Rozdział 23

760 67 57
                                        

Pov. Peter

Wszystko mnie bolało. Wszystko. Nie miałem najmniejszej ochoty otwierać oczu, ale czułem, że powinienem chociaż sprawdzić, gdzie jestem. Nie zrobiłem tego. To nie miało znaczenia. Ważne było tylko to, że było mi ciepło i chwilowo nikt nie starał się mnie zabić. Chyba. Ostatnie wydarzenia pamiętałem jak za mgłą. Ulica. Tamta trójka. Ktoś ich zabił. Ktoś to przerwał. Ktoś mnie uratował. Ale po co? Kto to był? I dlaczego? Dlaczego mnie uratował? A teraz? Gdzie jestem? Jedno jest pewne. Jest mi ciepło, wygodnie i na razie na pewno nie chcę stąd zniknąć. I tak nie mam dokąd uciec. Pan Aristov, jeśli w ogóle szuka, na pewno mnie znajdzie, więc jedyne co mogę zrobić, to czekać. Czekać na niego. Bo przyjdzie, prawda?

Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Skrzywiłem się odruchowo. Przyszedł. Kimkolwiek jest, przyszedł. Teraz powie mi, czego ode mnie chce. Informacji? Umiejętności? A może kolejny człowiek, który będzie wmawiał mi te cholerne kłamstwa i starał się wzbudzić moje zaufanie?

Nagle uderzyła mnie pewna myśl. A co, jeśli to Stark? Co jeśli to on mnie stamtąd zabrał? Co, jeśli znów jestem w ich bazie? Jeśli zabrał mnie do tej małej celi i już mnie nie wypuści? Jeśli tym razem nie będzie taki dobry? Jeśli będzie mnie torturował, żeby dostać to, czego chce? Na pewno jest wściekły. Na pewno. Zrobi mi krzywdę. Znów poczuję ból. Będzie się nade mną znęcał, bo teraz jesteśmy sami i nikt mu nie przeszkodzi. Zrobi mi to wszystko, co ja chciałem mu zrobić w bazie Hydry. Dosłownie wszystko. I... zabije mnie. Już nigdy nie wrócę do domu. Nigdy nie zobaczę pana Aristov.

Mój oddech stał się płytki i urywany. Walczyłem o każdy milimetr sześcienny tlenu, wciąż nie otwierając oczu. Wręcz przeciwnie. Zacisnąłem je z całej siły, czekając na ból.

-Nie... nie, proszę...- szepnąłem prawie że bezgłośnie. Materac ugiął się pod ciężarem tej osoby. Pokręciłem delikatnie, głową przygotowując się mentalnie na ból. Miałem z tyłu głowy świadomość, że za chwilę padnie pierwszy cios. A potem będzie tylko gorzej.

-Otwórz oczy, Peter- rozkazał znajomy głos. Zmarszczyłem brwi i niemalże odruchowo wykonałem polecenie. Temu człowiekowi nie mogłem się sprzeciwiać. Nie mogłem i nie chciałem. Czemu miałbym to robić? Przecież on zawsze chce dla mnie jak najlepiej.

-P-Pan Aristov?- spytałem, wciąż niedowierzając w to, co widzę. On tu był. Mój opiekun, za którym tak tęskniłem, jest teraz przy mnie.

-Tak, Peter. Jesteś w domu- oświadczył miękko. Rozejrzałem się odruchowo. Byłem w szpitalu, ubrany w błękitną piżamę. Podniosłem się do siadu, a wtedy wyczułem, że moje udo, podobnie jak kostka są szczelnie owinięte bandażem. Na całym moim ciele poprzyklejane były różne plastry i okłady. Naprawdę miałem aż tyle ran? Nie, to teraz nieważne. Niemalże natychmiast przestałem czuć jakikolwiek ból. Uśmiechnąłem się szeroko i zapominając o wszystkich zasadach, rzuciłem się blondynowi na szyję. W moich oczach zawirowały łzy, gdy dotarło do mnie, że jestem bezpieczny. To były łzy ulgi. Jestem w domu. Z moją rodziną. Teraz jestem bezpieczny. On... on przyszedł po mnie. Uratował mnie. Wbrew temu, co mówił ten przeklęty zdrajca. Mówił, że nic dla nich nie znaczę. Mówił, że jestem tylko bronią. Mówił, że mnie zostawią. Nie zostawili. Mylił się, bo oni po mnie przyszli. I kiedy następnym razem się spotkamy, to ja będę górował. A wtedy powiem mu, że jest cholernym kłamcą. Że nie miał racji. Że to były jedynie żałosne kłamstwa. W dodatku nic nie warte. Pan Aristov jest, był i zawsze będzie dla mnie jak ojciec. Nigdy mnie nie zostawi. Przenigdy- no już, spokojnie, Peter- powiedział starszy, po czym lekko odsunął mnie od siebie i ograniczył się do pogłaskania mnie po głowie. Spuściłem lekko zawstydzony wzrok. No tak... nie powinienem. Nie na miejscu. Jesteśmy żołnierzami, nie powinniśmy okazywać emocji w ten sposób.  To było nie na miejscu. Zdecydowanie nie na miejscu.

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz