebie, w sumie jak zawsze i spokojny. Miałam wrażenie, że był urodzony właśnie do tego, by jeździć.

- Już jesteśmy - powiedział, przez co spojrzałam przed siebie, jednocześnie wychodząc. Stanęłam przed autem, wpatrując się w obraz przed sobą, który pokazywał całe nasze miasto. Zachód słońca oświetlał budynki San Francisco, a ciepły powiew wiatru bujał gęste drzewa.

- Podoba się? - spytał Handerson, a ja odwróciłam się w jego stronę. Stał kilka metrów ode mnie, a ja nie wiedziałam czym się wtedy kierując, podeszłam bliżej niego.

- Nie wierzę ci - szepnełam, spoglądając w jego czarne oczy. Dalej nie mogłam pojąć, jak można było mieć tak ciemne oczy. Nie wierzyłam chłopakowi w kwestii, że to Alex zawinił i do niego zadzwonił. Coś mi podpowiadało, że to wszystko słabe kłamstwa i choć byłam kurewsko naiwna to w to, akurat nie uwierzyłam. Moim zdaniem było za dużo zbiegów okoliczności, by był to przypadek.

- W czym mi nie wierzysz? - zmarszczył brwi, podchodząc do mnie bliżej. Weschnęłam, gdy nachylił się nade mną, bo doskonale zdawałam sobie sprawe z tego, że jego bliskość mnie rozpraszała.

- Nie wierze ci, że Alex mnie wystawił, a szczególnie, że zadzwonił akurat do ciebie - odparłam, splatając ręce na klatce piersiowej. Chłopak wpatrywał się w moje oczy, jakby w nich czegoś szukał. Lecz niczego nie znalazł.

- Uważasz, że mógłbym kłamać w tej sprawie? - spytał i uniósł brew do góry. Nie wiedziałam dlaczego, ale zaśmiałam się cicho - Dlaczego tak uważasz? - zadał kolejne pytanie.

- Nie wiem - odpowiedziałam godnie z prawdą - Nie wiem, dlaczego mógłbyś kłamać i nie wiem też, dlaczego tak uważam, ale wiem, że okłamujesz mnie w tej sprawie - odparłam pewna siebie.

- Mylisz się - odpowiedział krótko. Teraz to ja uniosłam jedną brew, czekając na jego dalszą odpowiedź - Ale nie będę Ci tego udowadniał - wyprostował się nagle i odchrząknął. Miałam wrażenie, że w jakimś stopniu się zdenerwował, gdy zaczęliśmy rozmawiać na ten temat. Nie wiedziałam, czy miałam rację, czy nie, ale cholernie zastanwiała mnie ta sytuacja. Postanowiłam, że za wszelką cenę, dowiem się, o co tu chodził.

- Zagramy w pięć pytań - mruknęłam i odwróciłam się w stronę miasta. Weschnęłam głośno, wiedząc, na co się pisze - Ja i Ty zadamy sobie na przemian pięć pytań i odpowiemy szczerze - wytłumaczyłam, czekając na jakąkolwiek reakcje z jego strony.

Never say never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz