Rozdział 46

632 51 37
                                        

Pov. Stark

Drzwi otworzyły się z ciężkim zgrzytem, a my momentalnie skierowaliśmy ku nim wzrok. Wszyscy, z wyjątkiem Bucky'ego, który miał zupełnie inny odruch. Znów skulił się i schował twarz w kolanach, drżąc nieopanowanie. Do środka wszedł Aristov i kilku agentów.

-Nie, nie, nie, nie...- złamany szept uciekł z ust Barnesa, na co siedzący najbliżej Steve znów położył mu rękę na ramieniu. Mężczyzna po drugiej stronie kraty uśmiechnął się kpiąco, widząc to.

-Nie martw się, Żołnierzu, nie po ciebie przyszliśmy. Jeszcze- powiedział, z obrzydliwą pewnością siebie- przyszliśmy po pana Starka- mruknął, uśmiechając się do mnie. Zmarszczyłem mocno brwi.

-Nigdzie z wami nie idę- warknąłem pod nosem, jednak na tyle głośno, by wyraźnie mnie usłyszał.

-Och, czyżby?- zaśmiał się blondyn- nie chciałbym, żeby okazało się, że angażowałem ludzi na darmo. Wszystko jest gotowe, więc jeśli ty nie pójdziesz, zabierzemy Zimowego Żołnierza i przetestujemy nowy program- oświadczył, a Bucky słysząc to, zachłysnął się powietrzem, stawiając małe kroczki w tył, jakby chciał wcisnąć się w ścianę. Steve posłał mi wyjątkowo przepraszające i błagalne spojrzenie jednocześnie. Jednym słowem, można było określić je jako rozpaczliwe. Przeniosłem wzrok na Bucky'ego, który zaszlochał cicho, oplatając głowę rękami.

-Wybieraj. Idziesz ty, albo ten żałosny mazgaj- powiedział Aristov, a ja pokiwałem słabo głową i wstałem. Nie mogłem im pozwolić znów tak go skrzywdzić. Mogli mnie torturować, ale nie mogli znów pozbawić Bucky'ego wolnej woli i świadomości. Podszedłem do otwierających się drzwi i przełknąłem nerwowo ślinę, ignorując spojrzenie Steve'a, który z pewnością był mi wdzięczny. Ale nie podjąłem ten decyzji ze względu na niego.

-N-Nie- zająknął się Bucky, podnosząc głowę. Jego oczy były czerwone on łez. Barnes szybko wyplątał się z objęć Steve'a i podbiegł do kraty, chwytając mnie za ramię, na którym zacisnął palce, zmuszając mnie do postawienia małego kroku w tył- zostaw go. N-Nie wolno ci...- wydukał, przerzucając rozpaczliwe spojrzenie raz na Rogersa, raz na Aristova, który uśmiechnął się jedynie. Podszedł do naszej dwójki, a Bucky spiął się wyraźnie, stawiając nieśmiały krok w tył.

-Zostaw go, gnoju!- syknął Steve, próbując wygrać walkę z ograniczeniami, jednak blondyn nie zrobił sobie z tego za wiele.

-Odważnie, nie powiem- mruknął mężczyzna- ale jesteś tego pewien? Chcesz, żebyśmy posadzili cię w tym fotelu? Żebym zaczął czytać te słowa? Wiesz, że tylko dzięki nim, jesteś czymś? Że bez nich jesteś niczym?- spytał z uśmiechem, a przerażenie w oczach bruneta było coraz bardziej namacalne.

-Zostaw go, dobrze ci radzę!- warknęła Natasha, a Rogers znów szarpnął się.

-Желание (życzenie)- powiedział Aristov, na co oczy Bucky'ego zrobiły się ogromne.

-Nie...- sapnął, od razu spinając mięśnie do granic możliwości.

-Ржавый (zardzewiały)- recytował dalej, a brunet pokręcił głową, zginając się wpół i zasłaniając uszy.

-Zamknij się! Przestań!- krzyknął Steve, rozpoczynając wściekłą walkę z vibranium.

-Семнадцать (siedemnaście).

-Błagam... nie...- zaskomlał Bucky, zaciskając powieki i szlochając cicho.

-Przestań!- warknąłem, nie mogąc znieść tej okropnej sceny.

-Рассвет (jutrzenka)- na usta Aristova wpłynął obrzydliwy uśmiech.

-Steve...- zapłakał Bucky, a Rogers warknął pod nosem jakieś niezrozumiałe przekleństwo, nie mogąc się uwolnić. Szybko złapałem mężczyznę, gdy kolana się pod nim ugięły. Zacisnął dłonie na mojej marynarce, jakby to miało go ocalić przed aktywowaniem programu, a ja nawet nie zauważyłem, że metalowymi palcami rozdarł drogi, ciemny materiał.

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz