11/3.

763 104 23
                                    

Wydostanie się z aresztu po kontakcie z polskim przedstawicielem było łatwiejsze niż myślałam. Zajęto się mną kompleksowo. Odświeżona i pachnąca pojawiłam się w szpitalu przy łóżku Mirka, ze zgrozą stwierdzając, że nadal jest nieprzytomny i co gorsze skrępowany pasami jak ktoś chory psychicznie. Trafiłam na niewygodną chwilę, bo następowała zmiana personelu jedno co mogłam zrobić to czekać. Wykorzystałam te chwile na obserwację człowieka, który kolejny raz próbował mnie uratować. Uważnie chłonęłam jego zapadnięte i pokryte szczeciną gęstego zarostu policzki. Miał olbrzymie cienie pod oczami i wydawało mi się, że znacznie stracił na wadze, jakby zapadł się w sobie.

- Boże co ci się stało? - Wymruczałam łapiąc jego dłoń i gładząc smukłe palce. Lubiłam go kiedyś obserwować przy pracy. Teraz ta ręka była w mojej lodowata, jakbym trzymała obcy twór.

- Ciągle zrywał sobie szwy, stracił dużo krwi. Usiłował się stąd wydostać i bełkotał tak bardzo, że nikt nie umiał z nas go zrozumieć. - Zza moich pleców zabrzmiał nieśmiały głos. Odwróciłam się patrząc na chyba tutejszą salową, najwyraźniej naszą rodaczkę. - Gadał w kilku językach i mieszał je w zdaniach. Ja zrozumiałam jedno, że szukał jakiejś Kasi. To ty?

- Chyba tak. - W moim głosie brzmiał ten ton smutku, tak charakterystyczny w stosunku do niego. Nie powinno mnie tu być, ale nie umiałam go opuścić. Poprawiłam gruby wełniany koc przykrywający jego najwyraźniej zmarznięte ciało.

- Może skoro już tu jesteś lekarze go wybudzą, bo wprowadzili go w śpiączkę. Pójdę po kogoś. - Powiedziała, odsuwając wiaderko z drogi.

- Dziękuję. - Wymamrotałam.

3 dni później.

- Usiądź. - Podprowadziłam go do małego znalezionego na tak zwanej wystawce fotela. W porównaniu do niego ja czułam się prawie dobrze, większość moich ran się zasklepiła, dzięki gorliwej opiece polskiej pielęgniarki. Po wysłuchaniu naszej historii zajęła się wszystkimi zawiłościami prawnymi. A niestety trochę tego było. Rachunki za leczenie, czy też wypisanie recept lub Mirka ze szpitala. Nawet w naszym kraju liczba dokumentów może przerazić, tutaj stanowczo było ich więcej. Wszystko wydawało się bardziej skomplikowane i trudniejsze. A może to tylko tak mi się wydaje, w wielu aspektach byłam nadal dzieckiem. Niewiele kontaktu miałam z takimi sprawami. Gdy sama byłam w szpitalu, to pani Malwina ogarniała większość spraw mnie pozostawiając tylko złożenie podpisu w zaznaczonych miejscach.

Mirek opadł całym ciężarem cicho jęcząc na siedzenie. Jestem pewna, że nadal go bolało ramię, w które ta wariatka wbiła nóż. Na szczęście uszkodzenia wewnętrzne nie były trudne do leczenia, więcej szkody zrobił sobie zrywając szwy. Trzy transfuzje i znaczne osłabienie wzmagało odczuwanie bólu. Podstawiłam mu pod nogi puf i delikatnie okryłam pledem.

Oboje wylądowaliśmy w moim mieszkaniu, bo wiele spraw nadal nie było zakończonych. Nadal policja szukała tej wariatki, którą kiedyś poślubił.

- O której mamy być na posterunku? - Zapytał cicho. O dziwo pozwalał mi się sobą zajmować, często nazywając mnie apodyktyczną.

- Za trzy godziny, masz czas na drzemkę. Za chwilę się położysz tylko zmienię pościel. - Jęknął na moje słowa.

- Kasiu nic mi nie jest. Nie mam ochoty znowu leżeć. - Ten proszący ton mnie złamał. Wyrzuciłam dłonie w górę, poddając się.

- Dobra. Rób co chcesz, ale nie będę cię zbierać z podłogi. Wezwę karetkę i odeślę cię do szpitala. - Warknęłam w odpowiedzi kierując się do aneksu kuchennego.

- Nic mi nie będzie. Jestem silniejszy niż myślisz. - Ta, jasne. Wmawiaj sobie to macho gówno. Prawda jest taka, że większość drogi do mojego mieszkania ledwie się wlókł praktycznie wisząc na mnie. A pod koniec wyraźnie trzęsły się mu ręce.

Odpychając od siebie zmartwienie, zajęłam się podgrzewaniem zupy. Na szczęście wczoraj wieczorem zdążyłam zrobić zakupy i ugotować solidną porcję rosołu drobiowo- wołowego z domowym makaronem. Według lekarzy mógł jeść wszystko co zostało ugotowane w domu, powinnam podawać mu większe ilości mięsa lub kalorycznych zup.

Mnie z kolei pozwolono w ciągu dwóch dni wrócić do pracy, całe szczęście, bo Mirek jeszcze przez kolejny miesiąc nie mógł pracować ani podróżować. Najwyraźniej byliśmy na siebie skazani, a ja miałam u niego dług wdzięczności, niejeden. A długi należy spłacać. Tak sobie to wszystko układałam w mojej głowie, uciekając od świadomości, że bez względu na wszystko kochałam go i cholernie się o niego martwiłam.

Napełniając dla nas olbrzymie ceramiczne miseczki, które nabyłam gdzieś na pchlim targu ozdobione motywem świątecznym i układając na talerzach pod nimi kromki tostów, kalkulowałam, jak poradzę sobie finansowo z utrzymaniem dwóch osób. Ja mogłam jeść warzywa, byłam mistrzynią w tanich obiadach, ale on? Facet ważył pewnie dwa razy tyle co ja i był w trakcie rekonwalescencji. Potrzebował mięsa i ryb a nie duszonych warzyw. Może szef da mi jakąś zniżkę pracowniczą na zakupy resztek z restauracji? Tak, to może się udać. Stwierdziłam w duchu. Wystarczy poprosić. Dla siebie bym tego nie zrobiła, ale dla niego zrobię to na pewno.

Zagubiona. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz