5/2.

898 112 22
                                    

- Co? – To wypadło z moich ust bezsensownie. Wzruszył ramionami.

- Kiedyś mieszkałem na poddaszu, zanim zdołałem kupić to mieszkanie, które sprzątałaś. – Teraz to jego kolega wgapił się w nas oboje.

- Czekaj, bo nie rozumiem. Od jak dawna wy się znacie? – Mój były profesor wybuchnął śmiechem.

- Tak naprawdę mijamy się od ponad roku, los lubi nas popychać w te same miejsca. Najpierw biblioteka. Potem sprzątała moje mieszkanie, pamiętasz opowiadałem ci o tym, że moja była zwolniła mi panią od sprzątania. To ona. – Wskazał na mnie palcem. – Potem te wykłady, które wziąłem za mojego kumpla. No cóż uczyłem ją. – Zakończył to podsumowanie. Peter pokiwał głową w ciszy. Potem uśmiechnął się szeroko.

- To, kiedy zaczynasz? Bo jaki jest sens unikania go, skoro za chwilę gdzieś na niego wpadniesz? Najwyraźniej coś się tu kroi. – Pokręciłam głową.

- Nic się nie kroi. – Zaprzeczyłam gwałtownie. – On jest żonaty i za stary. – Tym chyba ich obu zaskoczyłam.

- Stary? – MM chyba nie był zachwycony moim podsumowaniem. – Ej nie jestem aż tak stary.

- Ale ci dowaliła. – Jego kumpel śmiał się tak bardzo, że aż ocierał oczy z płynących z nich łez.

- Żonaty tak naprawdę też nie jestem. – Wypchnęłam z siebie zabawny dźwięk w odpowiedzi. – No nie jestem, jestem w trakcie rozwodu. – Machnęłam ręką.

- Nie jestem zainteresowana, ja się nie spotykam. – Twardo podkreśliłam moje stanowisko. – Wy mężczyźni mnie nie interesujecie. Za wiele z wami zachodu. – I nic nie warci z was dranie. Dokończyłam w myślach.

Rozbawiłam ich obu, bo myśleli, że żartuję. Nie próbowałam ich rozśmieszyć. Małżeństwo moich rodziców było najlepszym przykładem, tego co może spotkać zakochaną bezsensownie kobietę. Do tej pory miewam koszmary z czasów, gdy moja matka wyła zamknięta w łazience, zawsze słyszałam, pomimo tego, że starała się to przede mną ukryć. Widziałam jak podły bywał dla niej ojciec, jak kombinowała i poświęcała wszystko co mogła, żebym była dobrze ubrana i nakarmiona. Teraz to samo obserwuje moja młodsza siostrzyczka. Ciężko przełknęłam ślinę, odganiając niechciane łzy współczucia dla tej nieznanej mi istotki.

- To co masz ochotę dołączyć do naszego niesławnego grona? Pracujemy pięć dni w tygodniu. Poniedziałek i wtorek miałabyś wolne. Po za tym zaczynamy w południe i pracujemy do dwudziestej drugiej, zapewniamy bezpieczny powrót. – Dorzucił zachęcająco. Popatrzyłam po ścianach. Potem spojrzałam na nich. Nie wydawali mi się groźni, raczej zabawni i zadowoleni z życia. Poranki mogłabym spędzać malując, co nawet było wspaniałe, bo to wtedy w mieszkanku było cudowne światło, w sam raz do tworzenia.

- Jak długi czas okresu próbnego? – Zza grubych oprawek zamrugały do mnie długie rzęsy. Miał naprawdę cudowne oczy, mogłabym w nie patrzyć godzinami. I to mnie przerażało.

- Okres próbny? – Chyba go zaskoczyłam. – Nigdy nikomu takowego nie ustanawiałem, umowę zawsze można rozwiązać za porozumieniem stron. – Wzruszyłam ramionami, jego sprawa.

- Ok, skoro tak twierdzisz. Zakres obowiązków? – Roześmiał się.

- Zrobię ci listę. – Pokiwałam głową na zgodę. – Pytanie tylko jak sztywno będziesz się jej trzymać? Czy jesteś elastyczna na niewielkie zmiany w razie potrzeby? Czasami musimy zostać dłużej albo pojawiamy się wcześniej, bo mamy dobrze płacącego klienta, żebyśmy mogli zrobić więcej albo gdy klient jest przyjezdny. Miewamy tu wielu Niemców. Nie zapytałem, jak stoisz z obcymi językami? – Chyba jednak zatrudnienia mnie nie przemyślał sobie jednak zatrudnienia mnie.

- Angielski radzę sobie nieźle, Niemiecki więcej rozumiem niż jestem w stanie powiedzieć. Nigdy się go nie uczyłam. – Pokiwał głową.

- To wystarczy. Z czasem podłapiesz. – Tak jasne.

- Muszę ci uwierzyć na słowo. Co do godzin nadliczbowych, mogę je odbierać, gdy zbiorę dzień. Czasem lubię odwiedzić znajomą starszą panią a rankami ona pracuje. – Pokiwał głową.

- Ok, to mamy umowę. – Wyciągnął do mnie dłoń. Podałam mu swoją i poczułam coś dziwnego. Jakieś nieznane ciepło rozlało się po moim ciele, tylko wrodzony upór powstrzymał mnie od natychmiastowego wyrwania mu mojej dłoni. Kiwnęłam głową.

- Mamy. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Zapraszam jutro na 11:45. Podpiszemy papierki. Witaj w klubie. – Peter poklepał mnie delikatnie po plecach i ruszył do wielkiego biurka w rogu.

- Dość tego obijania się, za dziesięć minut mam klienta, pora ogarnąć warsztat. – Złapał jakieś płyny, garść ścierek i ruszył do jednego z boksów. Zaciekawiona wyciągnęłam wręcz szyję jak żyrafa zaglądając za nim.

- Podobno nie lubisz facetów. – Szef wyburczał w moim kierunku. – A obczajasz jego tyłek.

- Co? Nie. – Zaprzeczyłam gwałtownie. – Byłam ciekawa co robi. – Siedzący obok mnie facet zachichotał.

- Jesteś jak ciekawski mały kotek, prawda? Odkaża meble. – Poinformował mnie szeptem. Musiałam się nachylić w jego kierunku, żeby usłyszeć to co miał mi do powiedzenia. - Igły zawsze są nowe, ale pokój nie może mieć w sobie zarazków, dlatego po każdym kliencie dokładnie go sprzątamy. Wczoraj skończył po północy i dlatego sprząta dzisiaj. – Nasze twarze znajdowały się ledwie centymetry od siebie, tkwiłam jak zaczarowana wsłuchana w jego głos i wpatrzona w niego. Głośny dzwonek telefonu wyrwał mnie z tego transu, zerwałam się na równe nogi i odskoczyłam na bezpieczną odległość od tej pokusy.

- To ja już pójdę, spieszę się. – Mój szef się do mnie uśmiechnął.

- Do jutra Katarynko. – To jedno słowo zatrzymało mnie w miejscu. Tak nazywała mnie mama, zagryzłam wargi i omal nie załkałam.

- Nigdy tak do mnie nie mów, możesz mnie nazywać każdym głupim słowem jakie znajdziesz, ale nigdy tym. Rozumiesz? – Wypaliłam i ruszyłam do wyjścia. - Do jutra. – Burknęłam i wybiegłam na zewnątrz, omal nie hiper wentylując. 

Zagubiona. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz