Rozdział 27

645 63 32
                                    

Żeby Wam było fajnie xD

Pov. Peter

-Nie! Nie, zostawiacie mnie! Agr... nie chcę!- krzyczałem, za wszelką cenę starając się uwolnić. Miotałem się, jednak trzymający mnie mężczyźni nie dawali za wygraną. Byli silniejsi. A raczej... ja byłem chwilowo słabszy. Od początku wiedziałem, że nie mam szans. Wiedziałem, że jest ich znacznie więcej i bez względu na moje umiejętności, nie wygram. Nie, kiedy nie miałem przy sobie żadnej broni, a ich było kilkudziesięciu. I właśnie dlatego teraz dwóch silnych żołnierzy trzymało mnie za nadgarstki, ciągnąc przez korytarz. Nie sprawiało im to żadnej trudności. Jakby wlekli za rączki krnąbrnego pięciolatka. Łzy spływały po moich policzkach, gdy patrzyłem na idącego obok pana Aristov. Dopiero teraz docierało do mnie, jak bardzo go nie znałem. Ten człowiek... nie wiedziałem o nim kompletnie nic. Był kimś zupełnie obcym. Kimś... przerażająco okrutnym i bezwzględnym. To nie był ten sam opiekuńczy, ciepły, zachowujący się po ojcowsku pan Aristov. To był... potwór. Potwór, który mnie przerażał. Nie wiedziałem, jak daleko sięga jego okrucieństwo, ale wystarczyło te kilka chwil bym zorientował się, że ten człowiek jest bezwzględny i nie zawaha się przed niczym, żeby dostać tego, czego chce. A w tym momencie chce, żebym zapomniał o wszystkim. O wszystkim co mi zrobił i... po prostu był posłuszny. Jak bezwolna marionetka wykonująca rozkazy. Chce... chce, żebym miał pusty umysł, który będzie zapełniał swoimi historyjkami. A potem... potem mam po prostu... po prostu zabić Starka...

-Nie miotaj się tak, Peter. I tak nic nie wskórasz, tylko będzie bardziej bolało- rzucił beznamiętnie, nawet na mnie nie patrząc. Posłałem mu najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie mnie było stać, dalej podejmując coraz to bardziej desperackie próby uwolnienia się, jednak on nawet nie raczył rzucić na mnie okiem. Ta jego obojętność... jakkolwiek go nienawidziłem, to i tak bolało. Bolało mnie to, że moje cierpienie nie robi na nim wrażenia. Że go bawi. Bo człowiek, którego... po prostu kochałem, jak ojca, okazał się... kimś złym. Kimś strasznym. Kimś, kogo się bałem. Kimś... kimś, kto po prostu okazał się być kłamcą, oszustem i manipulatorem.

-Agh... nienawidzę cię!- krzyknąłem, miotając się i wierzgając na wszystkie strony. Starszy jedynie uśmiechnął się, słysząc to. Blondyn otworzył drzwi i przytrzymał je, gdy trzymająca mnie dwójka wprowadziła mnie do środka, pomimo mojego stanowczego oporu. Nie miałem jak się postawić i to było w tym wszystkim najgorsze. Ta bezsilność. Nie mogłem zrobić nic. Kompletnie nic. Rozejrzałem się gorączkowo. Ci wszyscy ludzie... przecież... przecież ja ich znam. Ja... tyle razy... leczyli mnie po treningach, albo... rozmawialiśmy na stołówce i... i byli dla mnie tacy dobrzy...

W momencie, w który moim oczom ukazała się podłużna, przezroczysta kabina z małym krzesełkiem w środku i mnóstwem kabli i maszyn, gniew powoli zaczął ustępować miejsca przerażeniu, które ogarnęło moje ciało. Przed oczami stanęły mi wszystkie wspomnienia z udziałem tej kabiny. Wszystkie uczucia towarzyszące procesowi. Ten strach... ten cholerny ból i... gniew... to wszystko po prostu rozsadzało moją głowę, w której panował straszny mętlik. Gwałtownie szarpnąłem się, desperacko wręcz starając zaprzeć nogami o podłogę. Pokręciłem gorączkowo głową. Jeszcze przed chwilą wściekłość zaślepiała mnie do tego stopnia, że nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co oznacza ponowna utrata wspomnień. Ale teraz w pełni to do mnie dotarło. Przeanalizowałem dokładnie wspomnienia, które odzyskałem i zrozumiałem, że poza potwornymi konsekwencjami, sam proces będzie... potwornie, niewyobrażalnie bolesny. I... tak bardzo tego nie chciałem. Bałem się. Po prostu się bałem, jak każde zwyczajne dziecko.

-Nie...- sapnąłem, szarpiąc się jak tylko mogłem- nie! Proszę, nie!- krzyczałem, jednak oni bezlitośnie ciągnęli mnie w kierunku, pomimo swojej przezroczystości, klaustrofobicznego pomieszczenia. Nikogo nie obchodziły moje błagania. Cholera... to tylko mój umysł. Nie straciłem siły. Wciąż ją mam. Jestem od nich silniejszy. Lepiej walczę. To tylko umysł. Przecież... muszę tylko nad tym zapanować. Uspokoić się. A wtedy... dam radę. Nie straciłem umiejętności... wciąż jestem wytrenowanym żołnierzem. Wciąż umiem walczyć. Wciąż mam moce... to tylko głupia psychika... mogę to zwalczyć! Muszę to zwalczyć! Głęboki wdech... nie! Nie, nie, nie, nie, nie! Dlaczego... dlaczego mój umysł mi to robi?! Ja... nie chcę! Nie chcę, błagam!

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz