Tłumaczenie tej idiotce znaczenia jakie ma dla nas kobiet słowo nie, to jak zawracanie rzeki patykiem, efekt żaden. Może dziewczyna ma jakieś dziwne fetysze albo żyje w zaprzeczeniu, bo jej tak łatwiej. Nie mam cholernego pojęcia i chyba nie chcę mieć, jaki to ma sens w tym momencie. Ja mam zamiar cieszyć się tym co udało mi się osiągnąć samodzielnie.
Katarzyna Kalinowska potrafi o siebie zadbać, już nie jest tą bezbronną dziewczynką patrzącą na skrzywdzoną matkę i słuchającą jej skowytu dobiegającego z łazienki. Przełykam ślinę oddzielając w swojej głowie czas przed i czas po. Muszę to robić i widzieć jasno swój cel. Ona to rozumie i pochwala. To mnie zawsze zaskakiwało, że moja matka akceptowała każdą moją decyzję i zawsze starała się mi pomóc. Tamtego dnia, gdy odchodziłam wepchnęła mi w dłoń kilka setek, nie było tego wiele, ale przecież ona skrupulatnie odkładała każdą luźną złotówkę. Nie zawiodę jej i siebie.
Dom słodki dom. Podoba mi się napis na wycieraczce, znalezionej na pchlim targu. Pakuję ją skrupulatnie do torby leżącej pod moimi nogami. Jestem tu od kilku godzin, rysując portrety na zawołanie. Robię to wtedy, gdy zaczyna mi brakować kasy, na bieżące wydatki. Nie podpisałam nowego kontraktu, zaprzyjaźniony pisarz zrobił sobie zasłużone wolne, ale dla mnie to oznacza brak środków na codzienne życie. Każdy musi jeść. Niewiele zarobiłam, ledwie dwieście złotych. Muszę poszukać sobie prac na wakacje. Pakuję wszystko do walizki na kółkach i ciągnę za sobą. Widzę wystawione przed straganem ogrodniczym przecenione warzywa, zagryzam wargi, bo dla nikogo nie jest łatwe przyznanie się do tego, że masz niewiele gotówki. Wyjmuję dwie marchewki, pora i dwie cukinie. Zrobię z tego gar pożywnej potrawki, gdy dodam trochę ziemniaków i koncentratu.
- Mamy jeszcze paprykę, jeśli pani chce. – Oferuje mi chłopak obsługujący stoisko.
- Tak chętnie wezmę. – Łapie za ciemną reklamówkę i znika na zapleczu. Gdy wraca torba wygląda na podejrzanie pełną. Dokłada moje wcześniej wybrane warzywa i dorzuca dwa dorodne jabłka.
- Dziesięć złotych. – Mówi mi. To nowalijki, papryka ma w tym momencie najwyższą cenę więc się waham. On się do mnie uśmiecha. – I uśmiech. – Dodaje wesoło. Nie jest przystojny, raczej całą jego urodę stanowią wesołe oczy i sympatyczny uśmiech. Podaję mu banknot i dziękuję nieśmiało. – Wpadnij za tydzień. – Zaprasza mnie. – Odłożę ci ich kilka.
W tym momencie nie stać mnie na unoszenie się dumą.
- Dzięki. – Odpowiadam cicho nie patrząc mu w oczy, marzę jedynie o tym, żeby stąd uciec. Nienawidzę zwracać na siebie uwagi.
- Często cię tu widuję, ludzie chwalą twoje prace. Masz talent. – Rozwija gadkę, a ja zastanawiam się o co mu chodzi. Dla mnie nikt zazwyczaj nie jest miły bezinteresownie.
- To miłe. – Mruczę w odpowiedzi, marząc o tym, żeby stąd uciec, ale dobre maniery wtopione mi przez matkę zatrzymują mnie w miejscu. – Jeszcze raz dziękuję. – Próbuję się ewakuować bez urażenia mojego rozmówcy. On patrzy mi w oczy i nadal się tylko uśmiecha. Robię nieśmiały krok do tyłu.
- Seba jestem. – Informuje mnie radośnie. Kiwam głową udając, że nie słyszę ponaglenia w jego głosie.
- Ok. – Odpowiadam i robię kolejny krok.
- Nieśmiała jesteś co? – Wzruszam ramionami praktycznie uciekając. - Do następnego Kasiu. – To mnie zatrzymuje. Skąd on wie, jak mam na imię? Patrzę na niego chyba z mało przyjemnym wyrazem twarzy, bo wybucha śmiechem. – Ej, znam panią Malwinę. Prosiła, żebym miał cię na oku. - Nie podoba mi się to, że tyle osób zbyt wiele o mnie wie. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że będę musiała tu wrócić. Jeżeli nie znajdę pracy to stanie się moim jedynym źródłem dochodu.
Wieczorem zakręcam ostatni słoik, niestety tu nie ma zamrażalnika, lodóweczka jest malutka a ja nie mogę sobie pozwolić na wyrzucanie jedzenia. Ugotowałam dwa wielkie gary warzywnych sosów, wyszło mi sześć słoików. To oznacza dwanaście dni skromnych obiadów, jeśli dodam do nich makaron i ryż. Na kolację zjem duszoną na odrobinie mięsnej konserwy cebulę, wystarczy ją podgrzać. Wietrzę mieszkanie i sprzątam swoją skromną kuchenkę.
Rozkładam książki i powtarzam ostatnie rozdziały do egzaminu, sprawdzam notatki czy na pewno wszystko uzupełniłam. Profesor Głębocka jest surowa i nie lubi, gdy się lekceważy jej zajęcia. Godziny szybko mijają a ja nie umiem się pozbyć zmartwień z mojej głowy. Układam w teczce prace na ostatnią ocenę marząc o odrobinie snu. Cichutko włączam stare radio i pozwalam muzyce mnie ukoić. Mam nadzieję, że nikomu nie przeszkadzam.
Egzaminy zdane, teraz pozostaje tylko przetrwać wakacje. Część moich kolegów z roku wyjeżdża do Niemiec na prace sezonowe, ja nie mogę tego zrobić, bo stracę mieszkanie. Muszę pracować na miejscu. Dzisiaj byłam na kilku rozmowach o pracę, ale po minach moich rozmówców widziałam, że jestem bez szans. Muszę obniżyć standardy. Prawda jest taka, że wzięłabym każdą pracę. W oko wpada mi ogłoszenie firmy sprzątającej. Siedziba znajduje się tuż obok, więc zaciskam zęby i pukam do kolejnych drzwi. O dziwo zatrudniają mnie.
CZYTASZ
Zagubiona. ✓
RomanceUkryta pomiędzy regałami z albumami malarskimi, mogłam swobodnie skupić się na dopracowaniu szczegółów. Wróżki tańczyły wśród kwiatów. Miałam cztery wersje tego samego ujęcia. Będę musiała wysłać je rano do asystentki Górskiego. Gdy wybiorą jeden wy...