Rozdział 50

760 53 41
                                    


Pov. Peter

Spuściłem wzrok, wypuszczając powietrze. Miasto było ładne. Nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. On  często to robił. Siadał na krawędzi budynku i patrzył na miasto, w tym swoim idiotycznym kolorowym stroju. Ja starałem się doszukać w widoku ten spokój, którego zaznawał mój sobowtór. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem... ukojenia. Restartu.

W pewnym momencie, usłyszałem ruch. Podniosłem głowę i zamrugałem, widząc bruneta.

-Mogę się dosiąść?- spytał metaloręki. Pokiwałem głową, choć tak naprawdę, wolałbym, żeby sobie poszedł. Natłok myśli był potworny. Zbyt duży, bym zniósł jakąkolwiek rozmowę. A mimo to, moje usta same zaczęły mówić.

-Jestem potworem- powiedziałem. Mężczyzna westchnął cicho.

-To nieprawda- odparł krótko. Zamknąłem oczy, pod którymi zebrały się łzy.

-Zabiłem go. Zabiłem pana Aristov...- wyszeptałem, czując lekkie mdłości i gulę w gardle.

-Wiem. Zazdroszczę ci, jeśli mam być szczery. Przez ostatnie lata nie marzyłem o niczym innym- oznajmił, na co prychnąłem cicho- nie jesteś potworem, Peter. Nie jesteś zły. Jesteś dobrym człowiekiem...

-Nie mówiłbyś tak, gdybyś wiedział, jakie rzeczy robiłem!- warknąłem, przerywając mu- nie tylko wam. Wszystkim agentom Tarczy, wszystkim... wszystkim zwykłym ludziom i... i panu Starkowi. Nie masz pojęcia, co mu zrobiłem, kiedy go przesłuchiwałem. Nie rozumiem, jak on w ogóle może na mnie patrzeć. I potem... to wszystko, co chciałem mu zrobić... to co bym mu zrobił, gdybyście go nie uratowali. Nie mów, że jestem dobrym człowiekiem. Nie wiesz, co tam się działo.

-Zabiłem jego rodziców- powiedział natychmiast mężczyzna. Spojrzałem na niego z lekko zmarszczonymi brwiami i łzami, które zdążyły uformować się w moich oczach- zabiłem rodziców Tony'ego. Ja... zabiłem mnóstwo ludzi. Torturowałem ich. Zabijałem mężczyzn, kobiety i dzieci. Byłem na każdą zachciankę, każdy rozkaz. Nie zastanawiałem się. A to, co robili, kiedy nie byłem pod wpływem programu...- starszy wzdrygnął się, zamykając na chwilę oczy- nie jesteśmy źli, Peter. Nigdy nie chcieliśmy robić złych rzeczy. Ja zostałem zniewolony przez program, a ty zmanipulowany i oszukany, ale nigdy nie chcieliśmy zrobić nic złego. My... nie jesteśmy źli- powiedział, patrząc przed siebie. Miałem wrażenie, że wcale nie mówi tego do mnie. Że zapewnia o tym samego siebie. A może i było w tym trochę prawdy? Może on tego potrzebował?

Starszy odchrząknął, mrugając energicznie.

-Ja też się nienawidziłem, kiedy stamtąd wyszedłem. Chciałem się zabić- oznajmił, na co uniosłem brwi. Skłamałbym, twierdząc, że przez ostatnie kilka dni myśli samobójcze nie przewijały się w mojej głowie- Steve mi pomógł. Był i jest moim przyjacielem. Pomógł mi się z tym uporać. Długo zajęło mi zrozumienie, że nie jestem potworem. Ty... nigdy nie chciałem, nawet nie wyobrażałem sobie, że tak może być, ale... jesteśmy tacy sami. Wlecze się za nami to samo przekleństwo, dzieciaku. Ale nie bój się. Nie jesteś z tym sam i nigdy cię tak nie zostawimy- powiedział, po czym poklepał mnie lekko po ramieniu i wstał. Uchyliłem lekko usta, obracając się przez ramię.

-Skąd wiesz?- spytałem cicho- skąd wiesz, że to nie sprawia, że jesteśmy złymi ludźmi?

Mężczyzna uśmiechnął się smutno.

-Nie mielibyśmy tego wszystkiego, gdyby było inaczej- rzucił, zataczając ręką krąg w dół, wskazując na wieżę- pomyśl o tym- dodał, chowając ręce do kieszeni, po czym wrócił do windy. Wypuściłem powietrze i opadłem plecami na zimny beton. Nie mielibyśmy. Nie miałbym tego. Pan Stark nie kochałby potwora...

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz