20/2.

649 106 34
                                    

Patrzyłam się na ten śmieszny czarno-biały papierek z szokiem, całe te badanie przeżyłam jakbym była po za sobą. Owszem odpowiadałam na pytania, siadałam tam, gdzie mi kazano, nadstawiałam ręce do pobierania krwi i czekałam na wynik. Lekarz po opisaniu mu moich objawów wysłał mnie do kolegi obok i teraz znałam wynik tego wszystkiego. Mały kształt miał mi coś sygnalizować. Tylko co?

Jak powinnam się z tym czuć? I jasna cholera jak to się stało? No jak? Uważałam, on uważał, więc jak? Nie miałam siły iść do domu. Jak idiotka tkwiłam na ławce i patrzyłam się w to. Kim było? Jakie będzie? Czy ja sobie poradzę? Jaka ja będę dla niego?

Mama była cudowna, ale ojciec urągał temu słowu, jego rodzina lepsza nie była. Strach wylewał się ze mnie wraz z potem, miałam wrażenie, że się duszę.

Cień upadł na mnie, zasłaniając mi całkowicie słońce.

- Katarzyna? - Obcy głos wyrwał mnie z otępienia. Zamrugałam oczami, z których lały się łzy. Nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia. - Dawno cię nie widziałem, co u ciebie laska? Wszystko z tobą dobrze? - Otarłam twarz i odetchnęłam głęboko. Co ja wyprawiam? Przecież oboje z Mirkiem chcieliśmy mieć dzieci. Pragnęliśmy ich i uwielbialiśmy spędzać z nimi czas. Nigdy nie będziemy złymi rodzicami. Uśmiechnęłam się szeroko.

- Tak, po prostu wzruszyłam się. - Uśmiechnął się i popatrzył na mnie tak dokładnie.

- Wyszłaś za mąż. Mirek jest pewnie niepocieszony. Biedny facet był w tobie zakochany na zabój. - Roześmiałam się na jego słowa i uśmiechnęłam do podchodzącego do nas Mirka.

- Sam go zapytaj, stoi za tobą. - Odpowiedziałam mu. - Cześć kochanie. - Nie wstydziłam się tych słów, a mojemu mężowi należało się właśnie to.

- Cześć Kazik, co tam? Kopę lat kolego. - No tak miał na imię Kazik. Kiedyś przypominał mi mojego ojca.

- A nie narzekam, nie narzekam. Kurwa pobraliście się. Ale jaja no. Czekaj niech ja powiem chłopakom. Z krzeseł kurwa pospadają. - Jego twarz promieniowała takim szczęściem, jakby on osobiście w totka wygrał.

- Nasz ślub to już archaizm. - Mirek wzruszył ramionami i pocałował mnie w policzek. - Może kiedyś skoczymy na kawę albo wpadnijcie do nas. Tylko bez alko, bo u nas w domu się nie pije. Właśnie się urządzamy w moim starym mieszkanku. Dopiero wróciliśmy z Wysp.

- Jasne, jasne. Skrzyknę chłopaków, jakąś kolację dobrą kupimy i wpadniemy w niedzielę. Jak wam trzeba pomóc, to wal jak w dym. To na którą się umawiamy?

- Jakoś tak popołudnie. Szesnasta? Chętnie z wami pogadam. - Zachęcił go.

- Dobra lecę, bo za chwilę dziarę robię. Chłopaki padną na zawał serio. - Zapewnił nas i popędził sadząc długie kroki.

- Płakałaś? Co jest nie tak? - Zapytał cicho. Więc mu to podałam, papier zaszeleścił, słońce zaświeciło i zapadła cisza. On zastygł jak kamień patrząc się w ten dziwny ziarnisty obraz. Mój mąż, wielki twardziel właśnie uronił łzę.

- Kiedy? Jak? Jezu. - Miłe skrzeczące i zachwycające słowa. Co chwilę przełykał ślinę i patrzył w to. - Jest z nim wszystko dobrze?

- Nic mu nie jest, jest zdrowe. Ono odpowiada za moją niechęć do farby i środków czystości.

- Od dzisiaj do niczego się nie zbliżasz. I urządzamy się na poważnie. Kupimy nowe meble do kuchni, do salonu i kurwa łóżeczko.

- Mirek na łóżeczko jest za wcześnie. - Zganiłam go delikatnie. Spojrzał na mnie i te ciemne oczy pochłonęły mnie wyrazem ciepła.

- Ono się urodzi, bo ty zrobisz wszystko, żeby tak się stało. Nie jest za wcześnie. Ono musi wiedzieć, że dom na nie czeka kochanie.

- I co ja zrobię? Zapisałam się na semestr. I wzięłam kurs zarządzania. - Sama słyszałam bezradność w swoim głosie.

- Lekarz ci zabronił tego? - Zapytał mnie trzymając moją dłoń.

- No nie. Ale kto wie jak się będę czuła. - Uśmiechnął się całując delikatnie moje palce.

- Nie wiesz tego, ale warto próbować. A ja będę cię wspierał. Tak jak ty wspierasz mnie we wszystkim, bez względu na koszt i wysiłek. - Obiecał mi. - Jesteśmy drużyną. My przeciwko światu Katy.

- My i ono. - Powiedziałam z uśmiechem. - Ale chcę iść do psychologa. Potrzebuję tego. Strach mnie zżera Mirek.

- Jutro jakiegoś znajdę. A dzisiaj idziemy do restauracji. Mamy co świętować. Na co masz ochotę?

- Sama nie wiem.

- To zamknij oczy i pomyśl, że jesteś bardzo głodna. Tak głodna, że ślinka ci leci. Co widzisz? - Kusił.

- Schabowy, ziemniaki i dobra surówka. - Te słowa pojawiły się same, a ja byłam taka głodna.

- Ej. Teraz burczy mi w brzuchu. To wszystko przez ciebie. - Burknęłam na niego. Podniósł siebie i zgarnął mnie na ręce.

- Ej no kaleką nie jestem.

- Ja o tym wiem, ale moja zona właśnie mi powiedziała, że ma w sobie moje dziecko. Pozwól mi się tym cieszyć. - Poprosił.

- Dobrze, ale tylko kawałek i nie trzęś mną, bo wypluję flaki. - Ostrzegłam go.

- Dobrze księżniczko. Wedle rozkazu. - Cmoknął mnie w nos. - Kocham cię.


- Wiem. - Odpowiedziałam. Mrugnął do mnie okiem i powędrował przez park. Ludzie się za nami oglądali, jedni się uśmiechali inni dokuczali a on parł do przodu i każdemu mówił, że będzie ojcem. Pijany szczęściem jak wariat.

Zagubiona. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz