18/2.

670 101 14
                                    

 - Jak poszło? – Dyżurne pytanie jakie zadawałam Mirkowi od tygodnia. Prawda jest taka, że nasze firmy się rozrastały a życie było wygodne. Mieliśmy wspólną sekretarkę. A teraz Mirek usiłował zatrudnić typową złotą rączkę, która by pomogła mu ogarniać pracowników tymczasowych. Prawda jest taka, że domy na rynku pojawiały się coraz rzadziej, a dojeżdżanie do oddalonych o więcej niż dziesięć km miejsc nie miało sensu.

- Majstra brak, ale w sąsiedniej dzielnicy mam dom do obejrzenia i to chyba na jakiś czas ostatni. – Roześmiałam się, bo to słowo pojawiało się często w naszych rozmowach. A później nie mógł się oprzeć wizji odłożenia pieniędzy na przyszłość i brał kolejną ruderę w obroty. Ja miałam dwóch pracowników chałupniczych. Co samo w sobie było dobre, kiedyś wrócę do Polski a one pociągną moje dzieło.

Wzorem mojego dawnego szefa pomagałam przyjezdnym. Olivia i ja współpracowałyśmy przy tym dziele. Może niewiele płaciłam, ale zapewniałam maszyny i materiały. W niedzielne wieczory prowadziłam lekcje oszczędniej kuchni pod hasłem nie marnuj w kuchni obok sklepu organizacji dobroczynnej.

Zaczęło się przypadkiem, bo zobaczyłam, jak ktoś wystawia na zewnątrz całe skrzynki warzyw i owoców. Oburzona tym marnotrawstwem, zapytałam, dlaczego nie zwiozą tego do przytułku, zamiast karmić szczury. Kelner usiłował mnie odpędzić, traktując mnie z góry i wyklinając w obcym języku. Wyszła niezła afera, gdy Olivia do mnie dołączyła. W końcu pojawił się właściciel.

Spodziewać się należało snobistycznego starszego pana, a pojawił się młody chłopak. Młodszy ode mnie i z zaskoczeniem obejrzał skrzynki.

- Przepraszam, odziedziczyłem to wszystko kilka dni temu, staram się ogarniać dokumenty i kuchnię, ale nie znam się na tym. Podejrzewam, że od dawna to robią, bo pod restauracją rano jest pełno szkodników. I masz rację szkoda to marnować. Tylko co ja mam zrobić? – Rozłożył bezradnie ręce. Zrobiło mi się go żal. Zaprosił mnie do budynku, częstując kawą. Omal jej nie wyplułam.

- Jezu co za breja. – Wymamrotałam. Podstawiłam ją pod nos i powąchałam. Zajeżdżało to podejrzanie pleśnią.

- Wiem jest kiepska. Widzisz to prowadził mój kuzyn, staruszek. Od dawna chorował a pracownicy robili co chcieli. Kiedyś to była szanowana restauracja a dziś ludzie odsyłają jedzenie do kuchni. – Pokręciłam głową i łapiąc tą brudną wodę podaną w fantazyjnych filiżankach i ruszyłam w kierunku kuchni.

Ekspres był wiekowy, ale obsługiwałam kiedyś model tej firmy. Otwierając pokrywy spodziewałam się niezbyt miłego widoku, ale ten sprawił, że zawartość żołądka podeszła mi do gardła. Syf i pleśń. Zatrzasnęłam to i odłączyłam urządzenie od prądu. Złapałam fartuch wiszący przy drzwiach i naciągnęłam na sukienkę. A poszłam tylko po materiały. Pokręciłam głową i ciężko wzdychając ruszyłam na inspekcję. Nie było strasznie brudno, ale czysto wcale. Ludzie wyglądali na zagubionych, jakby przypadkowo tu trafili a od kucharza zajeżdżało alkoholem.

- Jak ty masz na imię? – Zapytałam dzieciaka podążającego za mną jak cień.

- Fin. – Odpowiedział wyraźnie zawstydzony. To też jest problem. Ktoś prowadzący firmę nie może być nieśmiały.

- Finie to miejsce trzeba zamknąć na kilka dni i jedno jest pewne trzeba je wyszorować a żywność posortować. Nic dziwnego, że zwracają wam dania do kuchni. Pijany kucharz niczego dobrze nie ugotuje.

- Szukasz pracy? – O nie, niech on nawet mi tego nie proponuje.

- Nic z tego dzieciaku. Ja mam aż nadto zajęcia. Ale pracowałam na porządnej kuchni. Tej do niej daleko. Jedyne co mogę dla ciebie zrobić to skontaktować cię z moim dawnym szefem. Może odstąpi ci na jakiś czas, któregoś ze swoich uczniów, ale ostrzegam to będzie obcokrajowiec. – Nie daję mu szansy na odpowiedź i kieruję się do wyjścia. – Masz jakiś transport? – Pytam na zewnątrz, tam, gdzie nadal stoją warzywa.

- Mam. – Odpowiada smutno.

- Ok, to zanieś to do środka, po południu pokażę ci jak się nimi zająć, ale na tym koniec. Dogadaj się z Kevinem albo to sprzedaj. Inaczej zamkną was inspektorzy sanitarni. Twój ekspres to siedlisko pleśni i bakterii, kucharz jest pijany a restauracja brudna. – Wyliczam, gdy idziemy w kierunku ulicy. Szkoda mi go, gdy on milczy przypominam sobie historię mojego dziadka.

- Masz jeszcze jakąś rodzinę? – Kiwa głową.

- Tak, ale mieszkają na drugim końcu kraju i mają swoje życie. Ja muszę sobie z tym sam poradzić albo podwinąć ogon i wrócić do domu. Siostry się zrzekły praw do niej dla mnie. I dziękuję za pomoc. – Chyba go zaszokowałam swoim podejściem.

- Nie ma za co. Ja wiem jak ciężko sobie radzić samemu w nowym miejscu. Pokażę ci, gdzie i co, ale reszta zależy od ciebie.

Kilka tygodni później prowadziłam zajęcia z gospodarności, Kevin i Fin mnie w to wrobili. Poświęcałam na to trzy godziny tygodniowo i szłam z biegu. Zero przepisu. Szokowałam ludzi i z tygodnia na tydzień było ich coraz więcej. Nigdy nie trzymałam się jednego rodzaju kuchni. Pomagałam tak jak kiedyś pokazał mi mój były szef. 

✨✨✨✨✨✨
1. Moja grupa na Facebooku chętnie Was powita. Zagubieni w literkach. A.I.Martin - Wattpad.
2. Gwiazdki mile widziane, komentarze tym bardziej.
3. Dzięki, że jesteście i czytacie 😘

Zagubiona. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz