Pov. StarkNie mogłem się skoncentrować. Moje myśli wciąż uciekały w stronę chłopca, który został sam w wieży i teraz najpewniej mnie za to nienawidzi. Bo może i zrozumiał, dlaczego mu nie pozwalałem, ale... był tylko dzieckiem. Jak wyrozumiałe może być dziecko? I to zranione dziecko? Skrzywdzone? Wiedział, że ich zniszczymy. Że ich wszystkich zranimy. Że jeśli wszystko pójdzie dobrze, część z nich zabijemy, a część pojmiemy. Skoro Peter wciąż uważał Hydrę za swoją rodzinę, teraz na pewno czuł się jak zdrajca. Choć wiedział, że to co zrobił było słuszne. Ale to na pewno było dla niego trudne.
-Tony, skoncentruj się!- warknęła w pewnym momencie Natasha, a ja zesztywniałem.
-Co?- spytałem słabo.
-Skup się, błagam- rzucił Steve- zostawiłeś Petera w domu. Jest bezpieczny i wszystko z nim dobrze. Przestań na chwilę myśleć o dzieciaku i skup się na misji- dodał. Westchnąłem cicho i kiwnąłem lekko głową. Miał rację. Peter był bezpieczny. Smutny, zdruzgotany i obrażony, ale bezpieczny. To było najważniejsze- no dobrze, to może jeszcze raz- powiedział, rozkładając plan bazy na stole- Buck i ja wchodzimy tędy. Nat i Clint tutaj, a ty Tony, jako ostatni, tu. Wszystko załatwiamy po cichu. Mamy, w najlepszym przypadku kilka minut, zanim zorientują się że jesteśmy w środku. Pamiętacie założenia? Złapać Aristova, wysadzić bazę. I nie dać się zabić. Spotykamy się tutaj. Odbieracie wasze ładunki i podkładacie je tutaj, tutaj, tutaj i tu. Ostatni raz, jakieś pytania?- rzucił na koniec. Wszyscy równo pokręciliśmy głowami. Nie, za piątym razem już nikt nie miał pytań.
-A którędy ja mam iść?- usłyszeliśmy chłopięcy głos ze szpary między sufitem a drzwiami. Zbladłem, gdy dzieciak zeskoczył na ziemię, ubrany w zwykłe dresy, za to z pistoletami i kilkoma nożami przypiętymi do pasa, który najwidoczniej podkradł Natashy.
-Co ty tu do cholery robisz?!- wycedziłem przez zęby, jednak nie zrobiło to wrażenia na Peterze.
-Muszę to zrobić- oświadczył jedynie.
-Peter, nie. Nie, rozumiesz?!- warknąłem, czując narastającą wściekłość. I przerażenie. To się znowu działo. Znowu. Nie mogłem na to pozwolić.
-Panie Stark... ja i tak to zrobię. Bez względu na to, co pan uważa na ten temat- odparł sucho Peter, mierząc mnie twardym, zdecydowanym spojrzeniem. Podszedłem do dzieciaka, chwyciłem go za ramię i pochyliłem się lekko.
-Przecież wyjaśniłem ci wszystko. Powiedziałem, czemu ci nie pozwalam. Peter, błagam, zrozum...- zacząłem cicho.
-Rozumiem, panie Stark. Naprawdę pana rozumiem. To straszne, co się panu stało, ale musi pan zrozumieć, że ja nie jestem nim. Nie jestem pańskim synem. I nie zginę jak on, bo jestem dużo silniejszy- oznajmił chłopiec, a ja poczułem bolesny skręt w żołądku. On tego nie rozumiał, ale był nim! Był moim dzieckiem! Był nim, do cholery!
-Peter...- znów zacząłem.
-I tak to zrobię. Nie powstrzyma mnie pan- oznajmił twardo.
-Tony...- zaczął Steve, zerkając na innych jakby szukał aprobaty- skoro już tu jest... no przecież nie zmusisz go, żeby tu zaczekał, dobrze o tym wiesz. Może nam pomóc, zna to miejsce- zauważył. Wypuściłem głośno powietrze i spuściłem głowę. On miał rację. Nie powstrzymam Petera. Nie uda mi się. Dzieciak i tak zrobi co zechce, a ja nie mam na to żadnego wpływu.
Odwróciłem się do Petera, który posyłał mi twarde, ale i błagalne spojrzenie.
-Nie wracasz do domu tylko dlatego, że jesteśmy już za daleko, żeby się cofnąć. Zresztą, ty dobrze o tym wiesz. Trzymasz się blisko mnie, chcę cię mieć cały czas w polu widzenia. Jeśli coś się stanie, uciekasz. Nie bawisz się w bohatera, ratujesz siebie, nawet jeśli miałbyś pchnąć nas wszystkich na pewną śmierć. Jeśli cokolwiek ci się stanie, to przetrzepię ci skórę, rozumiemy się?- spytałem bardzo stanowczym tonem.

CZYTASZ
Without past
FanfictionNie pamiętam. Bardzo chciałbym pamiętać, ale nie pamiętam. Nie pamiętam mojej rodziny. Nie pamiętam, jak rozróżniać przyjaciół i wrogów. Nie pamiętam, kto mnie kocha, a kto oszukuje. Nie pamiętam, czym jest dobro, a czym zło. Nie pamiętam, jak się b...