15/1.

687 100 18
                                    

Prawie podskakiwałam jak piłeczka, schodząc z podium, na którym Mirek sprzątał swoje stanowisko pracy. Z szokiem patrzyłam jak niewielki Japończyk wyprasza po kolei uczestników. Nie ważne, że zapłacili za jego lekcje, on wymagał perfekcji i nie wystawiał nikomu certyfikatu za pieniądze.

 Spodziewałam się staruszka, a zobaczyłam czterdziestolatka w sztywno wykrochmalonej czarnej koszuli i spodniach z idealnym kantem. Nie uśmiechał się, ale też nikogo nie obrażał. Zwyczajnie się skłaniał przed kolejną swoją „ofiarą", jak nazywał ich mój chłopak i kulturalnie dziękował za uczestnictwo w jego kursie. Oznaczało to, że nie spełnili jego wymogów. Mogli wpisać w CV informację, że sam kurs ukończyli, ale nic ponad to. My zostaliśmy na podium sami.

Mistrz podszedł do mnie i uważnie obejrzał każdą kreskę rysunku. Pokiwał głową i się delikatnie uśmiechnął. Ukłonił mi się i ruszył w kierunku Mirka. Wstyd mi było otwarcie szpiegować tych dwoje, ale ciekawość mnie wprost zżerała. Stali tam naprzeciwko siebie stanowiąc wręcz komiczny kontrast. Mirek był owszem czyściochem, ale nigdy nie prasował koszulek czy też spodni. Większość jego rzeczy miała swoje lata i bardziej nadawała się na spacer w parku niż do wyjścia do pracy. Powinnam była kupić mu koszulę i jakieś porządne buty, które nie są adidasami. Muszę zacząć dbać o jego wizerunek.

Jezu. Zaczynam zachowywać się jak typowa polska żoneczka. Jeszcze trochę to buty mu będę pastować. Czy ja tego właśnie chciałam? Być taką osobą? Uległą małą kobietką czekającą przy drzwiach na mężusia i wiecznie noszącą fartuszek? Panika zalała moje ciało. Przed oczami mignęła mi zrozpaczona twarz mamy i nalana gęba ojca. A później popatrzyłam na Mirka i zalała mnie czułość, w tym człowieku nie było jednej złej kości. Tak wiele umiał wybaczyć i przyjmował ludzi takimi jacy są, bez żadnych negacji. On rozumiał, że życie bywa skomplikowane a przeciwności losu kształtują nas tak a nie inaczej. Traktował większość swoich rozmówców z uwagą. Tak jak teraz swojego rozmówcę. Mężczyzna wręczył mu dużą kopertę i dwie małe. Podali sobie dłonie i mój facet z szokiem wypisanym na twarzy ruszył w moim kierunku. Złapał moją dłoń i skierował nas do wyjścia.

Cierpliwie czekałam na to co miał mi do powiedzenia.

- Wygrałem. Kurwa nie wierzę. – Rzucał w przestrzeń i kroczył dalej. Wydawał się być oderwany od rzeczywistości i chyba nie zdawał sobie sprawy, że wlecze mnie za sobą. A ja ledwie nadążałam. Po jakimś kilometrze uznałam, że mi wystarczy tego maratonu. Zaparłam się piętami i szarpnęłam jego dłoń. Odwrócił się i zobaczył, że jestem zdyszana i lekko chyba czerwona.

- Kasia wygrałem. – Tak mnie rozbawił tym czysto dziecinnym zdziwieniem, że roześmiałam się w głos. Ja.

- Oczywiście, że wygrałeś. Jesteś najlepszy. – Zapewniłam go.

- Skarbie, ja nawet nie zdawałem sobie sprawy kto prowadzi ten kurs. Ten człowiek jest Bogiem wśród tatuatorów. Certyfikat od niego ma trzech Angoli, kurwa i żaden Polak go nie posiada. Czy ty wiesz jakie to mi daje możliwości? – Skąd niby miałam to wiedzieć? Ale wierzyłam mu na słowo, ten facet dążył do celu jaki sobie wyznaczył ze skutecznością wikinga. Może miał jakiś wśród przodków.

- Chodź, powinniśmy świętować. Zrobię jakąś dobrą kolację. Albo pójdźmy do jakiejś knajpki? – Starałam się wyrwać go z zawieszenia. Skinął potulnie głową, najwyraźniej nadal kalkulując co może zyskać. Oboje byliśmy tacy.

I nie napędzała nas chciwość, ale chęć zapewnienia sobie poczucia bezpieczeństwa i jakiejś przyszłości. 

Zagubiona. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz